"Moi rodzice dużo ode mnie wymagali. Ale dawali mi jednocześnie dużo wsparcia i miłości. Moje pokolenie od swoich dzieci wymaga mało.". Z Martą Kuligowską, dziennikarką TVN 24, mamą Heleny i Franka, rozmawiamy o macierzyństwie, wychowaniu i porównywaniu się z innymi kobietami.
Katarzyna Troszczyńska: Zastanawiasz się czasem czy jesteś dobrą matką?
Marta Kuligowska: Tak, pewnie i ciągle wydaje mi się, że niewystarczająco dobrą
Dlaczego?
Bo w życiu jest tak, że teoria rozmija się z praktyką. Bo często mam wyrzuty sumienia, że za mało czasu spędzam z dziećmi, bo jestem zmęczona i ambitne plany biorą w łeb, bo nie mam tyle cierpliwości, ile bym chciała. Ale wiesz, kiedy moje dzieci podchodzą i mówią: „Mamo, kocham cię", to myślę sobie: „Jest dobrze. O co mi chodzi?".
Dzieci urodziłaś po trzydziestce, niemal do końca ciąży pracowałaś. I jak każda matka miałaś pewnie jakieś wyobrażenia o macierzyństwie. Rzeczywistość bardzo odbiegała od tych wyobrażeń?
Rzeczywistość najbardziej zaskoczyła mnie tym, że będę mieć dwójkę dzieci w jednym czasie czyli bliźnięta. To było jak trzęsienie ziemi a potem napięcie już tylko rosło, a tak serio, to potem było już tylko lepiej.
Przygotowywaliśmy się z Pawłem jak do obozu przetrwania. Trzeba było zakasać rękawy i wziąć się do pracy, a nie leżeć i pachnieć. I co się okazało? Było o wiele lżej niż myślałam. Ale być może wynika to też z tego, że nie jestem roszczeniowa, nie oczekuję, że należą mi się jakieś specjalne względy. Współczesne matki ciągle się porównują, stawiają sobie nierealne poprzeczki. Chciałyby, żeby już trzy miesiące po porodzie wszystko było tak, jak wcześniej.
Denerwują się, że nie mogą wychodzić z domu, wrócić od razu do pracy, że zmienia się ich rzeczywistość, dziecko płacze a ciało nie wraca do formy. Nasze babcie nie miały takich kosmicznych oczekiwań, mocno stąpały na ziemi. Były bardziej zdolne do poświęceń niż moje pokolenie.
Nie tylko, ale czasy też się zmieniły. Moi rodzice dużo ode mnie wymagali i dawali mi jednocześnie dużo wsparcia i miłości. Moje pokolenie od swoich dzieci mało wymaga, głównie swoje dzieci obsługujemy, wozimy i we wszystkim wyręczamy. Kochać, słuchać, wspierać, ale i wymagać – zaczęłam wcielać w życie te zasady. Niektóre matki potrafią pielęgnować swoje dzieci do 18 roku życia, nazywając to pomocą. Zresztą w ogóle czasem zastanawiam się co wyrośnie z pokolenia naszych dzieci? Mają bardzo dużo bodźców, dużo wrażeń, ogarnia je i nas hiperkonsumpcjonizm. Często używają słowa "kup", od którego dostaję gęsiej skórki. Bardzo krótko cieszą się nową zabawką, grą czy książkę. Za chwilę marzą o kolejnej rzeczy.
Do tego my, matki, wszystkie jesteśmy nadopiekuńcze. Przecież ja, mając 7 lat, z kluczem na szyi jechałam z Bródna tramwajem do pracy mojej mamy. Czy teraz ktoś się na to odważy??? Zostawiłam siedmiolatków na chwilę samych w domu, usłyszałam pytania, czy się nie boję, że im się coś stanie. Wyuczona bezradność – to będzie charakterystyka pokolenia naszych dzieci.
Zaczęłaś uczyć swoje dzieci samodzielności?
Tak. Tego, że powinni brać udział w obowiązkach domowych. I, że mam prawo zacząć od nich czegoś wymagać. Rozpakowywanie zmywarki, zamiatanie, odkurzanie, można zacząć od noszenia zakupów z samochodu. Kiedy Franek je, robi wokół siebie totalny bałagan. Wszędzie jest pełno okruchów. Nie latam już za nim ze szczotką tylko mówię: „Ok, synku po jedzeniu musisz posprzątać". „O Jezu, to jest nuda", jęczy on, a ja tłumaczę: „Synu, dla mnie to też nuda, wolę sobie usiąść z książką, oglądać film, ale jeżeli wszyscy się włączymy do prac domowych, będziemy mogli więcej czasu spędzić razem”.
I to działa?
