Na zaburzenia psychiczne cierpi coraz więcej kobiet, matek. Co czwarta z nas zachoruje na nerwicę. Co trzecia będzie zmagać się ze stanem depresyjnym. Według Światowej Organizacji Zdrowia już za pięć lat depresja ma być najczęściej występującym zaburzeniem psychicznym. Oto cena za perfekcjonizm i nadmierną potrzebę kontroli. Czy naprawdę chcemy i musimy ją ponosić?
Znacie to? Nieustanne poczucie, że powinnyśmy być lepsze. Że trzeba się ścigać. Jeśli nie z kimś, to chociaż z samą sobą. Pokolenie kobiet „muszę dać radę". Córki matek podporządkowanych mężowi. ( „Nigdy w życiu nie powtórzę jej losu"!) Albo tych, które powtarzały. „Licz tylko na siebie"(no to liczymy, mamo).
Wiecznie między „mogę wszystko", a „nic mi się nie należy". Nieważne, czy mamy męża, czy nie. Robimy karierę, czy ją planujemy. Dziecko w drodze, młodsze czy starsze. Na każdym etapie życia próbujemy być niezawodne i niezastąpione.
Nieustannie uważamy, że mogłybyśmy więcej, lepiej, dokładniej. Ulubione słowo: kontrola. Panie Idealne. Miesiącami, latami żyjemy, jak chomik w kołowrotku. „Tak musi być", „Trzeba być odpowiedzialnym". „Beze mnie wszystko się posypie" to nasze ulubione stwierdzenia. Jeśli nawet nie wypowiadamy ich głośno, to kiełkują w naszej głowie, siedzą tam niczym Zły i powtarzają: „No staraj się, staraj".
Dlaczego tak robimy? Bo byłyśmy wychowane w poczuciu, że ten, kto kontroluje wygrywa. Wymagający rodzice, nauczyciele w szkole, koleżanki, z którymi o tę idealność rywalizujemy. Media. Kto jest właściwie naszym wrogiem? Odważniejsze, bardziej świadome z nas szukają tej odpowiedzi w gabinetach psychoterapeutów, inne po prostu dopóki mogą grają w tę niebezpieczną grę pt. „Będę lepsza od ciebie i od siebie samej".
Jeśli my nie uratujemy związku, to już nikt go nie uratuje. Jeśli my nie zrobimy projektu, to już nikt go nie zrobi. Jeśli my tego nie załatwimy, to właściwie kto mógłby? Za swoją wolność uważamy całkowite zniewolenie: zależność od statusu, mężczyzny, samej siebie i swoich – wygórowanych – oczekiwań. Panie Idealne. Część z nas w końcu staje przed lustrem i zada sobie pytanie: „Boże, to naprawdę ja?". Ta zmęczona, smutna, wypalona kobieta. Wściekła, rozżalona?
Niektóre z nas nie chcą (nie mają czasu) tego zrobić. Te mają najgorzej.
Taka Anna. Troje dzieci. Znana pani pediatra. W lipcu kolejny raz trafiła na ostry dyżur. „To wyrostek" rzuciła lekarzowi dyżurnemu. A on poprosił o diagnozę psychiatrę. „Depresja" zawyrokował tamten. Anna: „Ja i depresja? Głupoty". Co z tego, że od miesięcy nie spała, wciąż bolała ją głowa, nie miała tej cierpliwości co kiedyś. Gdy dzieci płakały zamykała się w toalecie, a widząc, że przychodzi do niej kolejny SMS myślała „Odwalcie się ode mnie, błagam"?
Albo Beata. Dwoje dzieci. Praca od rana do wieczora. Projekt za projektem. Wieczorem gotowanie, pieczenie ciasta. Pierwszego napadu paniki dostała na lotnisku. Nie mogła złapać tchu. Na świeże powietrze wyprowadziły ją roztrzęsione córki i jakaś pani, która przeraziła się stanem Beaty. Bo naprawdę dziwnie wygląda elegancka kobieta w szpilkach, skulona w kucki na podłodze i powtarzająca: „Zaraz umrę, uduszę się".
