Nie bój się pana przedszkolanka. "Może pokazać, że facet też jest czuły, umie słuchać i wychowywać"
Anna Wittenberg
04 września 2014, 15:47·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 04 września 2014, 15:47
Choć w polskich przedszkolach przybywa mężczyzn - wychowawców, wielu rodziców wciąż obawia się "panów przedszkolanków". O tym, skąd bierze się ten lęk, jak z nim walczyć i dlaczego warto zaufać panom w przedszkolu, rozmawiam z psycholog i matką piątki dzieci Moniką Rościszewską-Woźniak.
Reklama.
– W przedszkolu mojego syna pracuje trzech panów przedszkolanków. Przyznam, że w pierwszej chwili dziwnie się czułam, oddając im dzieci pod opiekę. Jeden z nich ma 1,90 m, więc jest daleki od stereotypu osoby opiekującej się dzieckiem. Coś w tym musi być, bo żaden z mężczyzn nie dostaje pod opiekę grupy trzylatków. Chyba dlatego, żeby rodzice mieli czas przyzwyczaić się do przedszkolanków.
– Przecież to właśnie bardzo fajne, że macie panów przedszkolanków. W przedszkolu mojego syna, jedyny pracujący mężczyzna to sprzątacz. I Krzysiowi wydaje się, że mężczyzna może być tylko sprzątaczem, a nie może pracować z dziećmi…
To fragment dyskusji dwóch mam warszawskich przedszkolaków. Choć nie ma przeciwwskazań, by w przedszkolach pracowali mężczyźni, wielu rodziców na hasło: "pan przedszkolanek" nadal ma jednoznaczne skojarzenia. Panów jest jednak w przedszkolach coraz więcej. Skąd bierze się lęk przed nimi? I co dobrego przedszkolakowi daje kontakt z mężczyzną - wychowawcą? Rozmawiam z psycholog Moniką Rościszewską-Woźniak.
Dlaczego rodzicom zdarza się zareagować nerwowo, kiedy słyszą, że w przedszkolu ich dziecka mężczyzna jest wychowawcą? Monika Rościszewska–Woźniak: To pokłosie kilkusetletnich stereotypów, że mężczyzna nie zajmuje się małymi dziećmi. Ludzie, którzy dziś podejmują się roli wychowawców w przedszkolach są więc pionierami. I choć jeszcze nie ma ich zbyt wielu, myślę, że w ciągu najbliższych lat zacznie ich przybywać. Społeczeństwo i model rodziny się zmieniają, coraz więcej ojców zajmuje się małymi dziećmi. Myślę, że za jakiś czas mężczyzna w przedszkolu będzie normą. A przynajmniej, moim zdaniem, powinien być.
Dlaczego?
Płeć wychowawcy w przedszkolu ma znaczenie, bo dziecko potrzebuje równowagi w życiu. W przedszkolu spędza ono kilka godzin, więc dobrze, żeby nie miało kontaktu jedynie z kobietami. Zwłaszcza, że w domu częściej dziećmi zajmuje się mama niż tata.
Mężczyźni mają trochę inne pomysły na zabawy, częściej wybierają aktywności fizyczne, częściej biegają z piłką, organizują zawody wymagające siły. Nie twierdzę oczywiście, że panie tego nie robią, ale mężczyzna ma jednak do tego więcej energii, a dziecku potrzebne są zarówno zajęcia manualne, jak i takie.
Ale powody, dla których mężczyźni powinni być w przedszkolach, są oczywiście znacznie głębsze. Dobry wychowawca może pokazać, że facet może być opiekuńczy, może słuchać uważnie, może wychowywać.
Może zastąpić ojca?
Bardzo dużo dzieci wychowuje się w rodzinach niepełnych, gdzie mama została sama, albo ojciec wyjechał za granicę i raz w miesiącu przyjeżdża do domu. W związku z tym dziecko ma kontakt wyłącznie z kobietami – opiekują się nim ciotki, babki.
Nauczyciel przedszkolny może wnieść w życie dziecka bardzo wiele dobrego. Zresztą podam przykład przeprowadzonych niedawno badań. Okazało się, że jeśli ktoś wybiera zawód nauczyciela, w podświadomy sposób próbuje funkcjonować tak, jak jego pierwszy wychowawca – właśnie z przedszkola lub z wczesnej podstawówki.
Mimo profitów wielu rodziców martwi się, że mężczyzna będzie towarzyszył ich dzieciom w intymnych czynnościach. Na przykład pomagał w toalecie.
To jest po prostu lęk, wydaje nam się dziwne, że mężczyzna zajmuje się małymi dziećmi. Ale to bardzo krzywdzące dla tych nauczycieli. Oczywiście faktem jest, że wśród pedofilów jest więcej mężczyzn niż kobiet, ale jest też faktem, że najwięcej przypadków molestowania zdarza się w rodzinie lub bliskich kręgach towarzyskich.
Rodzice zwykle o tym nie myślą, ale w przypadku molestowania wychowanie ma znaczenie. Jeśli rodzice nie łamaliby woli związanej z nienaruszalnością cielesną, to dziecko miałoby większą szansę powiedzieć: nie.
To znaczy?
Proszę zwrócić uwagę, jak często rodzice nie szanują tego, że dziecko mówi, że już nie będzie jadło i wmuszają posiłek. Jak często zdarza im się nie szanować tego, że dziecko nie chce pocałować babci na do widzenia, albo usiąść wujkowi na kolanach. To wszystko łamie jego poczucie godności związane z własnym ciałem.
Jeśli uczymy dziecko, że ma być podległe i uległe wobec starszych, to w kluczowym momencie ono może po prostu nie odmówić. Jeżeli chcemy, żeby nasze dzieci były bezpieczne, to szanujmy ich zdanie. To jest kwestia wychowania na samodzielną, silną osobę, która umie powiedzieć nie. Wtedy jest jasne, że wychowawca nie jest tatą i nie może pozwalać sobie na taki kontakt jak tata.
W Skandynawii ten problem udaje się jakoś rozwiązać.
Owszem, w krajach Skandynawskich wychowawca przedszkolny – mężczyzna to norma. Ale nie tylko w Skandynawii. Pamiętam jak odwiedzaliśmy szkołę w Holandii, w której grupą czterolatków zajmował się młody, przystojny mężczyzna. Najpierw poczytał im książkę, później pomagał konkretnym dzieciakom w jakichś zadaniach, później powiedział, żeby same posprzątały, bo to ich pokój. A na koniec wziął je na salę gimnastyczną. Był z nimi cały czas i nikt nie widział w tym niczego złego. Ale tam zupełnie inne podejście jest też do granicy nienaruszalności cielesnej.
W zagranicznych przedszkolach wszyscy, także kobiety, bardzo uważają, żeby dzieci nie przytulać na siłę, nie brać na kolana. Jeśli czytają książkę, siedzą na dywanie obok, jeśli pocieszają, to raczej głaszczą po głowie. I kluczową kwestią nie jest tu próba uniknięcia zarzutów molestowania, tylko szacunek integralności cielesnej danego dziecka. Tu potrzeba trochę autorefleksji. Można być bardzo blisko z dziećmi, będąc trzydzieści centymetrów od nich, nie naruszając intymnej strefy.
Myślę, że znacznie mniejsze napięcie byłoby wokół zatrudniania wychowawców – mężczyzn, gdybyśmy i w Polsce zaczęli o tym rozmawiać.