Kiedy zaczęłam pisać dla MamaDu, wiedziałam, że sama siebie wystawiam na krytykę. Miałam jednak cichą nadzieję, że czytelnicy tego portalu to świadomi rodzice, w zdecydowanej większości matki. Świadome, a więc mające na uwadze, że internet nie zapomina, internet nie wybacza.
Piszę, co czuję, co myślę, jak opiekuję się dzieckiem, jakie towarzyszą temu emocje, czy radzę sobie z tymi emocjami, czy nie radzę. Nie jestem psychologiem. W wychowaniu mojego dziecka biorę pod uwagę przede wszystkim jego dobro. Obserwuję innych rodziców, wyciągam wnioski, analizuję i powielam pewne zachowania, a innych unikam jak ognia. Nie jestem mamą perfekcyjną, ale staram się być najlepszą mamą dla mojego dziecka.
Mam pewne zasady, których się trzymam, mam na koncie kilka wpadek (a dopiero rok macierzyństwa za mną), mam też kilka sukcesów. Po ostatnich dwóch tekstach stało się jednak coś, czego się nie spodziewałam. Otóż podzieliłam się z czytelnikami MamaDu tym, że moje dziecko od szóstego miesiąca życia jest w żłobku i że od urodzenia nie śpimy z dzieckiem (zazwyczaj, bo są od tej reguły pewne wyjątki). Miałam świadomość, że to tematy dość kontrowersyjne, ale takiego jadu się naprawdę nie spodziewałam.
Jestem dziennikarką w małym mieście. Piszę dość dosadnie, nie boję się trudnych tematów, choć od jakiegoś czasu nie mam czasu na dziennikarstwo śledcze. Kiedy ponad dwa lata temu w mieście, w którym stoi najwyższy sakralny pomnik w Polsce, napisałam, że honorowy obywatel tegoż miasta molestował dzieci, wylano na mnie wiadro pomyj. Byłam wtedy gotowa na ataki. Do publikacji przygotowywałam się około dwa miesiące. Miałam odpowiedź na każdy atak, a poza tym ludzie tylko "gadali po kątach". Publicznie nikt tematu nie chciał poruszać, żeby za dużo nie powiedzieć i moich tez nie potwierdzić. Ataki na mnie przeżyłam. Wkrótce moje tezy potwierdził jeden z wyżej postawionych duchownych, próbując w ten sposób bronić swój tyłek.
Dla MamaDu piszę, kiedy mam czas i ochotę. To inne teksty, inne podejście do tego, co publikuję. Liczę, że skłonię innych rodziców do dzielenia się tym, jakie oni mają podejście do wychowania i argumentowania swoich przekonań i racji. Nie chcę tu nikogo oskarżać, nikomu niczego zarzucać ad personam, nie będę więc wymieniać nazwisk, choć screeny sobie zrobiłam na przyszłość, żeby wiedzieć w razie czego z kim mam do czynienie. O ile rozumiem zaczepki i sarkazm, o tyle nie rozumiem i nigdy nie pojmę, skąd w ludziach tyle zła - wypowiadanego wprost pod czyimś adresem. Otóż po ostatnich dwóch tekstach:
- pani Marta próbuje mi uświadomić, że moje wnioski są absurdalne i mam paniczną potrzebę utwierdzenia się w swojej decyzji,
- pani Beata twierdzi, że tekst o "niespaniu" z dzieckiem jest durny,
- pani Ewa twierdzi, że tekst jest bez sensu, bo można spać z dzieckiem, a na seks wychodzić do innego pokoju, na kanapę i w inne miejsca, bo na łóżko jeszcze przyjdzie pora,
- pani Anna z kolei śmiało twierdzi, że mężów można mieć wielu, a dziecko ma się tylko jedno i w jej rodzinie nikt nie czuje się odrzucony przez to, że ona śpi z dzieckiem, a mąż w drugim pokoju (zdania męża pani Anny nie znam - nie wypowiedział się w komentarzach, ale może stanowisko zostało ustalone),
- pani Martyna twierdzi, że muszę być zwykłą idiotką (sic!) lub nie mam dziecka, a tekst napisałam dla pieniędzy (twierdzenie o napisaniu tekstu dla kasy powtarza pani Agnieszka)
- pani Anna dawno nie czytała głupszego artykułu, bo każdy robi w swoim łóżku, co chce (ja twierdzę, że każdy robi w życiu, co chce, dlatego np. na blogu można się podzielić swoimi doświadczeniami i czegoś się nauczyć - nie chcesz wiedzieć, jak jest u innych, nie czytaj),
- pani Sylwii ręce opadły (nie napisała, na jakiej wysokości teraz wiszą),
- pani Katarzyna twierdzi, że, pisząc pozytywnie o żłobkowaniu, chcę ukryć swoje wyrzuty sumienia (nie ma wyrzutów sumienia - pewnie wg niektórych nie mam więc sumienia), a kariera jest dla mnie ważniejsza od dobra dziecka. W innym miejscu dodaje, że, nazywając swoje dziecko "małym złem" powinnam się nad sobą głęboko zastanowić (współczuję braku poczucia humoru i wyłapania zabawy językiem polskim w moich tekstach),
- pani Marzena pyta, czy moje dziecko nie ma babci lub cioci, która mogłaby zostać z dzieckiem, kiedy ja jestem w pracy i przyznaje, że nie jest jej potrzebna wypłata i woli spędzić czas z dzieckiem (dla mnie praca to coś więcej niż wypłata - to pasja, pomysł na życie, ale też obowiązki wobec zatrudnionych pracowników).
Komentarze pozytywne też są, konstruktywne też są. Teksty są udostępniane. Niektórzy się ze mną zgadzają w całości, inni w części, inni zupełnie się nie zgadzają. Niektórzy lubią mój styl, inni nie mogą czytać. No tak to już jest. Ja poradników sponsorowanych niektórych celebrytów też nie ogarniam, a sprzedają się jak świeże bułeczki (może nawet ktoś jest w stanie je przeczytać od deski do deski).
Zastanawiam się nad czymś zupełnie innym. Matki-Polki zakochane w swoich dzieciach bez oporów obrażają innych ludzi pod swoim nazwiskiem. I te Matki-Polski będą za kilka lat (a może już to czynią) uczyły swoje dzieci szacunku do ludzi. Tylko skąd one wiedzą co to jest szacunek, tolerancja, otwartość? Ja nie jestem ideałem. Zdarza mi się poplotkować, komentować, naśmiewać się, ale mam autocenzurę. Wiem, że jestem matką, a więc obiektem zainteresowań tego mojego małego zła. Syn patrzy, obserwuje, analizuje. Czyżby dziennikarz, po mamie? ;)