Marzymy o tym, żeby być idealnymi rodzicami, mieć szczęśliwe dzieci. Czytamy poradniki, słuchamy mądrzejszych od nas psychologów. Zderzenie z rodzicielską rzeczywistością nie wygląda jednak kolorowo.
Na zakupach
Byliście kiedyś uczestnikami takiej sceny?Jesteście w sklepie. Przechadzając się między półkami, wkładając kolejne potrzebne rzeczy do koszyka tłumaczycie swojemu dwu- lub trzylatkowi, żeby nie brał z półki czekolady, ponieważ nie zamierzacie jej kupić? – Zostaw kochanie, nic słodkiego nie bierzemy. Niee, tego misia też nie weźmiemy. Słoneczko, to jest kawa, kawę mamy w domu. Proszę zostaw – tłumaczycie cierpliwie rozglądając się za proszkiem do pieczenia. I nagle dobiega was krzyk, którego źródło znajduje się blisko podłogi. Wasze dziecko stoi i drze się wniebogłosy, jakby ktoś obdzierał je ze skóry.
Jesteście zdezorientowani, próbujecie uspokoić ten płacz, zwłaszcza, kiedy obok przechodzi starsza Pani kiwając z politowaniem głową, a inna bierze do ręki batonika mówiąc: - Trzymaj, mamusia na pewno Tobie kupi. Owa mamusia w myślach obdarza obie panie niewybrednymi epitetami, po czym kapitulując bierze do kasy misia, którego domagało się dziecko mówiąc: - Ale pamiętaj, to ostatni raz.
Tyle tylko, że ostatni okazuje się pierwszym. Podczas następnych zakupów dziecko zaczyna krzyczeć przy półce ze słodyczami, mama zrezygnowana pakuje wybrane ciastka, choć jej maluch przecież nie ma jeść słodyczy.
Przy stole
Nie znacie takiej sytuacji? To może taka. Śniadanie. Ważna dla was jest dobrze zbilansowana dieta dwuletniego syna. Stawiacie na stole kanapki z sałatą i pomidorem, obok kładziecie obraną ze skórki (przecież może się przykleić do żołądka) paprykę. Synek siada, patrzy na talerz , zaczyna krzyczeć i rozrzucać warzywa. Bierzecie głęboki oddech. Liczycie w myślach do dziesięciu. Zbieracie ze stołu jedzenie i kładziecie ponownie przed dzieckiem. Ono nie ma zamiaru jeść.
Tyle tylko, że rodzic wie, co lubi i zje na pewno – kanapkę z czekoladą. Przecież trochę czekolady rano nikomu nie zaszkodziło. Daje energię, te dzieci z reklam tak zdrowo wyglądają, są uśmiechnięte i nie kapryszą. Na obiad zupa jarzynowa, to warzywa zdąży jeszcze zjeść. Tyle tylko, że przy obiedzie poranna scena się powtarza. Poirytowana mama zabiera dziecko od stołu mówiąc, że jeśli będzie głodne, to nie dostanie słodyczy, tylko zupę. Zapomina jednak o swojej obietnicy, kiedy pojawiają się pierwsze łzy. Wyciąga z szafki mleczny baton – przecież on uzupełnia ileś tam zapotrzebowania na mleko. Tak mówili w telewizji.
Sprzątanie
A to? Gdzieś między drugim a trzecim rokiem życia córki. – Kochanie najpierw posprzątamy klocki i wtedy obejrzysz bajeczkę – tłumaczycie swojemu dziecku. – Nie kochanie, nie włączę teraz telewizora, proszę pomóż mi posprzątać twoje klocki. Nie płacz, tylko chodź do mnie, wrzucimy klocki do pudełka. Do pokoju wchodzi tata małej księżniczki. – Dlaczego płaczesz? Chodź do tatusia na ręce. Mamusia każe ci sprzątać? Tymczasem do mamy dociera jeszcze ściszony głos: - Przesadzasz, ona jest taka mała, jeszcze się nasprząta… Córka przestaje płakać i znika niesiona przez tatę za drzwiami, mama sprząta i słyszy z drugiego pokoju piosenkę, którą zaczyna się ulubioną bajka córki.
Może taka scena? Szybkie ubieranie się przed wyjściem do przedszkola czy żłobka, któremu niemal codziennie towarzyszy wrzask. Mama spocona, umęczona, nerwowo spoglądająca na zegarek. – Dobra masz ciastko/lalkę/auto, tylko już nie wrzeszcz i daj się ubrać. Wie, że znowu usłyszy, że jej dziecko nie zjadło śniadania w żłobku (zapchane kolejnym ciastkiem, kiedy próbowała je zapiąć w foteliku), albo stoczy z nim kolejny bój w szatni tłumacząc, że nie może zabrać zabawki na salę, ponieważ takie są zasady w przedszkolu, akurat ten dzień, nie jest tym, kiedy przynosi się swoje ulubione zabawki.
