![[url=http://shutr.bz/1gUV2hA]"Mikrob"[/url] i "bachor" zamiast "kruszynki" i "dzieciaczka". Młode matki bez lukru](https://m.mamadu.pl/d14ff245ae21f40a340e98013923bfbe,1500,0,0,0.jpg)
Na większości polskich placów zabaw można spotkać Dziubaska, Kruszynkę, Słodziaczka i oczywiście Misia. Coraz częściej jednak we wspólnej piaskownicy bawią się oni z Grubasem, Mikrobem i Bachorem. Wbrew temu, co lansują kolorowe magazyny dla rodziców, nie każdy chce traktować swoje dziecko niczym maskotkę, pudla lub ozdobę swojego profilu na Facebooku, która doda nam pięć punktów do lansu. To "matki bez lukru", zdaniem których, pieszczenie zarezerwowane jest dla dorosłych.
To, że mój półroczny syn występuje na blogu pod pseudonimem Mikrob, a nie dajmy na to Promyczek jest bardziej efektem mojej wrażliwości językowej niż deklaracją światopoglądową. Od zawsze mam uczulenie na nadmiarowe, a często też zupełnie nieadekwatne zmiękczanie języka w dyskursie publicznym. Na te wszystkie "ziemniaczki i pomidorki" w programach kulinarnych i "pieniążki" w dyskusjach o gospodarce. Język, którym mówi się do dzieci ma swoje prawa i ja też się im poddaję, ale sądzę, że sposób w jaki pisze się o dzieciach niekoniecznie musi go tępo kopiować. Poza tym Mikrob po prostu do niego pasuje- jest mały, ruchliwy, wszędzie go pełno i nie sposób bez niego żyć :) Czytaj więcej
Czy takie zdystansowane podejście do macierzyństwa to "znak czasu", czy też efekt jakiejś współczesnej znieczulicy? O to zapytałem przedstawicielkę nieco starszego pokolenia matek. Zdaniem pani Anny, matki dwóch dorosłych córek, absolutnie tak nie jest. – Szczerze, mama, która nazywa swoje dziecko: wypłoszem, kluchą, wampirem, pijawką, wyjcem wcale nie musi być złą matką , wręcz przeciwnie - po prostu opisuje rzeczywistość, bo jest bardzo blisko swojej córki czy syna na co dzień – słyszę swojej rozmówczyni.
Wiele kobiet, które na zewnątrz mówią o swoich dzieciach skarby, kochanie,wrzucają zdjęcia w siec używa pustych słów. Wystarczy je potem w akcji zobaczyć, podejrzeć - minimum pozytywnych emocji, płytka relacja z dzieckiem zbiera mi się na wymioty.
Słodko, że aż mdli
Lukrowaną matka nie czuję się 27-letnia Patrycja, mam 8-letniego Tobiasza. Jak mówi, mały człowiek to jednak "człowiek" i nie powinno się go traktować jak istotę niespełna rozumu. – Pieszczenie się powoduje, że dzieci nie wchodzą na wyższy poziom, tylko gdzieś tam zostają lub rozwijają się powoli. To dla mnie dziwne, że dorośli starają się być dziecinni i zachowują się jak rówieśnicy swoich dzieci. To dla mnie chore – słyszę od Patrycji.
Jak będziemy wciąż powtarzać dziecku, że jest słodziutkie, to będzie takie nawet wtedy, gdy skończy trzydzieści lat a my będziemy zastanawiać się, jak pozbyć się go z domu.
Macierzyństwo z żurnala
Zdaniem Patrycji, "sweet matki" są w dużej mierze efektem machiny mediowo-marketingowej, która nadaje macierzyństwu konkretną narrację. – W pewnym momencie było to widać wchodząc do sklepów z artykułami dziecięcymi, gdzie aż chciało się wymiotować od różowego koloru. Trudno było znaleźć jakieś inne ubranka, niż inspirowane Hello Kity. Był taki przesyt, że mądrzejsi rodzice powiedzieli w pewnym momencie dość. Nie jesteśmy kretynami, a dzieci nie są naszymi laleczkami. To są ludzie – mówi Patrycja, która przestała kupować magazyny dla rodziców.
Wszystko musi mieć swoje granice, zarówno "sweetaśnośc", jak i "bezlukrowe" spojrzenie na dzieci. Takie właśnie wyważone podejście ma trzydziestoparoletnia Kasia. – Nie jestem lukrowaną matką, bo jestem już starsza. Wprawdzie moja córka ma dopiero dwa lata, ale mam już jakieś życiowe doświadczenie, również z dziećmi – stwierdza moja rozmówczyni. To zaś pozwala jej na to, aby mówić do swojej córki "łobuzie", ale i "królewno". – Jak nabroi, to jest łobuzem – mówi matka.