To jest świetna pizzeria. I tania.
Dużą Margheritę na cienkim jak opłatek cieście przygotują za dziesięć dziewięćdziesiąt
(wszelkie podatki wliczone w cenę oraz brak coperto).
- Dlatego za dziesięć, że i tak trzeba wziąć dwie – bąka Nowy Człowiek – na osobę, żeby się najeść.
A przecież żaden głodomór z niego. Raczej niejadek.
- Ta pizza – Silny wpycha pokaźny trójkąt placka do ust - jeft najpyfffniejsza. Mamo.
Erna zamaszyście zagarnia na widelec lepkie nitki bolognese.
Moje kluski jeszcze nie dotarły, więc łykam ślinę i łypię przed siebie. Co za paskudny zwyczaj, obmierzła niedyskrecja, ale go pielęgnuję, bo tak mało ciekawszego, niż bliźni.
Naprawdę niewiele.
(A widok przez okno z trzeciego rzędu stolików na odległą kamienicę jaki jest frapujący ponad głowami obecnych, ech!)
Knajpka przylega do tyłów uniwersytetu ekonomicznego i nawet teraz, poza sezonem studenckim stoi niestarą klientelą.
Żadnego kącika dziecięcego, z dziećmi jesteśmy tu tylko my, żadnego kid’s menu.
Nie bywamy (-amy, amy) zwykle w takich miejscach, gdzie się pija piwo z kija z sokiem i mohito. To ostatnie za dwanaście peelen, barmanka pobiera opłatę przy kasie i wręcza zalaminowany numer zamówienia, później chuda kelnerka manewruje z apetycznie nafaszerowanym kieliszkiem.
Za to nikt ci tu nie poda kolorowanek ani kredek do stolika.
Roczniki dziewięćdziesiąte.
Przecież to nie ich wina, myślę patrząc ponad głowami jedzących na brudną fasadę odległej kamienicy.
Mają gładkie, czyste twarze przed wszystkimi operacjami dostępnymi na rynku, przed jadem kiełbasianym w ofercie kliniki, przed lwią zmarszczką od codziennych dylematów przez ostatnie dwadzieścia, trzydzieści (-eści, eści) lat.
Jeżeli fałda na brzuchu, to wciąż całkiem świeża, wręcz niemowlęca, rozczulająca fałdka tłuszczu. Jeżeli zgarbione plecy, to o uroku wiecznego studenta.
Są tacy ładni.
Dorodni, rumiani i w niezłych ciuchach, dziewczyna przy stoliku obok - z dobrą biżuterią na szyi.
Ta uroda to zapewne od nadziei na to, że wszystko jest możliwe, otwarte wszystkie ewentualności, każdy plan jest nadal czynny.
Praktycznie żadnych trwałych zaszłości, żadnych pierwszych żon, drugich mężów, żadnych jeszcze nieślubnych ani ślubnych dzieci, żadnego niespłaconego kredytu do spółki z przeterminowaną drugą połową. Żadnych – albo niewiele – chybionych interesów, fatalnych inwestycji. W ruchomości, nieruchomości, w relacje z nie tym, z kim trzeba było.
Mam tuż przed aglio e olio taką fikcję, że – szczęściarze! – jeszcze ich nie dopadło życie, roczników dziewięćdziesiątych o gładkich, ładnych twarzach. Chociaż skąd ja to wiem, przecież może dopadło, zapewne oczywiście dopadło, zwykle dopada przecież znacznie wcześniej, niż w okolicach czterdziestki.
Ale może jeszcze mają wiarę. Aboco.
Nielaty właśnie zjadły i zachłannie wygrzebują drobne landrynki z kosza ustawionego w przejściu.
Tak, tu nie bywają rodziny z dziećmi, koszyk pełen kolorowych cukierków stoi na etażerce.
Dostępny i w ogóle, bez limitów.