"Świetne relacje z reniferami, biała broda, czerwone ubranie, dobre kontakty z dziećmi i zaświadczenie o niekaralności" - tak mogłyby wyglądać wymagania w rekrutacji kandydatów na świętych Mikołajów. Szukają ich centra handlowe, szukają też rodzice, którzy chcą zorganizować wizytę Mikołaja w domu. O kulisach grudniowej pracy rozmawiamy z jednym z Mikołajów do wynajęcia.
Michał Dobrołowicz:Czy potrafi Pan robić "Ho, ho, ho..."?
Piotr, pracujący jako "Mikołaj na Święta do wynajęcia" (śmiech) Chyba potrafię, choć akurat "Ho, ho, ho" wydaje się przereklamowane i niemodne.
Co jest wobec tego ważniejsze w rekrutacji na świętego Mikołaja?
Myślę, że dużo istotniejsze jest poczucie humoru, i to najlepiej takie, które dzieciom przypadnie do gustu. Przydadzą się dobre referencje od dzieci własnych albo dzieci znajomych. Popularne są też, jak to bywa w przypadku wielu Mikołajów, referencje od wnuków.
Czy Mikołaj musi być silny?
Testów na siłowni nikt mi nigdy nie robił. (śmiech)
Pytam, bo przecież musi unieść ciężki worek z prezentami!
No tak, to jest ważne, zwłaszcza, gdy trzeba wspiąć się z workiem z prezentami pięć pięter: z piwnicy na czwarte piętro. A tak się czasem zdarza.
Czy są konkretne, formalne wymogi, żeby zostać świętym Mikołajem?
Na pewno trzeba być cierpliwym i generalnie pozytywnie nastawionym do dzieci. Gdy idzie się do domu, gdzie są kilkulatki to pewne jest to, że będziemy słuchać śpiewanych i recytowanych przez nie kolęd i wierszyków. Nie można traktować każdej wizyty tak samo. Trzeba mieć świadomość, że dla kilkulatka spotkanie z Mikołajem to niesamowite przeżycie i spełnienie marzenia. Jeśli chodzi o formalne wymogi, to w firmie, z którą współpracuję wymagane jest zaświadczenie o niekaralności. To jest praktyka która zawędrowała do nas z Wielkiej Brytanii.
Ile kosztuje zwykle Pana wizyta w przebraniu świętego Mikołaja?
Dużo zależy od terminu, w jakim zamawia się wizytę. Jeśli rodzice zrobią to do połowy grudnia zwykle jest taniej o ok. 50-60 złotych. Średnia stawka za jedną wizytę to 200 złotych. Wyższe stawki są za wizyty Mikołaja anglojęzycznego.
Dużo jest takich na rynku?
Coraz więcej i z roku na rok coraz częściej takie wizyty są zamawiane, choćby do anglojęzycznych czy językowych przedszkoli.
Jak jest z Waszymi wizytami w przedszkolach, innych instytucjach lub po prostu w firmach?
Stawki są podobne, być może minimalnie wyższe. Znam kolegów, którzy za godzinę pracy na imprezie mikołajkowej dostają 300 złotych. Za każdą kolejną godzinę stawka jest odpowiednio mniejsza.
Czy do tego dochodzą inne opłaty?
Czasami jest dodatkowa opłata około 50 złotych za odbiór prezentów z jakiegoś specjalnego miejsca.
Zamknijmy temat pieniędzy, bo chodzi przecież przede wszystkim o Święta, o prezenty, o magię tego wszystkiego, co będzie się działo. Czy święty Mikołaj ma czasami dość Świąt? Tylko proszę: szczerze...
Jeśli mam mówić za siebie, to bardzo lubię Święta. Nauczyłem się pracując od czterech lat jako Mikołaj pobierać od dzieci, które odwiedzam dobrą, pozytywną energię, nie męczę się. Ta praca wymaga po prostu zaangażowania, tego nie można mówiąc brzydko odwalić.
Czy gdy przychodzi 24 grudnia, siada pan przed stołem w swoim domu, przy bliskich i... jest tak, że chciałby pan powiedzieć "Mam dość tych Świąt!".
Póki co, na szczęście nie (śmiech). Myślę, że trzeba starać się odgraniczyć pracę od prywatnego zaangażowania w Święta. Ja w czerwonym przebraniu to praca i dawanie małym ludziom radości niezależnie od Bożego Narodzenia. Mam pewną role do odegrania, jak w teatrze. Myśl o tym, że chodzi o Święta, kolędy, sianko pod obrusem i dwanaście potraw przychodzi dopiero po moim powrocie do domu, tuż przed 24 grudnia. Od żony dostaję tylko zlecenia na czerwony barszcz i śledzia pod pierzynką (śmiech).
Niedyskretne pytanie: ma pan swoje dzieci?
Tak, mam. Dwie córki. Mają 8 i 10 lat.
Kolejne niedyskretne pytanie. Wiedzą, czym w grudniu zajmuje się ich tata?
Starsza córka domyślała się od dwóch lat, młodsza nic nie wie.
A dla nich był Pan też kiedyś Mikołajem?
