Reklama.
Wybory samorządowe 2014 w niedzielę. Tymczasem w większości szkół w nowym roku odbyły się już głosowania do samorządów klasowego i uczniowskiego. Czy te szkolne decyzje przekładają się na udział w politycznych wyborach już w dorosłym życiu?
Widzę, jak duże emocje wśród moich uczniów wzbudzają wybory przewodniczącego klasy. Tworzą się koalicje, giełdy klasowych sympatii i antypatii, strategie typu "Ja zagłosuję na ciebie a ty na mnie". I nigdy nie ma problemu z frekwencją wyborczą. (śmiech)
Znam takie szkoły, w których samorząd klasowy ma do powiedzenia dużo więcej niż samorząd szkolny w innych szkołach. Są takie miejsca, gdzie samorząd dysponuje sporym budżetem, wychodzi z inicjatywą organizacji wyjazdów, zgłasza pomysły dotyczące zajęć pozalekcyjnych. Tam rodzą się ideowcy i ludzie, którzy chcą przewodzić jakiejś grupie. Gdzie indziej samorząd istnieje tylko na papierze.
Byłem przewodniczącym w pierwszej i drugiej klasie gimnazjum. Więcej nie mam na to ochoty. Jedyne, co mnie wyróżniało wśród innych uczniów to fakt, że mogłem wchodzić do pokoju nauczycielskiego i zanosić tam lub zabierać stamtąd dziennik. W pewnym momencie przestaliśmy cokolwiek proponować czy zgłaszać, bo wiedzieliśmy, że nie ma na to szans.
Dostrzegam polaryzację szkolnych samorządów. Są takie, które działają prężenie, mają swój budżet i biorą udział w konkursach. Potem jest przepaść i jest wiele takich, które istnieją tylko po to, żeby dać pozory partycypacji uczniom. Mimo wszystko i w jednych i drugich ma szansę utworzyć się kapitał społeczny, czyli więzi i relacje. A one zaprocentować mogą nawet wtedy, gdy uczniowie już opuszczą szkolne mury.
Widze po moim dziecku, że to, co dzieje się w czasie wyborów do samorządu uczniowskiego dało niezły fundament przed wspólnym pójściem do urny wyborczej. Moja 9-letnia córka nie zadaje pytań o to, czym jest karta do głosowania, co to znaczy, że ktoś jest kandydatem i na czym polega liczenie głosów. Wchodzimy na inny poziom. Muszę jej wyjaśniać, czym jest cisza wyborcza i dlaczego w szkole moja córka zna kandydatów na przewodniczącego klasy osobiście, a my poznajemy kandydatów na prezydenta czy radnego z ulotek lub spotów telewizyjnych. Mamy podstawę do rozmowy.
We wszystkich szkołach, w których pracowałam w czasie wyborów do samorządu uczniowskiego było dużo zamieszania w całym budynku. Skracano zajęcia, organizowano specjalne debaty na długiej przerwie. Przyjemnie było popatrzeć, jak mniej zaangażowani w życie szkoły uczniowie nagle aktywizują się. Ale miałam wrażenie, że to jest traktowane jako szansa na ograniczenie nudnego siedzenia w ławkach, takie dodatkowe wychowanie fizyczne albo lekcja wychowawcza. Dużo mniejszą aktywność widziałam niestety w rodzicach na wywiadówkach w czasie wyborów do trójki klasowej. (śmiech)