[url=http://shutr.bz/1gUV2hA]"Mikrob"[/url] i "bachor" zamiast "kruszynki" i "dzieciaczka". Młode matki bez lukru
[url=http://shutr.bz/1gUV2hA]"Mikrob"[/url] i "bachor" zamiast "kruszynki" i "dzieciaczka". Młode matki bez lukru Fot. Shutterstock.com
REKLAMA
Każdy ma jakąś "fazę". I dobrze, bo każdy jest inny i może zachwycać się światem na swój sposób. Antoni Bohdanowicz pisał w czwartek o kociarzach, którzy w nieprawdopodobny sposób żyją życiem swoich sierściuchów. "Oooo.... Królewicz rozłożył się na kanapie, czyż nie jest słodki" – piszą pod "entym" zdjęciem swojego kota. To samo zjawisko, tylko z dziesięciokrotnie większą siłą, dotyczy dzieci.
Czy "prawdziwa", a już na pewno "dobra" matka powinna dzień w dzień zasypywać swoje dziecko cukierkowym słownictwem, przebierać za postać z Hello Kity i mówić tylko i wyłącznie o jego "cudownych" zachowaniach? Może to robić, ale nie musi.
Taką właśnie niefrasobliwością wykazuje się wierząca "w życie po dziecku" autorka bloga "Boska Matka", która swojego małego Królewicza, Słodziaczka i Cukiereczka, nazywa "szkodnikiem", "Mikrobem" lub "Gnomem". Pomimo to, nie czuje się gorsza od "sweetaśnych" matek i bez kompleksów opisuje pierwsze miesiące życia swojego dziecka.
Boska Matka
Wypowiedź dla naTemat

To, że mój półroczny syn występuje na blogu pod pseudonimem Mikrob, a nie dajmy na to Promyczek jest bardziej efektem mojej wrażliwości językowej niż deklaracją światopoglądową. Od zawsze mam uczulenie na nadmiarowe, a często też zupełnie nieadekwatne zmiękczanie języka w dyskursie publicznym. Na te wszystkie "ziemniaczki i pomidorki" w programach kulinarnych i "pieniążki" w dyskusjach o gospodarce. Język, którym mówi się do dzieci ma swoje prawa i ja też się im poddaję, ale sądzę, że sposób w jaki pisze się o dzieciach niekoniecznie musi go tępo kopiować. Poza tym Mikrob po prostu do niego pasuje- jest mały, ruchliwy, wszędzie go pełno i nie sposób bez niego żyć :) Czytaj więcej


Czy takie zdystansowane podejście do macierzyństwa to "znak czasu", czy też efekt jakiejś współczesnej znieczulicy? O to zapytałem przedstawicielkę nieco starszego pokolenia matek. Zdaniem pani Anny, matki dwóch dorosłych córek, absolutnie tak nie jest. – Szczerze, mama, która nazywa swoje dziecko: wypłoszem, kluchą, wampirem, pijawką, wyjcem wcale nie musi być złą matką , wręcz przeciwnie - po prostu opisuje rzeczywistość, bo jest bardzo blisko swojej córki czy syna na co dzień – słyszę swojej rozmówczyni.
Anna
matka dwóch dorosłych córek

Wiele kobiet, które na zewnątrz mówią o swoich dzieciach skarby, kochanie,wrzucają zdjęcia w siec używa pustych słów. Wystarczy je potem w akcji zobaczyć, podejrzeć - minimum pozytywnych emocji, płytka relacja z dzieckiem zbiera mi się na wymioty.


Słodko, że aż mdli
Lukrowaną matka nie czuję się 27-letnia Patrycja, mam 8-letniego Tobiasza. Jak mówi, mały człowiek to jednak "człowiek" i nie powinno się go traktować jak istotę niespełna rozumu. – Pieszczenie się powoduje, że dzieci nie wchodzą na wyższy poziom, tylko gdzieś tam zostają lub rozwijają się powoli. To dla mnie dziwne, że dorośli starają się być dziecinni i zachowują się jak rówieśnicy swoich dzieci. To dla mnie chore – słyszę od Patrycji.
Zdaniem mojej rozmówczyni, urodzenie dziecka nie jest szczególnym osiągnięciem i trzeba podchodzić do tego po prostu normalnie. A jej zdaniem oznacza to pewien dystans, którego niektórym matkom brakuje. – Owszem, to jest bardzo ważne w życiu kobiety, ale z jakiegoś powodu nikt nie daje za to medali – stwierdza moja rozmówczyni.
– Jestem absolutnie "matką bez lukru". Mówiłam wielokrotnie do mojego syna, że jest grubasem, który śmierdzi. Przepraszam, ale kupa śmierdzi, a nie pachnie fiołkami. Nie będę mu wmawiać, że to cudownie, że w pokoju zapanowała urokliwa aura – mówi Patrycja. Oczywiście moja rozmówczyni traktuje to wszystko jako żart i podobnie jak inne matki, stara się jak najczęściej mówić swojemu synowi, że go kocha. – Pieszczenie się z dzieckiem uważam jednak za komedię – dodaje. Jej zdaniem niektóre matki osaczają swoje dzieci i zaczynają tworzyć z nimi niezdrowy związek.
Psycholog wychowawczy Jarek Żyliński obserwuje, że coraz więcej matek odchodzi od słodkości, ale niekoniecznie w stronę ostrości, a raczej w stronę traktowania dziecka po partnersku. – Owszem wspierają dzieci i poświęcają im uwagę, ale bez tego oblepiania lukrem – mówi psycholog.
Patrycja
Matka 8-latka