Tak, dla obu, ale jeszcze zanim zajmowałem się tym profesjonalnie. (śmiech) Mam w albumach dziecięcych zdjęcia, gdy robiłem sobie czerwoną czapkę z papieru papeteryjnego. Dziś wiem, jak wiele błędów popełniałem, ale było fajnie mimo to, nie żałuję.
Ma pan dużą konkurencję na mikołajowym rynku?
Samych Mikołajów jest sporo, mam wrażenie, że z roku na rok coraz więcej. To pewnie też zasługa mediów, które zawsze w grudniu informują, ile można zarobić chodząc w czerwonym przebraniu po mieście albo po mieszkaniach. (śmiech) Widzę też coraz więcej bardziej wymyślnych usług mikołajowych. To już nie tylko chodzenie do domów z prezentami, to są też listy od Mikołaja.
OD Mikołaja?
Dokładnie tak. Dziecko dostaje odpowiedź na swój list. To nie jest byle jaki list.
Nie e-mail?
Absolutnie. Mikołaj swój list pisze na czerpanym papierze. List poza tym jest zalakowany tak, by nikt oprócz dziecka nie mógł go przeczytać.
Kto wymyśla treść listu? Rodzice?
Najczęściej firmy, które tym zajmują się, a są to często firmy wynajmujące Mikołajów, dostają od rodziców przynajmniej podpowiedzi w tej sprawie. Ale zdarzają się też leniwi rodzice, którym chodzi tylko o zamaszysty podpis Mikołaja i elegancki stempel, który zrobi wrażenie na dziecku. Czasem trudno uwierzyć, jak drobne rzeczy mogą dać wielką radość.
Na jednej ze stron internetowych widziałem formularz do zamawiania wizyt i takich listów. Rodzic wypełniał tam ankietę i odpowiadał na pytanie "Czy dziecko było grzeczne?"
To jedno z najważniejszych pytań w grudniu.
Czy potem w trakcie wizyty pokrywa się to z odpowiedzią dziecka?
Zazwyczaj tak, choć zdarzają się wyjątki. (śmiech)
A jaka najdziwniejsza przygoda zdarzyła się panu w czasie wizyty w mieszkaniu?
To było dwa lata temu. Dostałem instrukcję, w której napisane było, że w domu dziecka, które mam odwiedzić jest dużo zwierząt. "OK, będą pewnie koty, może psy, świnka morska albo chomik" - tak pomyślałem sobie. Byłem mocno zaskoczony, jak w czasie wizyty w domu klientów, gdy siedziałem w okolicy ubranej już choinki, na podłodze pojawił się półtorametrowy wąż.
Gospodarze nie zamknęli go odpowiednio?
Wizyta odbywała się w weekend i wąż miał jechać do kliniki weterynaryjnej, w domu mieszkało sporo osób, wszystko zbiegło się z moją wizytą. Naprawdę trudno w takiej sytuacji zachować zimną krew, bo zapomina się w takim momencie o tym, że jest się świętym Mikołajem, że pracuje się z reniferami (śmiech), że ja, Piotr nie mogę reagować jak ja, Piotr, bo mam tu rolę do odegrania. Na szczęście wąż okazał się być bardzo przyjacielsko nastawiony. Co więcej, on wychowywał się z dziećmi i był bardzo łagodny. Ale strach wywołał.
Ciekawe, jak zareagowałby na "Ho, ho, ho"?
Nie próbowałem. (śmiech)
Pracę, którą pan wykonuje w grudniu nazwałby pan trudną?
Wymaga na pewno specyficznych umiejętności i różni się od typowej pracy w biurze, przez 8 godzin dziennie. Daje dużo satysfakcji, ale myślę, że nie każdy mógłby ją wykonywać.
Kto nie mógłby?
Ktoś, kto szybko niecierpliwi, kogo generalnie denerwują dzieci, ktoś, kto ma nałogi i musi choćby często palić papierosy, bo wizyty w różnych domach mogą się przedłużać. Trzeba przede wszystkim być otwartym i elastycznym i traktować to, co się robi jako role do odegrania, ale nie zapominać o tym, że daje się komuś radość. To proste, a jednocześnie bardzo skomplikowane.
Ile zarabiają Mikołaje w Polsce? To duża część stawek, które pan wymienił?
Moi koledzy, którzy nie tylko składają wizyty w domach tylko pracują też w centrach handlowych spokojnie w grudniu, od Mikołajek do Wigilii, są w stanie zarobić ok. 4 tysięcy złotych. Można pewnie też więcej, jeśli są to zlecenia firmowe, większe imprezy, wizyty w języku angielskim.
Czego się życzy Mikołajowi? Żeby nie utknął w kominie?
(śmiech) Jesteśmy dużo bardziej nowocześni. Wchodzimy raczej przez drzwi, tak jak domownicy, którzy nas zapraszają. Jeździmy samochodami, widziałem też kolegów na skuterach. Ja sobie życzę uśmiechniętych dzieci i tego, żeby wiara w Mikołaja nie zgasła. Nie tylko wśród naszych klientów. Ja w świętego Mikołaja wierzę i miło mi jest odgrywać jego rolę.