„Dorośli myślą, że dzieci ich kłótni nie słyszą, albo nie rozumieją. Nie chcą widzieć, że przez swoje awantury, sprawiają, że ono żyje w stresie i napięciu. I panicznie się boi” mówi Beata Chrzanowska–Pietraszuk, psycholog rodzinny i pedagog.
Katarzyna Troszczyńska: Półroczne dziecko chyba nie wie, że się kłócimy?
Beata Chrzanowska–Pietraszuk: Dziecko bardziej odbiera atmosferę. Dla niego kłótnia to zawsze sytuacja zagrożenia. Wszyscy przestają być mili i sympatyczni. Nie rozumie tylko treści, nie wie, o co w tej kłótni chodzi. Zresztą kilkulatek też nie wie, bo na ogół jest tak, że dorośli się kłócą o przysłowiowy źle odłożony kubek, a prawdziwy powód jest inny. O czym zresztą sami zainteresowani też często nie mają pojęcia.
To znaczy?
Jeśli się dobrze przyjrzymy związkom, to zawsze kłócimy się o to samo. Pozornie problem dotyczy rachunków, nieposprzątanego mieszkanie, o to, że ktoś za dużo lub za mało pracuje. Tak naprawdę chodzi o to, czyja racja jest większa, albo kto jest większą ofiarą. Kto więcej łoży na rodzinę, w sensie i finansowym, i emocjonalnym.
Kiedyś usłyszałam, że wszystkie konflikty dotyczą walki o władzę.
W niektórych rodzinach chodzi o władzę, w innych o niezaspokojone potrzeby. Na przykład potrzebę bycia zauważonym. Ktoś się kłóci, żeby zostać dostrzeżonym, albo, żeby pokazać, jak się bardzo się poświęca, a ta druga osoba tego nie dostrzega, nie docenia. W terapii rodzin doprowadza się do zrozumienia tego podstawowego konfliktu i podstawowych potrzeb, które nie zostają zaspokojone.
Co najbardziej przeraża dzieci?
Własna bezsilność i bezradność.
Ale my nie widzimy ich bezsilności. Mam poczucie, że reakcje dziecka są zwykle dwie. Ono mówi: „Przestańcie, pogódźcie się", „Tato, przeproś mamę", albo zachowuje się jakby nic nie słyszało. Staje się przezroczyste.
W tym pierwszym przypadku usiłuje przywrócić sytuację sprzed kłótni Sama kłótnia to jest coś, co dziecko przeżywa bardzo silnie, ale potem ciche dni to jest coś, co przeżywa jeszcze bardziej. Za wszelką cenę chce więc tego uniknąć, próbując rodziców pogodzić. Proszę zrozumieć, jeżeli dorosły człowiek jest świadkiem napaści, to może coś zrobić, zadziałać. Uciec, dzwonić po pomoc, potem zeznawać przeciwko przestępcy. Dziecko jest świadkiem przemocy dorosłego wobec dorosłego. Dwóch osób, które kocha. Jest bezradne, bo nie może uciec. Nie może walczyć o sprawiedliwość. Albo jest w tej walce z góry skazane na przegraną. Mediować próbują głownie przedszkolaki, potem dopiero nastolatki, bo już czują, że na coś mogą mieć wpływ.
Dlaczego przedszkolaki?
Bo mają poczucie omnipotencji. Czyli wrażenie, że wszystko mogą. Dziecko starsze już lepiej ocenia swoje realne możliwości. Na ogół więc się wycofuje Idzie do swojego pokoju i zakłada słuchawki na uszy. Ale w jego głowie dzieje się dokładnie to samo, co we wszystkich innych fazach rozwojowych. Rządzi bezradność i strach.
Czego się tak naprawdę boi?
Że rodzice się rozejdą, że zostanie samo. Kiedy jest już starsze, i już analizuje różne zdarzenia, zaczyna zastanawiać się czy to prawda, co mama i tata o sobie mówią.
