Śledząc ożywione dyskusje prowadzone przy okazji pojawiających się informacji o wprowadzeniu rocznego becikowego, nie można oprzeć się wrażeniu, że biedni, mniej zamożni ludzie nie powinni mieć dzieci.
A gdyby jeden z oburzonych przeznaczeniem świadczeń dla rodzin z dziećmi, mający zwykłe życie, dobrze płatną pracę, kredyt na mieszkanie, dwójkę dzieci, pewnego dnia (a wiemy wszyscy, że takie sytuacje się zdarzają): - Słuchaj, musimy robić redukcję, szukaj nowej pracy, dostaniesz wypowiedzenie. Dzień później żona wraca z pracy i oznajmia: - Każą mi podpisać umowę o dzieło, jeśli nie podpiszę - zwolnią. Nie mogło być gorzej? Dwa tygodnie później ów oburzony krzycząc teraz o nieudacznikach i niezdarach widzi w łazience dwie kreski na teście ciążowym. Jak to możliwe?!? Cóż, zdarza się.
Dziecioroby
Zastanawia mnie, co kryje się za tym słowem, tak często w komentarzach powtarzanym. Może rodzina z szóstką dzieci, mieszkająca na wsi. On i ona po zawodowym wykształceniu. Kochają te swoje dzieciaki. I chociaż jest im ciężko, bo jej trudno znaleźć pracę przy szóstce dzieci, które trzeba nakarmić, wyszykować do szkoły/zerówki. Nawet jeśli uda jej się znaleźć wyrozumiałego pracodawcę, to ze swojej pensji nie opłaci przedszkola czy niani dla trójki maluchów. A do tego czasu z nimi nie spędzi.
Ojciec robi co może, pracuje, nie ma go w domu, jednak cały czas jest im ciężko. Szóstka dzieci kosztuje. Oczywiście zyskują wsparcie ośrodka pomocy społecznej, jeśli mają odwagę iść prosić o zasiłek (a znam rodziny, które po pieniądze do ośrodka nie pójdą, a mogłyby). Ona jest zawstydzona, kiedy dostaje kolejną ulotkę z opisanymi metodami antykoncepcji. Rodzice najczęściej pochodzą w wielodzietnych rodzin i swoje dzieci uczą wzajemnego szacunku i ciężkiej pracy i kiedy ona zachodzi w kolejną ciążę, wszyscy się cieszą, choć wiedzą, że trudno będzie im z kolejnym dzieckiem.
Studenci
Klasyczna wpadka. Załóżmy czwarty rok studiów. Planowali się pobrać po skończeniu nauki, wszystko mieli zaplanowane. Obrona magisterki, ślub, praca. Miało starczyć trochę czasu na wyszalenie się i dorobienie – jeszcze przed ciążą. Stało się. Dwie kreski na teście. Strach pomieszany z radością. I problem, bo studentce nie przysługuje prawo do regularnych świadczeń, co więcej – po wyjściu ze szpitala z noworodkiem na ręce powinna zjawić się na uczelni na zajęciach.
Rodzice ciułali pieniądze, żeby opłacić naukę córki, ona sama dorabiała korepetycjami czy pracą w knajpie. Za co opłaci nianię czy żłobek podczas sesji? Zostawi dziecko na wychowanie rodzicom? Jeden z profesorów uczelnianych powiedział, że mamy-studentki najczęściej biorą urlop dziekański, większość z nich na studia już nie wraca. Czy roczne becikowe ułatwiłoby im sytuację, pozwoliło skończyć studia? Może wtedy ci, którzy mówią o nielegalnym aborcyjnym rynku trochę by przycichli?
On i ona
Kończą szkołę średnią. Zastanawiają się nad studiami zaocznymi, bo na dzienne ich nie stać. Mieszkają razem, żeby koszty dzielić na pół. On dostaje pracę – średnio płatną jak na kogoś bez stażu i doświadczenia. Ona ostatecznie rejestruje się jako bezrobotna. Zostaje skierowana na staż absolwencki na dziesięć miesięcy.
W tym czasie zachodzi w ciążę, która jest zagrożona, nie może wykonywać żadnej pracy. Do zakończenia stażu przebywa na zwolnieniu lekarskim. Kiedy staż się kończy nie ma prawa do stypendium jak i również do zasiłku dla bezrobotnych. Rodzi dziecko bez szans na uzyskanie środków, które pomogą obojgu rodzicom w tym trudnym okresie.
