Nie ma lepszego nauczyciela niż dziecko. Rodzice, wychowawcy z przeszłości, przyjaciele, szefowie wszyscy mogą się schować. Dziecko wyegzekwuje to, czego nikomu wcześniej się nie udało. Nauczy cierpliwości najbardziej niecierpliwych, systematyczności ludzi chaosu. Nie poddawania się, elastyczności, kreatywności, no i oczywiście, pokory.
Załóżmy, że jesteś kobietą….
Długo myślisz, że jesteś idealna. No przynajmniej prawie idealna. Umiesz być z drugim człowiekiem blisko. Umiesz kochać, być mądra, dobra, czuła, ciepła. Ktoś myśli o tobie inaczej? No doprawdy, dziwny ten ktoś. Niech może najpierw spojrzy w lustro. Nawet jeśli czasem wyrzucasz sobie, że wiele rzeczy robisz źle, wewnętrzny głos koi zszargane nerwy. „Spoko, mała, spoko. To inni nie mają racji".
W sztuce samooszukiwania jesteś prawdziwą królową. Im jesteś inteligentniejsza, tym lepiej ci to wychodzi. A, że jesteś całkiem inteligentna to...
Jesteś, na przykład, świetna w uciekaniu. Ktoś nie pasuje do twoich wyobrażeń? Dziękuję, do widzenia. Tu moja walizka, tu suszarka, znikam. Pa. To samo w miłości, to samo w przyjaźni. Nie podoba się? No trudno. Jest tyle innych kobiet. Ale jeśli ktoś powie ci, że uciekasz– popukasz się w czoło.
Albo specjalizujesz się w sztuce ranienia. Kto by pomyślał. Taka delikatna blondynka (brunetka), a jednak. W sekundę potrafisz obezwładnić przeciwnika. Niby nic, ale dwa twoje słowa i druga strona ledwo trzyma się na nogach. Przy twoich emocjonalnych wybuchach, tsunami to doprawdy tylko wiatr. Przy chłodzie wymięka nawet Antarktyda. A jeśli ktoś ci powie, że ranisz – oczywiście popukasz się w czoło.
Lista twoich przypadłości może być długa, zupełnie inna niż te opisane wyżej. To może być obsesyjny perfekcjonizm, pracoholizm, krytycyzm. Liczy się jedno – uznajesz, że po prostu jesteś jaka jesteś, nie masz czasu, ochoty na refleksje.
I tak sobie dryfujesz – niewinna – przez życie.
No i załóżmy, że w końcu zachodzisz w ciążę
Rodzisz dziecko. I nagle co? Trzęsienie ziemi, rewolucja. Koniec starego świata i żmudne budowanie nowego. Koniec patrzenia na siebie przez różowe okulary. Codziennie żmudne (i długie) lekcje z nowej rzeczywistości. I ten nauczyciel taki surowy.
Lekcja bliskości
Szamoczesz się i złościsz. Podoba ci się nawet ta zabawa w przytulanie, karmienie na zawołanie, spanie razem (ew. niespanie w ogóle), ale przecież nie 24 godziny na dobę. Gdzie moje „ja"? Zostało w szpitalu? To może jest u przyjaciółki? W łóżku? Haloooo.... Ale „ja" nie ma. Jest za to „ono". Ukochane dziecko. Jego potrzeby. Najpierw czysto fizjologiczne, potem znacznie bardziej skomplikowane. Musisz je zaspokajać. Tak właśnie uczysz się, że bliskość jest trudna. Że wymaga pracy. Nie odwrócisz się, nie uciekniesz. Przynajmniej nie za daleko. Widzisz wszystkie swoje słabości i – po raz pierwszy – musisz nad sobą pracować. Chcesz być blisko nawet jeśli „partner" irytuje cię, złości, i męczy. Chcesz dać mu więcej niż on tobie. Nie spodziewałaś się tego po sobie, prawda? No i dobra nawet jeśli, czasem, chcesz uciec na koniec świata, to już wiesz, że problem jest w tobie. Już nie szukasz innego winnego.
Lekcja cierpliwości
To naprawdę ty lubiłaś, żeby każdy dzień był inny? Dobre, to teraz pośmiej się sama z siebie. Dzień świstaka to pikuś. Jeśli myślisz, że to się skończy po roku, to starsza koleżanka mówi od razu: nie skończy. Po prostu wasze rytuały będą się zmieniać. Najpierw karmienie i przewijanie, potem śniadanka. Herbatki, pomidorki krojone równo, kanapeczki, kotleciki. Klocki, układanki, filmy, piaskownica, place zabaw, boiska. No i te bajki. Tak, zawsze miałaś wyobraźnię. Ale teraz to udowodnij. Wymyślaj historie i pamiętaj następnego dnia jakiego koloru mają oczy bohatera X, pamiętaj kto z kim walczy, kto kogo kocha. Wymyślaj mi świat, mamo. Czegoś nie umiesz? To się naucz, do diabła. Kto powiedział, że nie uszyjesz stroju na bal karnawałowy, nie zrobisz domku z tektury. Nie pokażesz, jak się ładnie piszę literkę „a". Doprawdy, walcz, pokonuj siebie. Współczesny świat do wytrwałych należy. Odpowiadaj na miliony (często tych samych) pytań bez przewracania oczami. Wypoczęta, zmęczona po prostu „bądź".
