Rodzice nie są przekonani do tego, że ich dziecko powinno rozpoczynać naukę w szkole w wieku sześciu lat. Dlatego szukają sposobów, by ten obowiązek odroczyć. A część z tych, którzy wysłali dziecko wcześniej, teraz stara się o to, by było ono w pierwszej nie rok, a dwa lata.
W szkole w Olszewnicy, w gminie Borki (woj. lubelskie) nie ma drugiej klasy. To dlatego, że wszystkie sześciolatki, które poszły do pierwszej klasy, powtarzają rok. Rodzice, nauczyciele i dyrekcja szkoły zgodnie uznali, że rozpoczynanie edukacji szkolnej przez te dzieci tak wcześnie było złą decyzją. I teraz starają się ją naprawić.
– Obserwując moje sześciolatki w pierwszej klasie, z dnia na dzień zaczęłam mieć wątpliwości, czy są one na szkołę podstawową gotowe. Na lekcji dość szybko zaczynały się nudzić i bawić – mówi Elżbieta Kozioł, dyrektorka szkoły.
Wątpliwości zaczęli mieć też rodzice, którzy zauważyli, że trudno im przypilnować dziecko podczas odrabiania lekcji. Bo tak naprawdę, na siedzenie do wieczora nad książkami, nie miało ono już ani siły ani ochoty.
Problem jednak w tym, że w klasach 1 – 3 nie stawia się ocen, a pozostawienie na drugi rok w tej samej klasie też nie jest proste. W przypadku dzieci z Olszewnicy też pierwsza rada pedagogiczna je promowała. Jednak, kolejna, zwołana w ekspresowym tempie, uchyliła postanowienia tej pierwszej i zdecydowała o pozostawieniu wszystkich dzieci w pierwszej klasie.
Dyrektorka szkoły tłumaczyła później, że gdyby jeszcze raz miała podjąć taką decyzję, to by to zrobiła, chociaż nie jest przeciwna posyłaniu sześciolatków do pierwszej klasy. Ale...niech idą, ale po dwóch, trzech latach spędzonych w przedszkolu. W Olszewnicy natomiast do przedszkola chodzą tylko nieliczne dzieci.
Rodzice szukają sposobów
Brak promocji do następnej klasy to najprostszy sposób na to, by dziecko, które poszło do szkoły w wieku sześciu lat, zatrzymało się w miejscu w edukacyjnej drabinie.
Karolina i Tomasz Elbanowscy opowiadają, że problem jest nawet z tymi dziećmi, które z powodu deficytów rozwojowych i niższego wieku od innych uczniów tej samej klasy nie są w stanie poradzić sobie z nauką. – Pomagaliśmy kiedyś rodzicom dziecka z zespołem Aspergera. Dziewczynka kończyła drugą klasę, nie umiała pisać ani liczyć, mimo to dyrektor upierał się, że ma być promowana do następnej klasy – opowiada Tomasz Elbanowski.
Jego zdaniem ten upór urzędników wynika z nacisków z góry. – Władze za wszelką cenę starają się pokazać, że wysłanie sześciolatków do szkoły się udało. Niestety ceną propagandy sukcesu są złamane życiorysy małych uczniów – dodaje Tomasz Elbanowski.
Wielu rodziców obawia się, że zatrzymanie dziecka na drugi rok w tej samej klasie może być dla niego trudne. Dlatego eksperci radzą, by nie obciążać go odpowiedzialnością, w żadnym razie nie pytać czy chce powtarzać klasę a nawet w ogóle mu o tym nie mówić, tylko np. przenieść do innej szkoły, również do pierwszej klasy.
– Dziecko może się nawet nie zorientować, że nie dostało promocji i uniknie poczucia porażki – mówi Karolina Elbanowska. –Tak czy inaczej jest to sytuacja stresująca, więc rodzice stają przed trudną decyzją. Należy jednak pamiętać, że u dziecka, które ewidentnie zostało posłane do szkoły przedwcześnie, problemy z nauką i emocjonalne będą się zwykle nasilać z każdym kolejnym rokiem.
To rozwiązanie sprawdza się tylko w dużych miejscowościach. W małych, gdzie jest tylko jedna szkoła, szans na to nie ma żadnych.
Co powinni zrobić rodzice, którzy chcą, by ich dziecko powtarzało klasę? Musi przede wszystkim mieć pismo od psychologa o tym, że pozostawienie dziecka w tej samej klasie jest konieczne. A potem z tym pismem trzeba iść dyrektora szkoły. A jeśli to nie przyniesie rezultatu – do kuratorium.
Co piąty sześciolatek został w domu Po złych doświadczeniach tych, którzy posłali dziecko do szkoły w wieku sześciu lat, wielu rodziców przyszłych uczniów stara się interweniować zawczasu. Jak to zrobić? Jeśli uzyskają zaświadczenie z poradni pedagogicznej o tym, że dziecko nie osiągnęło dojrzałości szkolnej, obowiązek zostanie odroczony.
Innym sposobem, po który sięgają rodzice to zastąpienie nauki w szkole edukacją domową. Z danych Ministerstwa Edukacji Narodowej w ostatnich latach liczba dzieci uczących się w domu systematycznie rośnie. W ubiegłym roku w takim trybie uczyło się 314 osób. W tym roku szkolnym - 643 osoby.
Finał działań rodziców jest taki, że w tym roku co piąty sześciolatek z pierwszego półrocza 2008 r. (czyli z tych objętych obowiązkiem) nie poszedł do szkoły. Sześciolatki stanowią dziś 37,5 proc. pierwszoklasistów.
Czy jest o co walczyć? Obniżenie wieku rozpoczęcia nauki w szkole od dawna budziło kontrowersje. Zwolennicy posyłania do szkoły sześcioletnich dzieci zwracali uwagę na to, że Polska jest jednym z nielicznych krajów w Europie, w którym dzieci rozpoczynają naukę tak późno. To powoduje, że późno także wchodzą na rynek pracy, co w sytuacji zapaści demograficznej, jest bardzo złe dla gospodarki a pośrednio także dla ich pozycji w przyszłości.
Te argumenty często jednak nie przekonują rodziców, którzy sami wiedzą, czy ich dzieci są na tyle dojrzałe, że mogą poradzić sobie z nauką i polskim systemem edukacji. Zwłaszcza, że mogą sami z bliska przekonać się, czy szkoła do której trafią, jest przygotowana na przyjęcie tak małych uczniów. Problemem bywają także nauczyciele – są wśród nich tacy, którzy nie najlepiej radzą sobie z nauką przez zabawę, a taka jest konieczna dla sześciolatków.
Dlatego rodzice starają się przekonać rząd, żeby pozwolił im wybierać moment rozpoczęcia nauki w szkole przez ich dzieci.
Czy przeciwnicy reformy mają rację tłumacząc, że sześcioletnie dziecko nie dojrzało jeszcze do nauki w szkole? Piszcie jakie są Wasze doświadczenia na kontakt@mamadu.pl
System edukacji jest w Polsce bardzo sztywny. Dziecko, które w niego wejdzie, bardzo trudno wycofać. Nawet jeśli okaże się, że do szkoły trafiło zbyt wcześnie i po prostu sobie nie radzi.