I Karolina. Półtora roku temu urodziła córkę, pół roku temu wróciła do pracy. Dostała propozycję awansu. Zgodziła się. Któregoś dnia nie dojechała na służbowe spotkanie. Nie dlatego, że zachorowała. Po prostu nie mogła wstać z łóżka. Ona, prymuska, osoba, która nigdy w życiu niczego nie zawaliła. Po tygodniu trafiła do psychiatry. „Kiedy pani ostatnio odpoczywała?" spytał. „Nie pamiętam" stwierdziła.
Ale jak mamy żyć inaczej skoro nikt nas nie nauczył „opiekować się sobą" Nie śpimy? Fantastycznie. To może czas pobiegać, powiesić pranie, poczytać, popracować. Czujemy lęk? To fanaberie, trzeba się czymś zająć. Nie wiemy, że brak odpoczynku jest dziwny. Że wieszanie prania według koloru to obsesja, że skoro kubki albo jedzenie jedzenie w lodówce muszą stać tylko w określony sposób – to coś z nami nie tak. Nie wiemy, że można coś nawalić, czegoś nie dopiąć i jednak obudzić się następnego dnia i wciąż żyć.
Idealne nie rozumieją Nieidealnych, choć mogłyby się wiele się od nich nauczyć. Nieidealna potrafi dzielić się obowiązkami, odpuszcza, nie wymaga ani od siebie ani od nikogo perfekcji. Mówi mężowi: super, że jesteś. Zamiast: daj, poczekaj, zrobię to lepiej.
Nie dręczą ją tak często koszmary i lęki. Jej największą zaletą jest to, że nie musi wszystkiego kontrolować. Nie chce nawet. Po co? Kubek niech stoi gdzie chce, naczynia można pozmywać chwilę później, dzieci mogą od czasu do czasu zjeść na kolację serek zamiast świeżej marchewki i kotlecików z soi. Nieidealna nie boi się też, że w końcu wyjdzie, że nie jest idealna, że nie wszystko jej się udaje, nie jest najlepsza. Ona to po prostu wie. I cóż, że z tego?
Tak naprawdę mało wśród nas Nieidealnych. Szansa przed naszymi córkami. Dziewczynkami, które – w większości– mają dobrych, kochających ojców. I często słyszą: „Jesteś fajna, bo jesteś. Piękna, bo moja". Którym my przekazujemy– nawet bez słów: „Idź gdzie chcesz, kochaj kogo chcesz i bądź szczęśliwa". Może one nie będą chorować?
Na razie nie wygląda to różowo. Jeśli już musimy się leczyć, często wierzymy, że leki psychotropowe wystarczą. Według badań profesora Janusza Heitzmana, profesora Instytutu Psychiatrii i Neurologii, łykamy o 20 proc. antydepresantów więcej niż kilka lat temu. Coraz częściej sięgamy po leki nasenne i uspokajające. Wciąż chcemy biec, jeśli już nie o własnych siłach, to dzięki chemii.
Trafia do mnie coraz więcej kobiet, które już nie dają rady ogarnąć życia swojego i bliskich. Są zaskoczone. „Jak to ja nie ogarniam? Dlaczego?" dziwią się. Oczekują, że w jakiś magiczny sposób podłączę je do prądu, zupełnie jakby były automatem. Albo czują złość na dzieci, męża, a nie chcą jej czuć, bo to nie pasuje do ich idealnego obrazka rodziny.
Sławek Murawiec
Psychiatra
Trudno pracuje się z perfekcjonistkami. Nie chcą wziąć leków, bo to jest dla nich dowód ostatecznego braku kontroli. Jeśli już się na nie zdecydują– oczekują natychmiastowego efektu. „Kiedy znów będzie normalnie?" pytają. Normalnie czyli idealnie.