Patriotą nie jest ten, kto maszeruje 11 listopada i podpala ulice. Ale ten, kto na co dzień troszczy się o dobro wspólne – wyjaśnia prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny.
prof. Janusz Czapiński, psycholog społeczny: Spora ich część na pewno tak. Jestem przekonany, że jest ich na pewno więcej niż było 20 czy 30 lat temu. Kiedyś młodzi odrabiali lekcje i było po sprawie. Dziś interesują się historią, organizują walki rycerskie, zrzeszają się w koła i inne organizacje o charakterze historycznym, mają ogromny sentyment do symboli narodowych i barw...
Albo idą 11 listopada na marsz...
Z tymi patriotami, co robią rozróby 11 listopada to ja osobiście mam trochę problem. Czasami zastanawiam się, czy nie powinno się mówić o nich patrioci z użyciem cudzysłowu. Ci, którzy biorą udział w marszach to często kibice sportowi, którzy teraz rywalizację ze stadionów przenieśli na grunt narodowy. Oni są dumni, jak wygrywa ich drużyna i wściekli, jak przegrywa. Ale nie mają żalu do swojej przegranej drużyny, ale do tej zwycięskiej o to, że była lepsza.
Tak samo w życiu – chełpią się miłością do Ojczyzny, ale ten ich patriotyzm nie jest widoczny na co dzień.
Ma pan na myśli emigracje młodych?
Nie, emigracja nie wynika z braku miłości do kraju, ale z ekonomicznej konieczności. Zwłaszcza, że ci, którzy wyjechali kilka lat temu i dziś ich pozycja materialna jest w miarę stabilna, mają coraz większy sentyment do Polski i za nią tęsknią.
Mówiąc o braku myślenia o kraju na co dzień mam raczej na myśli brak gotowości do działania w trosce o dobro wspólne. I przede wszystkim to, że o ile do zmarłych bohaterów odnoszą się z ogromnym szacunkiem, to do żywych mają przeważnie wrogi stosunek.
Ale z drugiej strony angażują się w działalność polityczną. Wysoki wynik Janusza Korwin-Mikkego w wyborach do europarlamentu był możliwy, bo zagłosowali na niego młodzi.
Wygrana Nowej Prawicy to jednorazowy epizod i nie wierzę w możliwość powtórzenia tego sukcesu. Lider tego ugrupowania kupił młodych sloganami, które im szczególnie przypadły do gustu. To połączenie narodowego sentymentalizmu z prawem do dawania ludziom absolutnej wolności.
Młodym ludziom z reguły pasuje, jak ktoś im mówi, że mają sami decydować o tym, czy biorą narkotyki, dopalacze czy jeżdżą bez pasów. Młodzi od zawsze uważali, że mogą sami decydować o swoim życiu i o swojej śmierci. Właśnie na takich emocjach grał Korwin-Mikke.
A czy młodzi ludzie patriotyzm wynoszą z domu? Dzieci wychowuje dziś przecież to pokolenie, które bardziej niż Polskę ceni czy ceniło Unię Europejską.
W Polsce wychowanie patriotyczne wiąże się z reguły z obrządkami religijnymi. To zwykle przy okazji wizyty w świątyni rodzice tłumaczą dzieciom „skąd nasz ród.” W domu raczej te tematy rzadko się pojawiają.
Czy nie ma pan wrażenia, że przez te wszystkie rozróby robione przez narodowców 11 listopada i przez tą miłość do Ojczyzny na pokaz, w tej chwili obciachem jest powiedzenie, że jest się patriotą?
Nie, bo wszyscy wiemy, że tych patriotów na pokaz jest tylko garstka i są widoczni przy okazji 11 listopada, meczu czy świętowania różnych rocznic.
Ja jestem patriotą, mówię o tym i nie czuję, że taka deklaracja stawia mnie na równi z tymi, którzy próbowali w ubiegłym roku wziąć szturmem Ambasadę Rosji w Warszawie. Ale mam żal do nich, że zawładnęli Święto Niepodległości. I marzy mi się, żebyśmy tego dnia mogli cieszyć się wszyscy a nie oglądać w telewizji jak płoną ulice.