Rozmawiamy z dziećmi o zagrożeniach płynących z rozmowy z nieznajomym. Czytamy o przemocy w Internecie, o objawach zażywania narkotyków, uprzedzamy przed konsekwencją picia alkoholu. Ale czy dyskutujemy o tym, co jemy?
Jedzenie jest tak naturalną rzeczą w naszym życiu, że często przez rodziców w wychowaniu zupełnie pomijaną. Ooo jak pięknie zjadłeś. Za mamusię, za tatusia. Uff moje dziecko na szczęście nie jest niejadkiem. Jak często są to zdania wypowiadane przez mamy, bądź babcie? Oczywiście zaraz usłyszmy głosy oburzenia: To nieprawda, dbam o to, co je moje dziecko. Pilnuję, by miało na talerzu wszystko, co zdrowe. Czy aby na pewno?
Czy my, dorośli świadomie kontrolujemy dietę naszego dziecka, które należy właściwie od najmłodszego wieku przyzwyczajać do tego, że warzywa i owoce w domu, to coś zupełnie normalnego, że nie pojawią się od święta?
— Oczywiście małym dzieciom nie trzeba tłumaczyć, że warzywa są zdrowe, wystarczy pokazać, że nadają się do jedzenia — mówi dietetyk.
Bardzo istotną kwestią w żywieniu naszych dzieci, a często zapominaną, jest przykład jaki sami im dajemy. Nie wymagajmy od dziecka, żeby zjadło fasolkę szparagową, jeśli sami nie nakładamy jej sobie na talerz! I nie bądźmy hipokrytami objadając się chpisami, a z pełna buzią zakazując ich jedzenia synowi czy córce.
Dane są zatrważające. Światowa Organizacja Zdrowia podaje, że za pięć lat na świecie 1/3 ludzi będzie otyłych. W Polsce w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba dzieci z nadwagą zwiększyła się TRZYKROTNIE.
Zastanówmy się, co dziś zjadło nasze dziecko?
Czy nie chcąc ponownie przechodzić dyskusji nad talerzem nie nałożyliśmy mu surówki?
Jesteś tym, co jesz to wyświechtany frazes. Tyle tylko, że prawdziwy.
Mówimy: zdrowie dziecka jest dla nas najważniejsze
To zróbmy prosty rachunek sumienia. Co zjadło pierwsze - frytki czy rybę, chipsy czy kaszę gryczaną, wypiło colę czy ugryzło kiszonego ogórka? Czy chętnie chwyta jabłko? Ile wizyt w knajpach z fast foodami macie za sobą, a ile wspólnych obiadów w restauracji, gdzie nie serwują hamburgerów?
Można w tym momencie przestać czytać. Pomyśleć — przesada. Wizja nadciągających chorych z powodu złego odżywania ludzi, kiedy już teraz z powodu otyłości umiera w Europie milion ludzi rocznie, przecież nie dotyczy mojego dziecka.
Problem polega na tym, że większe znaczenia ma co jemy, niż ile. Oczywiście, żeby obecnie jeść zdrowo należałoby mieć przydomowy ogródek, kurki biegające po trawniku i świnkę w chlewie z krówką w obórce.
Powstają programy, pisane są książki, by uświadomić nam, jak ważne jest zwracanie uwagi, na składniki naszej diety. Niby wszystko wiemy, a jednak niekoniecznie.
— Mamo masz cukierka? — pyta moja córka, kiedy jej mówię, że zjadła wczoraj, to sama proponuje — zjem banana — na swoim przykładzie podaje Aleksandra Kilen-Zasieczna.
Jakiś czas temu w Polsce zaczęto dyskutować o wprowadzeniu dodatkowego opodatkowania niezdrowej żywności. I nie jest to pomysł wzięty z kosmosu. W Dani wprowadzono „podatek tłuszczowy”, a jego wysokość zależna jest od ilości zwartych w produkcie tłuszczów nasyconych. Podobnie uczyniły władze węgierskie, gdzie obowiązuje podatek zwany „hamburgerowym” lub „chipsowym”. Meksyk także postanowił zadbać o zdrowie swoich obywateli, gdyż i tam na niezdrową żywność nałożono dodatkowy podatek.
Brak edukacji, a przede wszystkim chyba świadomości zagrożeń, jakie niesie niezdrowe jedzenie sprawia, że na imprezach urodzinowych dzieciom podawane są chipsy i cola, a największą atrakcją wycieczki klasowej bywa wizyta w fastfoodowni. Bo przecież, te kilka frytek nie zaszkodzi, a zjedzenie hamburgera raz na jakiś czas nie doprowadzi do tragedii?
Czy na pewno? Dopóki widzimy, co je nasze dziecko, kupujemy i przygotowujemy mu jedzenie, to pewnie nie. Co jednak dzieje się w momencie, gdy samo staje przed możliwością wyboru zastanawiając się, co zjeść, a my z przerażeniem wyciągamy z tornistra opakowania po czekoladzie i chipsach?
Sposobem na uniknięcie takiej sytuacji, a przynajmniej zmniejszenia ryzyka jej wystąpienia, może okazać się zwykła rozmowa.
Powinno tłumaczyć się dziecku, że je frytki rzadko, bo zawierają one szkodliwe rzeczy (tak naprawdę to truciznę — akrylamid, która powstaje w wyniku smażenia ziemniaków w bardzo wysokiej temperaturze), zresztą podobnie jak chipsy. Mówmy dlaczego chleb razowy jest zdrowszy od białego pieczywa i bardziej sycący.
Nie zakazujmy jedzenia słodyczy, ale edukujmy. Przede wszystkim te starsze, świadome już dzieci. Warto przeczytać z nimi składniki produktów wyjaśniając, co znaczą poszczególne symbole. I nie ma tu krzty przesady. Owoc zakazany i nieznany przecież zawsze smakuje najlepiej, choćby najbardziej niezdrowy.
dietetyk, specjalista ds. żywienia człowieka, właścicielka poradni JeszFresh.
Rodzice, którzy do mnie przychodzą wiedzą, że czekoladowe bądź pseudo miodowe płatki śniadaniowe są niezdrowe, często jednak bywają przekonani, że już zwykłe kukurydziane, to samo zdrowie.
Aleksandra Kilen-Zasieczna
Dietetyk kliniczny, specjalista ds. żywienia człowieka, właścicielka poradni JeszFresh
Rodzice chyba największy problem mają z konsekwencją. Jeśli dziecko raz, drugi czy piąty nie zje fasolki, to nie znaczy, że nie zje jej za piętnastym razem. Próbujmy, maluchy są zmienne. Nie mówmy przy dziecku ¬ nasz syn czy córka nie je warzyw, bo nie lubi, gdyż tym samym dajemy mu przyzwolenie na ich niejedzenie
Aleksanda Kilen-Zasieczna
Dietetyk kliniczny, specjalista ds. żywienia człowieka, właścicielka poradni JeszFresh
Rodzice często bywają zaskoczeni efektami, kiedy proponuję im, by przestali dawać dziecku słodkie napoje, bo nagle dzieci chudną, a niejadki mają większy apetyt. I nie chodzi o to, żeby dziecku odmawiać słodyczy, a nawet chipsów, ale żeby nauczyć go naturalnego umiaru.