Nie raz myślałam, że połamię nogi biegnąc jak na złamanie karku do pokoju, w którym płakał mój syn. Czułam, że serce mi pęknie, kiedy zaczynał popłakiwać, czy marudzić. Gorączkowo szukałam sposobu na ukojenie jego smutku. Ależ byłam durna!
Nie będzie nieszczęśliwe
Gotuję obiad. Akurat wyciągam makaron z gorącej wody i słyszę w tym samym momencie płacz syna. W głowie panika. W rękach wrzątek. To nie wróży nic dobrego. Z poparzoną ręką lecę po dziecko, żeby móc z nim na jednej ręce, drugą włożyć pod zimną wodę i dokończyć obiad. Takie sytuacje mogłabym mnożyć. Przerwany nagle seks (przed samym końcem), bo przecież obudził się i zaczął marudzić, pranie w połowie wyjęte z pralki, żeby podać zabawkę do rączki. Byle tylko nie lamentowało. Rety. WSZYSTKO kręciło się wokół tego, żeby moje małe dziecko NIE PŁAKAŁO. Nie zakwiliło choć przez chwilę. Jak cerber stałam na straży jego szczęścia i spokoju. W jednej ręce machałam grzechotką, a drugą próbowałam napisać ważny dokument.
I jedyne, co we mnie narastało, to wcale nie poczucie bycia mama idealną, a frustracja. Czułam, że jeszcze chwila, jeszcze jedna smutna minka mojego dziecka, a eksploduję i wyskoczę przez okno (to chyba jednak na nic, bo za nisko).
Nie dosięgnie go zło świata
O tak. Mama z noworodkiem na ręce to stały widok. Karmi, przewija, zabawia. Dziecko staje się samym środkiem jej wszechświata. Niemal każda kobieta od początku stara się chronić swoje dziecko przed złem całego świata. Zaspokaja wszystkie jego potrzeby. Bo wie lepiej, czego jej synowi czy córce najbardziej potrzeba. Niestety nie uszczęśliwia tym dziecka, a tym bardziej samej siebie. Kiedyś w poczuciu winy marzyłam o tym, żeby uciec, w spokoju wypić kawę, ba - wziąć długą kąpiel. Do czasu, kiedy przeczytałam w jakiejś przypadkiem (choć są tacy, co mówią, że nic nie dzieje się przypadkiem) wziętej do ręki książce, że jedną z podstaw rozwoju dziecka jest właściwy odstęp czasowy między jego płaczem a moją, czyli rodzica reakcją.
Cóż, warto czasem posłuchać mądrzejszych od siebie, żeby dowiedzieć się jako matka początkująca, że nie ma kogoś takiego, jak rodzic doskonały. I dlatego też nie należy ulegać presji nadopiekuńczych babć, które powtarzają: No weź go na ręce, nie widzisz, że nie chce leżeć, że mu się nudzi? I taka mama z wyrzutami sumienia, jak wyrodną matką jest, bierze córkę czy syna na ręce i czeka, aż kawa zrobi się zimna, żeby nie daj Boże gorącą nie oblać wiercącego się dziecka.
Spróbuję, niech popłacze
Okazuje się, że pozostawienie dziecka samemu sobie nie jest niczym złym. Wręcz przeciwnie niewłażenie co chwilę w jego przestrzeń z wiecznymi propozycjami typu: cycek, zabawka, czysta pielucha sprzyja jego rozwojowi. Naprawdę nie trzeba chodzić nieustannie ze swoim płaczącym maleństwem na ręce i pytać, o co mu chodzi, czego potrzebuje. Pamiętam, kiedy pierwszy raz odłożyłam swojego syna do łóżeczka w ciągu dnia. Obiecałam sobie – nie pójdę, choćby nie wiem, co się działo (choć nie wiedziałam, co by się miało takiego dziać), nie pobiegnę do niego. Spocona ze stresu siedziałam na kanapie i czekałam. Syn zapłakał przez chwilę, która mi wydawała się wiecznością. Kiedy zrobiło się cicho weszłam do pokoju i zobaczyłam go śpiącego, takiego cudownego (każdy wie, że dzieci są najcudowniejsze, kiedy śpią – w każdym wieku). Nalałam sobie wody do wanny i leżałam rozkoszując się wolnymi rękami i spokojem. To był pierwszy krok.
Tylko spokój ratuje sytuację
Jak się powiedziało A trzeba też było powiedzieć B, więc gdy mój syna zaczął się budzić nie biegłam do niego od razu. Najpierw stałam pod drzwiami i słuchałam odgłosów (wiem, to głupie, ale matkom brak logiki) jego wiercenia się. Kiedy zaczynał kwilić liczyłam w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy stawałam nad jego łóżeczkiem. Jego uśmiech – bezcenny. Przestałam go wyjmować od razu, chwilę z nim się pobawiłam, dopiero zmieniałam pieluchę, karmiłam, czy po prostu brałam na ręce, żeby się poprzytulać. I wiecie, co poczułam? Że się uwolniłam, nie nie od własnego dziecka, tylko od presji, jaką sama na sobie wywierałam. Mój syn zdawał się być szczęśliwszy, spokojniejszy.
Po kilku dniach odłożony do łóżeczka spokojnie zasypiał, już bez lamentowania. Przestałam też ulegać „dobrym radom”. Ile on tak może leżeć na tym kocyku wśród zabawek? Nie nudzi mu się? Wzięłabyś go na ręce. Co to, to nie. Teraz ja piję kawę, a moje dziecko poznaje świat. Nie jesteśmy do siebie przywiązani. Nic złego mu się nie dzieje. Czułam się pewniej w byciu mamą, wiedziałam, że nie krzywdzę swojego dziecka.
Płacz dziecka NIE oznacza złej mamy
Strach przed płaczem, przed własną bezradnością sprawiał, że na początku byłam w stanie stanąć na głowie i klaskać stopami, byleby nie słyszeć płaczu. Dziecko płaczące przecież oznacza, ze mama nie umie odpowiednio się nim zająć, że nie wie, co zrobić (a powinna), że nie domyśla się, że jest głodne, zasikane, albo zmęczone. Nie dajcie się zwariować. Kiedy przychodzi przyjaciółka nie siadajcie obie na podłodze przy dziecku podkładając mu zabawki, żeby tylko nie marudziło i dało wam porozmawiać. Niech samo się natrudzi sięgając po maskotkę, nawet gdy przy tym zapłacze – ze złości, zmęczenia, czy braku sił.
Nie wysyłajcie sygnału: „Nie mogę znieść Twojego płaczu, musimy szybko coś z tym zrobić.” Wręcz przeciwnie, pozwólcie na złoszczenie się, nie bądźcie dla dziecka receptą na jego wszystkie smutki i potrzeby. Pamiętam, jak pewnego dnia ze zdumieniem stwierdziłam, że zdążyłam powiesić pranie, przygotować obiad, a mój syn leżąc w tym czasie na macie edukacyjnej wesoło machał nogami i nawet, gdy krzyknął głośniej próbując sięgnąć jedną z zabawek, to był szczęśliwy.