
Choć w polskich przedszkolach przybywa mężczyzn - wychowawców, wielu rodziców wciąż obawia się "panów przedszkolanków". O tym, skąd bierze się ten lęk, jak z nim walczyć i dlaczego warto zaufać panom w przedszkolu, rozmawiam z psycholog i matką piątki dzieci Moniką Rościszewską-Woźniak.
Monika Rościszewska–Woźniak: To pokłosie kilkusetletnich stereotypów, że mężczyzna nie zajmuje się małymi dziećmi. Ludzie, którzy dziś podejmują się roli wychowawców w przedszkolach są więc pionierami. I choć jeszcze nie ma ich zbyt wielu, myślę, że w ciągu najbliższych lat zacznie ich przybywać. Społeczeństwo i model rodziny się zmieniają, coraz więcej ojców zajmuje się małymi dziećmi. Myślę, że za jakiś czas mężczyzna w przedszkolu będzie normą. A przynajmniej, moim zdaniem, powinien być.
Płeć wychowawcy w przedszkolu ma znaczenie, bo dziecko potrzebuje równowagi w życiu. W przedszkolu spędza ono kilka godzin, więc dobrze, żeby nie miało kontaktu jedynie z kobietami. Zwłaszcza, że w domu częściej dziećmi zajmuje się mama niż tata.
Bardzo dużo dzieci wychowuje się w rodzinach niepełnych, gdzie mama została sama, albo ojciec wyjechał za granicę i raz w miesiącu przyjeżdża do domu. W związku z tym dziecko ma kontakt wyłącznie z kobietami – opiekują się nim ciotki, babki.
To jest po prostu lęk, wydaje nam się dziwne, że mężczyzna zajmuje się małymi dziećmi. Ale to bardzo krzywdzące dla tych nauczycieli. Oczywiście faktem jest, że wśród pedofilów jest więcej mężczyzn niż kobiet, ale jest też faktem, że najwięcej przypadków molestowania zdarza się w rodzinie lub bliskich kręgach towarzyskich.
Proszę zwrócić uwagę, jak często rodzice nie szanują tego, że dziecko mówi, że już nie będzie jadło i wmuszają posiłek. Jak często zdarza im się nie szanować tego, że dziecko nie chce pocałować babci na do widzenia, albo usiąść wujkowi na kolanach. To wszystko łamie jego poczucie godności związane z własnym ciałem.
Owszem, w krajach Skandynawskich wychowawca przedszkolny – mężczyzna to norma. Ale nie tylko w Skandynawii. Pamiętam jak odwiedzaliśmy szkołę w Holandii, w której grupą czterolatków zajmował się młody, przystojny mężczyzna. Najpierw poczytał im książkę, później pomagał konkretnym dzieciakom w jakichś zadaniach, później powiedział, żeby same posprzątały, bo to ich pokój. A na koniec wziął je na salę gimnastyczną. Był z nimi cały czas i nikt nie widział w tym niczego złego. Ale tam zupełnie inne podejście jest też do granicy nienaruszalności cielesnej.