
Płaciłam w kasie jednego ze sklepów, gdy zaczepiła mnie starsza pani: "Niech pani dobrze przejrzy rachunek, bo łatwo można zostać oszukaną". Standard. Upierdliwa staruszka, która ma mnóstwo czasu i zapewne nie ma racji. Przepraszam za ten osąd, ale taka była moja pierwsza myśl. Ale ona mówiła do mnie, mówiła i mówiła, a ja już nie słyszałam tego narzekania, tylko czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Zaczęłam o tym myśleć. O kulturze, w której żyjemy, gdzie starość jest defektem. Nieudanym dziełem Pana Boga. Nie myślimy w ogóle o tym, że sami będziemy kiedyś starzy. Nawet ci, którzy ostrzykują każdy fragment ciała, zaprzeczając tej mordzie starości — w końcu umrą. Odgrzebałam taki fragment książki włoskiego filozofa Fernando Savatera: „I oto nagle uświadomiłem sobie pierwszą tak ważną rzecz, doprawdy najważniejszą ze wszystkich. Miałem umrzeć (...). Miałem umrzeć ja, mimo że ja to ja“. Deziluzja życia. Beznadzieja, którą można tylko zaakceptować. Albo zwariować.