Jak będziemy wciąż powtarzać dziecku, że jest słodziutkie, to będzie takie nawet wtedy, gdy skończy trzydzieści lat a my będziemy zastanawiać się, jak pozbyć się go z domu.


Macierzyństwo z żurnala
Zdaniem Patrycji, "sweet matki" są w dużej mierze efektem machiny mediowo-marketingowej, która nadaje macierzyństwu konkretną narrację. – W pewnym momencie było to widać wchodząc do sklepów z artykułami dziecięcymi, gdzie aż chciało się wymiotować od różowego koloru. Trudno było znaleźć jakieś inne ubranka, niż inspirowane Hello Kity. Był taki przesyt, że mądrzejsi rodzice powiedzieli w pewnym momencie dość. Nie jesteśmy kretynami, a dzieci nie są naszymi laleczkami. To są ludzie – mówi Patrycja, która przestała kupować magazyny dla rodziców.
Sweetaśna narracja narzucona przez otoczenie może doprowadzić do absurdów. O jednym z nich opowiada Witek, którego perypetie z matką swojego dziecka zakrawają o groteskę. – Uważam, że każdy rodzic ma tendencje do rozpływania się nad swoim dzieckiem - ja też. Natomiast nie można odnosić się do dziecka tylko tak, by w momencie zetknięcia z prawdziwym światem przeżyło kiedyś szok, że nie wszyscy ze wszystkiego, co robi się tylko cieszą – słyszę od swojego rozmówcy, który z powodu "nieodpowiedniego" zwracania się do dziecka, trafił przed oblicze sądu rodzinnego.
– W trakcie widzenia z córką, powiedziałem do niej w zabawie "mój nicponiu". Matka dziecka, która usłyszała nasza rozmowę, zawnioskowała o ograniczenie widzeń, bo jej zdaniem nie umiem właściwie odnosić się do własnego dziecka. Na szczęście sędzia w sądzie rodzinnym to wyśmiała – słyszę od Witka, który również czuje się rodzicem "bez lukru".
Słodko - gorzkie wychowanie
Wszystko musi mieć swoje granice, zarówno "sweetaśnośc", jak i "bezlukrowe" spojrzenie na dzieci. Takie właśnie wyważone podejście ma trzydziestoparoletnia Kasia. – Nie jestem lukrowaną matką, bo jestem już starsza. Wprawdzie moja córka ma dopiero dwa lata, ale mam już jakieś życiowe doświadczenie, również z dziećmi – stwierdza moja rozmówczyni. To zaś pozwala jej na to, aby mówić do swojej córki "łobuzie", ale i "królewno". – Jak nabroi, to jest łobuzem – mówi matka.
Kasia nie używa w stosunku do córki określeń, które uważa za uwłaczające. Nigdy nie powiedziała do swojej córki, że jest "bachorem". – Może ona tego jeszcze nie rozumie, ale to uwłacza jej godności, a to że jest dzieckiem niczego nie tłumaczy – mówi mama 2-letniej Zosi.
Psycholog wychowawczy Jarek Żyliński zauważa, że coraz więcej matek w ogóle nie nadaje etykietek swoim dzieciom, ani tych słodkich, ani tych "gnomowatych". – Nakładanie etykiet jest pewnym problemem. Na przykład "jesteś wspaniały, jesteś moim szczęściem", bo dziecko nie chce ponosić odpowiedzialności za szczęście rodzica! Ponadto czuje powinność bycia "wspaniałym". Z drugiej strony dzieci mogą nie poczuć ironii i dla nich określenie "gnom" może być nieprzyjemne i gdzieś tam w środku zostaje – mówi bloger naTemat.
– Jeśli dziecko co jakiś czas usłyszy określenie "żabko", to świat się nie skończy. Ale jeśli dziecko na stałe otrzyma etykietę trolla, nie będzie to dla niego dobre – mówi psycholog rozwojowy.