Myśli wtedy, że to ta druga osoba jest winna?
Tak. I zaczyna to samo powtarzać. Jeśli ojciec nie szanuje matki, dziecko też zaczyna jej nie szanować. Jeśli ją bagatelizuje- ono też to robi. To samo w odwrotną stronę.
Zawsze myślałam, że dziecko staje w obronie słabszego.
W obronie matki może stanąć nastolatek. Albo dziecko, którego matka jest bita. Ale musi być spełniony jeden warunek: ono musi mieć poczucie, że ma pewien rodzaj władzy nad rodzicem, który atakuje. Jest przez niego kochany. Wtedy wierzy, że jego interwencja przyniesie jakikolwiek skutek.
Jak zmienia się dziecko kłócących rodziców? Są jakieś zewnętrzne objawy po których możemy stwierdzić: „O, to jest dziecko, w którego domu są awantury"
Objawy zauważane przez placówki edukacyjne, to na ogół bicie innych, agresja. Dziecko krzyczy, robi się nieznośne, odmawia wykonywania poleceń.
Ono w ten sposób odreagowuje?
Jeśli dotyczy to przedszkolaka, to powiedziałabym, że bardziej naśladuje. Skoro widzi tylko taką relację między ludźmi, to po prostu uznaje, że to jest normalne. Kiedyś czytałam tekst kobiety, która wychowywała się w domu, w którym było bardzo dużo kłótni. Jej rodzice, pod wpływem emocji, odzywali się do siebie wulgarnie. Nie dlatego, że się nie kochali, po prostu taki mieli styl komunikacji. I ta kobieta wspominała czasy, gdy była w przedszkolu. Kiedyś na pytanie przedszkolanki: „Kto po ciebie dziś przyjdzie”, odpowiedziała: „Moja pojebana mamusia". Dla niej to był zwyczajny tekst. Poza naśladownictwem może to też być silne skoncentrowanie na tym, co się dzieje w domu. Głowa dziecka jest tak zajęta tym, że rodzice się kłócą, że gdy podchodzi do niego kolega czy koleżanka z grupy, żeby zabrać zabawkę– reaguje agresywnie. Ma odruch odepchnięcia. Ale to wynika z tego, że nie jest „tu i teraz" tylko w domu. Ma swój kłopot, a ktoś wybija go z wewnętrznego świata.
Inne objawy?
Wycofanie, zamilknięcie, ucieczka w czytanie książek, komputer. O ile jeszcze ucieczkę w komputer rodzice zauważą, to ucieczkę w książki niekoniecznie. Mogą też nagle pojawić się natrętne myśli. Dziecko kilkanaście razy dziennie zaczyna myć ręce, albo nie wejdzie do domu póki mama nie zapali światła. Nagle zaczyna bać się duchów. Zdarza się też, że zaczyna się lepiej uczyć.
Rodzice, którzy przychodzą do pani z dzieckiem, które się boi, albo które kilkadziesiąt razy na dobę chce myć ręce, wiedzą, że powodem jego zachowania są ich spięcia?
Zwykle tak. Czasem pytam: „Jaki macie państwo pomysł, skąd to się mogło wziąć?". I słyszę: „No bo my się kłócimy". Tylko, że refleksja nie wpływa na zmianę. A szkoda, bo kłótnie są na tyle silne, na tyle emocjonalnie odbierana, że je dziecko pamięta najmocniej.
Czy na terapii dzieci mówią: „moi rodzice się kłócą"?
Nie. Dzieci są bardzo lojalne wobec rodziców i dopóki mogą, to je chronią. Chyba, że mamy do czynienia z przedszkolakiem, który nie ma jeszcze wykształconych hamulców, albo uważa, że to za normalne, że rodzice się kłócą, bo w domu tak zawsze jest.