Powoli tak. Pomyślałam, że trzeba ich uczyć szanowania czasu np. mojego. Kocham je nad życie, zrobię dla nich wszystko, ale chciałabym, żeby miały poczucie, że matka to nie jest osoba, którą się należy we wszystkim wyręczać. Zawsze można przyjść po pomoc, ojciec i matka od tego są, ale dzieci muszą też dawać coś z siebie. I dzięki temu wszyscy będziemy szczęśliwsi, będziemy mieli więcej czasu. Zaczęliśmy ich też uczyć wartości pieniądza. Jak po raz kolejny słyszę „Mamusiu, kup mi", to mówię NIE. Poczekaj, to na razie nie jest Ci potrzebne. Gromadzimy tyle niepotrzebnych przedmiotów, reklamy wytwarzają sztuczne potrzeby i pragnienia, a my staramy się nie zwariować.
Jeśli zaangażujemy się w jakąś pomoc społeczną, jakąś zbiórkę pieniędzy dla kogoś w potrzebie to też zawsze (symbolicznie), ale prosimy dzieci by podzieliły się tym co mają w skarbonkach. Zawsze robią to z chęcią i wyjmują swoje oszczędzone zaskórniaki. To już pierwszy sukces.
Kary czy brak kar?
W słowie kara już jest groza. Co znaczy kara??? U nas kartą przetargową jest weekendowe korzystanie z gier na tablecie. W soboty może grać Franio, w niedzielę Helenka. Perspektywa odebrania tej przyjemności jest dla dzieci druzgocąca… To na razie wystarczy. Nasze dzieci nie mają jeszcze swoich telefonów komórkowych, chociaż marzą o tym. Posiadania tego gadżetu nie da się pewnie uniknąć, ale nie będę martwić się na zapas. Czy karą jest jak mówię do nich: „że mi smutno, bo nie słuchają tego co do nich mówię albo że jestem zła, bo mnie ignorują?" Nie wiem czy to kara, ale to też działa.
Gry tylko raz w tygodniu?
Tak, to się sprawdza. Mieliśmy dosyć nieustannych pytań: „A kiedy mogę pograć?" lub "Tato pożycz mi swój telefon" dzieci pytały oto wszędzie: w restauracji, u znajomych, w poczekalni u lekarza. Postanowiliśmy więc uregulować to „ustawowo".
Czytałaś jakieś poradniki na temat macierzyństwa?
Takich, które mnie interesowały, nie było. Dlatego z Sandrą Nowak (też mamą bliźniąt) spisałyśmy swoje doświadczenia i napisałyśmy nasz poradnik „Bliźnięta atakują - czyli jak wyjść z opresji przy dowolnej liczbie dzieci".
Porównujesz się z innymi kobietami, matkami?
Nieustannie. Tego nie da się uniknąć. Te bliskie kobiety są dla mnie inspiracją. Na szczęście żyjemy też podobnie – to są też matki pracujące, mają dzieci mniej więcej w podobnym wieku, co moje. I te same problemy: za dużo w pracy, za mało czasu, pośpiech. Z podobnych powodów mamy więc wyrzuty sumienia. Dlatego one mnie zawsze rozumieją i zawsze rozgrzeszają. To łączy.
Przyznaję, że czasami wymiękam i podniosę głos na dzieci, potem je oczywiście przepraszam i tłumaczę, że musimy w domu słuchać się nawzajem, bo inaczej będzie wszystkim źle i trudno.
Inne kobiety Ci imponują?
Pewnie. Bardzo mi imponują kobiety, które są ambitne, pracują nad sobą, biegają maratony, czytają książki, chodzą do teatru, ćwiczą jogę, znają kilka języków, mają idealne życia, idealne dzieci, srebra rodowe i zawsze pomalowane paznokcie i potrafią jeszcze tańczyć w sobotnią noc do białego rana. A tak serio - podziwiam kobiety, które mają kilkoro dzieci, które potrafią zrezygnować dla dobra innych z jakiejś części siebie.
A Ty potrafisz się wyłączyć? Nie myśleć o pracy?
Oczywiście, że tak, ale mnie myślenie o pracy nie męczy. Polityka i wszystko co się z nią wiąże, także ogólnie pojęte newsy to mój chleb powszedni. Nawet na wakacjach dzień zaczynam od sprawdzenia serwisów informacyjnych.
Moja poranna zmiana w TVN24 kończy się o 10:00, potem trening biegowy, następnie zakupy, gotowanie obiadu i idę spać na 1,5 godziny. To moja poobiednia drzemka. Budzę się po 16:00 i obieram dzieci ze szkoły. Potem lekcje i wspólny czas i nie za późno idę spać, bo znowu pobudka o 4:00. Chociaż przed 23:00 rzadko się udaje położyć. Jak widać mam bardzo poukładane życie. Stałe dyżury, stała praca…mogę zaplanować kilka miesięcy na przód.
To jakie plany?
Na początku marca narty we Włoszech bez dzieci. Znakomite przyjacielskie grono, rozmowy o książkach, filmach, sztukach teatralnych, piękne góry i widoki, tydzień luzu. Bez porannego wstawania, ale internet musi być - koniecznie. Inaczej mam atak paniki :)
Marta Kuligowska, mama siedmioletnich bliźniąt, Heleny i Franka. Dziennikarka TVN 24. Przygotowuje i prowadzi serwisy poranne. Ponieważ nie mogła znaleźć odpowiedniego dla siebie poradnika macierzyńskiego, napisała własny.