Efekty
Co łączy wszystkie przytoczone historie. Rozkrzyczane i roszczeniowe dziecko? Rodzic, który nie może nad nim zapanować? A może zwyczajny brak konsekwencji? Tyle tylko, że wychowanie dziecka opiera się właśnie na konsekwencji. Każdy rodzic kiedyś o tym słyszał. Konsekwencja jest podstawą spokoju dziecka i dorosłego, a przy okazji sposobem na uniknięcia dantejskich scen. Konsekwencją niekonsekwencji najczęściej jest dziecko nazywane kapryśnym, nerwowi rodzice. Bo, co ma myśleć taki maluch, kiedy jednego dnia mama naciska i nie odpuszcza zjedzenia zupy brokułowej, a innego reagując na płacz wyciąga z szafki czekoladowe płatki i wlewa do nich mleko?
Też bym płakała na jego miejscu, bo w końcu moje łzy pomagają mi nie zjeść nielubianej zupy. Dziecko jest mistrzem badania granic, poszerzania przestrzeni, w której to ono może decydować. Nie robi tego na złość swoim rodzicom, to zupełnie naturalne w jego rozwoju, a dla rodziców zupełnie naturalne powinno być wytyczanie mu owych granic.
Więc dlaczego nie jesteśmy konsekwentni? Podpiszecie się pod którymś argumentem? 1. Moje dziecko jest jeszcze za małe, żeby zrozumieć, że wymagam dla jego dobra.Chyba najczęściej w głowie przytaczane: Dobra, też ze mnie matka, on taki mały, przecież dziecko nie może być złośliwe, nie manipuluje mną. Jak mu raz kupię, to co chce, to nic się nie stanie. Może ma gorszy dzień. Czy na jednym razie się skończyło?
2. Lęk przed płaczem i smutkiem. Chyba tak samo częsty powód, jak ten powyżej. Rodzice chcą, żeby ich dziecko było najszczęśliwsze na świecie. Staną dosłownie na głowie, by się uśmiechnęło. Poza tym miewam wrażenie, że dla mamy płacz dziecka jest dowodem na to, że nieodpowiednio się nim zachowuje. Boi się oceny, spotkania pani z politowaniem kiwającej głową i uspokajającej nasze dziecko cukierkiem (którego notabene nie miał dostać).
3. Próba sił. Ja jestem rodzicem, jestem większy, silniejszy i ja tu będę rządził. Łatwo dorosłemu przyjąć taka postawę. Często jest ona przypisywana ojcom, pewnie w dużej mierze słusznie. Nie złamię się, pokażę Ci. Efekt - na siłę ubierane dziecko, wciskane buty i wynoszone z domu na rękach – drące się w niebogłosy. Ale co tam, pokazałem, ze jestem silniejszy, nie ugiąłem się. Może raz, może pięć razy, może zawsze. Pytanie tylko, co, jak dziecko będzie dziesięciolatkiem, a później osiemnastolatkiem?
4. I gwóźdź programu – brak porozumienia między ojcem a matką, między rodzicami a dziadkami. Jeśli dziecko nie zjadło obiadu, choćby się waliło i paliło, mama nie da mu upragnionego batonika, przy każdej próbie płaczu podsuwając dziecku talerz z zupą. Do domu wraca tata – głaszcze córcię po głowie i kiedy mama wychodzi do łazienki ,wyciąga coś słodkiego i daje szczęśliwemu dziecku…
Zgadzam się - konsekwencja jest trudna
Ale nie znam lepszego sposobu na porozumienie się ze swoim dzieckiem, na wytłumaczenie i pokazanie mu, jak bardzo je kocham i o nie dbam. Zawsze uśmiecham się ze zrozumieniem do mamy, która siedzi na ławce, a obok niej miota się na ziemi maluch, krzycząc okrutnie, choć nie dzieje mu się żadna krzywda. Pełną akceptację wywołuje u mnie scena, kiedy rodzic zostawia koszyk pełen zakupów i wyprowadza swoje dziecko ze sklepu, choć te zanosi się płaczem. W myślach klaszczę mamie, która na placu zabaw wyciąga jabłko za każdym razem, kiedy dziecko podchodzi po coś do jedzenia. I choć na widok jabłka krzyczy, jakby było pewne, że jest otrute, to po kolejnym razie bierze je do ręki i ze smakiem zjada.
Macie lepszy sposób – podpowiedzcie, może przy trzecim dziecku wypróbuję.