„Powinniśmy odkładać kłótnie na wieczór, gdy dzieci już śpią" czytam. Szczerze powiedziawszy chce mi się z tego śmiać. Proszę to powiedzieć ludziom o wybuchowych charakterach czy żyjącym w ciągłym napięciu.
Mówię. Ludzie po to są dorośli, żeby nad sobą panować. Można spróbować zmienić temperaturę kłótni. To nie jest tak, że dziecko nie może słyszeć, że rodzice mają różne zdanie na jakiś temat. Może to wiedzieć, ważne, żeby nie słyszało agresji. Słów: „Ty kretynie…". Mówmy partnerowi, co dokładnie nam przeszkadza. To też jest nauka dla naszych dzieci, bo w życiu nieraz będą mieć konflikty, różnice zdań. Chodzi o to, żeby ta różnica zdań była w sposób cywilizowany rozgryzana. A jeśli już nawet rodzice pójdą krok za daleko to, żeby dziecko widziało, że się pogodzili.
Mamy tłumaczyć co się stało?
Bez szczegółów: „Mamy różnicę zdań, jesteśmy zdenerwowani. To nie ma nic wspólnego z tobą. Nadal cię kochamy. Ludzie czasem się kłócą". Gdy dziecko drąży dalej, nie ucinajmy: „Nie twoja sprawa". Możemy delikatnie powiedzieć: „To sprawa między dorosłymi".
Często się zdarza, że rodzice kłócą się przy dziecku o dziecko. Ojciec krzyczy, matka staje w jego obronie. Dobrze robi czy po prostu nie trzyma strony ojca, czym miesza dzieciom w głowie?
Trudne pytanie. Ważne, o co chodzi między rodzicami. Czy oni w ogóle mają jakiś spójny system wychowawczy czy dwa różne. Ojciec tylko krzyczał czy podniósł też rękę. Był wulgarny, obrażał syna czy córkę, czy rzucił „cholera" w powietrze. W każdej sytuacji nie wolno jednak pozwolić na krzywdzenie.
Ostatnio byłam świadkiem sytuacji. Ojciec darł się na córkę: „Ku…, możesz się ogarnąć?!". Matka krzyczała na ojca: „Jak ty się zachowujesz! Nie mów tak do niej, to chore".
Jedno to przekleństwo. Drugie: Ty się nie możesz zebrać. O ile to pierwsze jest nieparlamentarnie i niefajnie, żeby dzieci w ogóle takie słowa słyszały, o tyle to drugie jest bardziej raniące.
Czyli dobrze, że ta kobieta stanęła w obronie dziecka?
Stanęła i nie stanęła. Bo napadła na partnera. Czyli zadziałała dokładnie tak samo, jak on. Pytanie czy to zostawili czy ona potem spytała: „A o co ci chodziło, dlaczego tak zareagowałeś. Rozumiem, że złościłeś się, że nie mógł się zebrać, ale od krzyczenia to się nie zmieni".
Dobrze jeśli jesteśmy w związku, w którym możemy z partnerem ustalać, ale jak często ta druga strona nie chce współpracować. Mówi: „przesadzasz" „Przecież żartowałem", „On rozumie, że ja przecież nie chciałem nic złego".
To zapraszam na Uniwersytet dla Rodziców. Ewentualnie na spotkania rodzinne do psychologa. Po to jest bardzo ważne, żeby rodzice mieli dobrą wolę, chcieli nad sobą pracować, zmieniać się. Nie może być tak, że któreś z rodziców dziecko obraża. Tak jak nie może być, że obraża innego dorosłego. To się nazywa przemoc. Jeśli przyjmiemy, że mówienie do dziecka „Ty głupku, ty debilu" jest w porządku– to jednocześnie zgadzamy się na to, że to będzie miało ogromny wpływ na jego psychikę, dorosłe życie. Poza tym co to znaczy, że dorosły mówi do dziecka: „Ty debilu". Jeśli mówię tak do swojego syna czy córki, to kim właściwie sam jestem?