Pewnego dnia moi synowie dyskutowali ze mną, jak to jest, że nasza planeta powstała wskutek przyciągania się cząsteczek, a na religii mówią, że stworzył ją Bóg.
Długo rozmawialiśmy spóźniając się na dodatkowe zajęcia po szkole. Tłumaczę im na miarę swojej wiedzy, jeśli czegoś nie wiem, szukam odpowiedzi. – A ty mamo wierzysz, że po śmierci człowiek idzie do nieba, czyśćca lub piekła? – Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. Bo stoję gdzieś po środku. Nie nazywam siebie (niczym hipokryta) niepraktykującym katolikiem, bo takiego tworu dla mnie nie ma.
Nie chodzę co niedzielę do kościoła. Łatwiej mi powiedzieć: Wierzę w to, że każdy człowiek z natury jest dobry i w miłość wierzę.
Na dzisiaj czysta wiara, jej podstawa i istota, trafia do nas bardzo rzadko. Najczęściej kryje się za plecami księdza pedofila, księdza biznesmena, księdza który podczas mszy dłużej wylicza sponsorów niż wygłasza samo kazanie. Są tacy, którzy twierdzą, że prawdziwy katolik powinien oddzielić księży od samej wiary. Tylko jak? Mam iść do kościoła z zatkanymi uszami? Inny znajomy ksiądz jest na misjach w Boliwii – przynajmniej tak mu się wydaje – żartuje. Boliwia to kraj, w którym 78% stanowią katolicy. Pytam: - To co Ty tam robisz? Odpowiedział, że pytanie na miarę dziennikarki, tyle tylko, że w Boliwii na obszar bliski całej Polsce jest zaledwie trzydziestu księży. Myślę sobie – to jakim cudem tylu chrześcijan?