Lekcja akceptacji
Chciałabym być taka, siaka, owaka – myślisz sobie przez sporo część życia. Im jesteś twardsza, tym bardziej nad sobą pracujesz. Ćwiczysz ciało, ćwiczysz umysł. Inni też powinni być „jacyś". Wiadomo. Prychasz i złościsz się, gdy ci nie pasują. Szefowa złośliwa, partner męczący, rodzice zbyt krytyczni. Nudzisz, marudzisz, doszukujesz się u wszystkich wad. A tu proszę, mały człowiek obok ciebie… hmm, czy on jest idealny? O rany, nie. Najpierw nie śpi tyle, ile byś chciała. Albo krzyczy, kiedy nie powinien. Potem złości cię jego zachowanie. Chciałabyś, żeby ubierał się szybko, kiedy wychodzicie na spacer, szedł grzecznie przez ulicę, jadł warzywa. Lista twoich oczekiwań jest długa. Potem, gdy dorasta, widzisz, że ma różne cechy charakteru, które niekoniecznie u innych (w sobie?) akceptujesz. A przecież chciałabyś, żeby był dzieckiem doskonałym. Bo jeśli on byłby idealny, ty w oczach innych też byłabyś wspaniała.
Wiedziałaś wcześniej, że jesteś taka wymagająca? No to proszę. Na początku może walczysz, próbujesz zmieniać, wpływać. Ale potem – jeśli naprawdę próbujesz być dobrą matką –uczysz się, że drugi człowiek nie jest z plasteliny. Wiesz, że nie zmieniasz go na swoje podobieństwo. Obserwujesz więc, podążasz, akceptujesz, czasem podsuniesz jakieś rozwiązanie. Ale nie „gwałcisz", nie naruszasz granic. Trudne. Przy okazji dowiadujesz się wiele o sobie. I nagle odkrywasz coś, co zawsze było dla ciebie niemożliwe do odkrycia – ludzie po prostu są jacy są. O wiele łatwiej się żyje jeśli nie próbujesz wszystkiego i wszystkich zmienić.
Lekcja pokory
Wciąż popełniasz błędy. Obiecujesz sobie, że nigdy nie podniesiesz głosu – a jednak to robisz. Przysięgasz, że będziesz mniej pracować– nie udaje się. Obiecujesz, że bardziej się skupisz– znów porażka. Twój nauczyciel jest surowy, im starszy więcej zauważy. Wypomni: „miałaś nie krzyczeć!", „obiecałaś, że się pobawisz!". Czasem foch, czasem ostre słowa „nie kocham cię, nie lubię". Wyobrażasz sobie, żeby wcześniej ktoś tak ci wszystko wypominał? Albo mówił, że nie kocha? Odgryzłabyś się, że też nie kochasz i odwróciłabyś się na pięcie. A tu próbujesz, przekonujesz, tłumaczysz, co tam foch. Nawet jeśli tracisz cierpliwość, za chwilę znów próbujesz. Rozmawiasz. Jesteś elastyczna, jak guma. Albo chociaż próbujesz być.
Lekcja konsekwencji
Powoli widzisz, że już nic nie możesz zrobić bezkarnie. Nie możesz czegoś odwołać bez konsekwencji, nie możesz tego, tamtego. Albo inaczej: możesz. Ale za większość tych rzeczy poniesiesz konsekwencje. Nie będziesz systematyczna – twoje dziecko też nie będzie. Nie posprzątasz – ono też kiedyś nie będzie sprzątać. Nie dasz miłości – nie dostaniesz jej. Zrobisz coś nieodpowiedzialnego – dziecko kiedyś ci to wypomni. Zapomnisz, zaniedbasz – wszystko będzie miało swoją cenę. Najwyżej odroczoną w czasie.
No i najważniejsze: Lekcja miłości
Śmiałaś się kiedyś z tych pseudo filozoficznych teorii. Że miłość cierpliwa jest. Że wybacza. Że niczego nie wymaga. Że pozwala drugiej osoby odejść, kiedy tego ona chce. A tu proszę, doświadczasz jej na co dzień. Tak, tak, powoli wraca twoje „ja". Przypominasz sobie kim byłaś zanim „ono" się pojawiło. Ale to „ja" już naprawdę nie jest najważniejsze. Nie, nie o to chodzi, że się poświęcasz. Po prostu dziecko cię zmieniło. Już wiesz, że nadmierny egoizm nie jest fajny. Że wolność jednak trochę przereklamowana, a niezależność to coś innego niż do tej pory myślałaś.