
Monika Pyrek, lekkoatletka, trzykrotna medalistka mistrzostw świata w skoku o tyczce. W 2013 roku zakończyła swoją kilkunastoletnią karierę sportową i zaangażowała się w zupełnie nową i nieznaną jej dotąd dziedzinę - macierzyństwo.
Monika Pyrek: Nie jestem już sportowcem. Chociaż pewnie zawsze nim będę gdzieś w środku, bo sport to większość mojego życia. Jednak zdecydowałam się wycofać, ponieważ nadszedł taki moment, w którym wiedziałam, że najwyższy czas na zmianę życiowej roli. Teraz zdecydowanie jestem mamą. Chciałam nią być. To marzenie, było jednym z powodów zakończenia mojej sportowej kariery.
Chyba też taka jestem. To raczej wynika nie tyle ze specyfiki wykonywanego zawodu, ale także z indywidualnych cech. Staram się być konsekwentną mamą, chociaż teraz wchodzimy w ten ciężki okres buntu dwulatka i podejrzewam, że moje dziecko odziedziczyło po mnie upartość. Tak sobie myślę, że może być przez to wyjątkowo ciężko. (śmiech) Jednak czasami zdarza mi się odpuszczać, choć przeważnie trzymam się tego co postanowię.

To jest bardzo trudne, bo o ile wysiłek fizyczny jest chwilowy i mamy po nim czas żeby odpocząć, to dziecko już tego nie daje. Są momenty gdy gromadzi się w nas napięcie emocjonalne i nie ma możliwości żeby je rozładować, żeby mieć chwilę wytchnienia. Dlatego też postanowiliśmy żeby nasz synek chodził do żłobka.
Staram się tę dyscyplinę stosować w domu, ale zdarza się, zwłaszcza w niedzielę, że chodzimy cały dzień w pidżamach. Mamy taki all day pidżama party. Oczywiście nie praktykujemy tego codziennie! Raczej staram się planować dzień, pamiętać o posiłkach dla syna, żeby były o tej samej porze, o rytuałach w codziennych czynnościach. Ta rutyna daje mu poczucie bezpieczeństwa.
Tak, aktualnie pracuję w Radiu Szczecin i jestem rzecznikiem prasowym w hali Azoty Arena w Szczecinie. I muszę powiedzieć, że jest ciężko pogodzić pracę i wychowywanie dziecka. Chyba najbardziej psychicznie. Jestem w pracy, planuję następną audycję, a moje myśli wciąż obracają się w okół dziecka. Gdy jestem w domu i staram się skoncentrować na pracy, to mój mały rozrabiaka wchodzi mi na głowę. Czasem muszę pracować wieczorem, gdy muszę złapać gościa, który jest np. przelotem w Szczecinie, a potrzebuję wywiadu z nim do sobotniej audycji. To wymaga współpracy z mężem i rodziną.
(śmiech) Tak! Spróbowałby nie! Dyscyplina musi być. (śmiech)
To pytanie jest często zadawane. Ludzie pytają czy już wybrałam mu dyscyplinę? Czy będzie tyczkarzem? Nie wiem! Na prawdę nie wiem. Ja jestem jedyną osobą w rodzinie, która uprawiała zawodowo sport. Nigdy nie było w naszym domu sportowej tradycji, a ja nie zamierzam niczego mojemu dziecku narzucać. Jeśli będzie miało talent i będzie chciało go rozwijać, to oczywiście będę go wspierać, ale nie zamierzam go do niczego zmuszać. Wiem też jak trudny jest sport. To wymagająca dziedzina i nie każdy daje sobie z nią radę. Chociaż zanim urodziłam synka, to krążył u nas w rodzinie taki żart, że jeśli odziedziczy zdolności koordynacyjne po mamie, a dbałość o fryzurę po tacie, to będzie piłkarzem. (śmiech)

Oczywiście, że tak! Wymagałoby odporności psychicznej, ogólnej wytrzymałości, sprytu, zaradności. To byłby dość wymagający i wszechstronny sport.
Myślę, że to są te chwile, gdy dziecko zasypia. Gdy przytula się i jest bezbronne, a my czujemy, że jesteśmy za niego odpowiedzialni i że to nasza maleńka istota. Ta czułość wtedy jest taka unikalna, wyjątkowa i pojawia się chyba jedynie między matką, a dzieckiem.