Małomiasteczkowi
Mieszkają w małej miejscowości, takiej do dwudziestu tysięcy mieszkańców. W pobliżu nie ma żadnego dużego zakładu pracy. Ona pracuje w sklepie jubilerskim, dostaje 1200 złotych i jest na każde zawołanie szefowej, bo boi się stracić pracę. On pracuje na budowie, gdzie w trakcie zimy pracownicy wysyłani są na zasiłek dla bezrobotnych. Nie narzeka na pracę, bo choć zatrudniony za najniższą krajową, to dostaje od czasu do czasu premię „pod stołem”. Żyją właściwie od pierwszego do pierwszego. Ale marzą o dziecku. Ona czuje, że czas ucieka. I pomimo wielu wątpliwości i obaw decydują się na dziecko, chociaż jedno – mówią.
Kogo stać na dziecko?
Powtórzę jeszcze raz. Czy ludzie biedni, czy też mniej zamożni nie mogą mieć dzieci, dlatego, że ich na nie zwyczajnie nie stać. Nie stać z punktu widzenia tych, którzy pracują w korporacjach, mają swoje własne firmy, więc na urodziny fundują dzieciom ogromny zestaw klocków lego i nie stanowi dla nich problemu opłacenie dodatkowych zajęć z jeździectwa czy szermierki, a zimą zabranie na narty? Wiem, wyolbrzymiam, ale robię to celowo. Bo od kiedy o tym, czy ktoś nadaje się na rodzica świadczy ilość środków zgromadzonych na koncie?
Mówimy o starzejącym się społeczeństwie, o najniższym w Europie wskaźniku dzietności, a tymczasem na wspieranie rodzin, które posiadają dziecko nasze państwo przeznacza się około 10 miliardów złotych. Natomiast na emerytury dla samych tylko mundurowych służb i górników około 30 miliardów.
Przy okazji dyskusji na temat nowego becikowego, które miałoby być wypłacane przez dwanaście miesięcy w wysokości po tysiąc złotych podnoszą się głosy:
- Oczywiście wspierajmy nieudaczników, niezaradnych życiowo, uczmy ludzi lenistwa, bo wszystko dostaną od państwa.
Tylko kogo nazwiemy niezaradnym – tego ojca pracującego na budowie, który nie rzucił wszystkiego w pioruny i nie wyjechał zarabiać na zachód? Czy tę rodzinę na wsi z szóstką dzieci? Kiedy są przywiązani do swojego gospodarstwa, nie znają innego życia, są prostymi ludźmi i nigdy nie kupią prezerwatywy w sklepie, chociażby z tego względu, że są wierzący. A może nieudacznikami będzie para studentów? Którzy chcą wychować swoje dziecko i nie zamierzają wyjeżdżać za granicę?
Przeczytałam ostatnio, że aby utrzymać nasz starzejący się naród, będziemy musieli liczyć na dzieci imigrantów, którzy skuszeni zapleczem socjalnym postanowią zamieszkać w naszym kraju. I nie ma co się oburzać. Tak, będziemy płacić na „obce” dzieci. W końcu ilu Polaków wyjechało do Niemiec czy Anglii wiedząc, że mając dzieci dostaną takie wsparcie finansowe od państwa, że sami nie będą musieli pracować, a kobiety zachodzą tam w kolejną ciążę, aby zyskać większe świadczenia. Znajomi moich rodziców, co prawda wiele lat temu, zdecydowali się wyemigrować do Australii z dwójką dzieci. Jeszcze przed wylotem ona zaszła w ciążę – obliczyli, że trzecie dziecko będzie im się opłacać.
Problem polega jednak na tym, że te dzieci, utrzymywane przez inne państwa – zostają za granicą. Kształcą się, idą do pracy, nie wracają do Polski, bo nie zostali tu wychowani, a tam często mają lepsze perspektywy. Pozwala się wyjeżdżać rodzinom z dziećmi. Nie pomaga się młodym małżeństwom, którzy mówią: - Niee dziecko jeszcze nie, nie stać nas jeszcze, bo mają kredyt, nowy samochód i karierę, która nawet nie przerwie, ale zakończy ciąża.
I oczywiście można dyskutować nad projektem ustawy, nad jej słusznością i pozbawionymi sensu zapisami lub brakiem wielu istotnych kwestii. Trudno jej nie krytykować w obecnej formie. Ale czy daje nam to prawo do odmawiania pomocy tym, którzy marzą o dziecku, a ogranicza ich sytuacja finansowa? Chciałabym wiedzieć, ile z tych 125 tysięcy rodzin, które otrzymałyby wsparcie od państwa stanowią te, którym tysiąc złotych wypłacane przez rok pozwoliłoby na podjęcie decyzji o posiadaniu dziecka.