Płaciłam w kasie jednego ze sklepów, gdy zaczepiła mnie starsza pani: "Niech pani dobrze przejrzy rachunek, bo łatwo można zostać oszukaną". Standard. Upierdliwa staruszka, która ma mnóstwo czasu i zapewne nie ma racji. Przepraszam za ten osąd, ale taka była moja pierwsza myśl. Ale ona mówiła do mnie, mówiła i mówiła, a ja już nie słyszałam tego narzekania, tylko czułam, jak łzy napływają mi do oczu.
Popatrzyłam na jej pomarszczone ręce. Bruzdy wokół nosa. Stary płaszcz i plastikową torebkę złożoną równo w kwadracik, która po rozwinięciu miała pomieścić marchewkę, ziemniaki i cebulę. O to właśnie ta cała awantura. Awantura na miarę starości — pomyślałam. Moja Babcia. A zaraz za tym żal.
Że nie zdążyłam powiedzieć Jej tylu rzeczy. Że starość nie była dla mnie interesująca. To Jej życie w przeszłości — gdy ja tak gnałam do przodu. Wolne tempo — przy moim pośpiechu. Pośpieszne telefony. Przespanie tych godzin, kiedy mogłyśmy pogadać. Przywiązywanie przez Nią wagi do tych duperel - które z perspektywy mojego, uciekającego czasu były tak nieistotne.
Żałuję, że nie wychowano mnie do starości.
Zaczęłam o tym myśleć. O kulturze, w której żyjemy, gdzie starość jest defektem. Nieudanym dziełem Pana Boga. Nie myślimy w ogóle o tym, że sami będziemy kiedyś starzy. Nawet ci, którzy ostrzykują każdy fragment ciała, zaprzeczając tej mordzie starości — w końcu umrą. Odgrzebałam taki fragment książki włoskiego filozofa Fernando Savatera: „I oto nagle uświadomiłem sobie pierwszą tak ważną rzecz, doprawdy najważniejszą ze wszystkich. Miałem umrzeć (...). Miałem umrzeć ja, mimo że ja to ja“. Deziluzja życia. Beznadzieja, którą można tylko zaakceptować. Albo zwariować.
Rozmawiałam kiedyś z Ojcem Wacławem Oszajcą o przemijaniu. Powiedział mi wtedy, że dziś dzieci nie mają osobistego doświadczenia, którym jest przemijanie. Chronimy dzieci od śmierci, choroby, starości. A dawniej na wsiach najmniejsi nawet uczestniczyli w pożegnaniu dziadków. Widzieli, jak umierają zwierzęta. Odprowadzali ich do tamtego świata, oswajając jednocześnie zjawisko cyklu życia, którego są uczestnikami. Ktoś umiera, ktoś się rodzi. Świat jest dla nas zamknięty w czasie. Dla dzieci to jasne, jeśli wiedzą to od początku. A starość jest domknięciem. Kulminacją życia.
Tak powinno być. Czy jest? Nie. Patrzę na nasze współczesne wielkomiejskie dzieci, którym zamykamy oczy na trudne sprawy. Zamykamy im więc oczy na starość. Zapytaj dziecko, z czym kojarzy mu się stary człowiek, a odpowie (w zależności od wieku): z biedą, brzydotą, problemami, narzekaniem. Ktoś powie: „Bo żyje wśród starych, którzy wciąż narzekają“. Być może. Większym problemem jest to, że prawie w ogóle nie żyje wśród starszych ludzi.
Modele wielopokoleniowe zostały zastąpione opiekunkami za pieniądze (jest w tym także wartość, wiem). Babcia staje się jednak zapowiedzianym gościem w domu, rzadziej integralną częścią rodziny, dziadek siedzi przed telewizorem albo jest podopiecznym tejże babci (wiem, wiem, są też fantastyczni dziadkowie). Niewątpliwie jednak obcowanie ze starzeniem staje się dla dziecka wydarzeniem na miarę wizyty w zoo. Choć to chyba jednak złe porównanie, bo zoo jest dla dzieci przyjemne, a starość nie. Nawet wizyty u dziadków trzeba zabezpieczyć dodatkowymi atrakcjami, jak Minecraft, lodowy deser z bitą śmietaną czy obietnicą, że po wyjściu... pójdziemy do zoo.
Kiedyś mądra pani Profesor opowiadała mi, jak ze studentami pedagogiki zorganizowali cykliczne zajęcia dzieci z przedszkola w domu spokojnej starości. Wszyscy razem mieli zorganizować spektakl. Cotygodniowe spotkania stały się dla wszystkich niezwykłym wzruszającym doświadczenie wymiany międzypokoleniowej, w której różnica wieku stała się nie przepaścią, ale pomostem dla przenikania się starego z nowym. Nadziei z jej brakiem. Powagi z niedojrzałością.
Jeden z chłopców zapytał jedną ze starszych pań, po co jej zmarszczki. A ona na to: „Nie wiem po co. To jest pierwsza rzecz, o którą zapytam Pana Boga“. Na co chłopiec dodał: „To zapytaj go też, kto będzie mistrzem świata w piłce nożnej”.
Nie odwiedza się z dziećmi domów starości, nie pokazuje starych ludzi w telewizji, internecie, nie ma ich na okładkach kolorowych magazynów. Na przykład wszyscy znamy zdjęcia Audrey Hepburn, gdy miała 20 lat i była młoda i piękna, a nie pamiętamy jej, gdy była starsza i przez wiele lat jako ambasadorka Unicef-u walczyła z głodem i biedą na świecie. Czy nie była nadal piękna?
A czy ktoś widział lalkę, która ma zmarszczki? To jak ma bawić się dziecko w prawdziwą rodzinę? Tylko wtedy, jeśli w tej rodzinie nikt nie gra babci ani dziadka. Zresztą, po co im stary człowiek w zabawie?
Nasze dzieci nie mają pojęcia, że starsi mogą być AKTYWNI. Fajni. Ciekawi. Mogą kochać, uprawiać seks, jeździć na rowerze, świetnie rozmawiać. Dla dzieci nadal, jak pisała amerykańska pisarka i dziennikarka Judith Viorst: „Wystarczy włożyć do uszu watę, do butów kamyki, na ręce nasunąć gumowe rękawice, zasmarować wazeliną okulary i mamy już gotową starość”. Smutne.
Smutne, nie tylko ze względu na starszych, ale także ze względu na dzieci. Dziś mają lat 5, 7, 9 - jeszcze nie rozumieją, czym jest upływ czasu. Każde z nich jednak kiedyś się z tym zmierzy. A co za tym idzie - z własnym lękiem. Im mniej doświadczeń z przemijaniem, tym większy lęk. Tym większa niezgoda. Bezsensowna walka z czasem. Wychowywanie dzieci to także oswajanie ich z tym, co nieuchronne. Śmiercią. Najpierw bliskich, potem ich własną (mam nadzieję, że w tej kolejności).
Lubimy odkładać to, co niewygodne na później. Ale starość jest tu i teraz. Wokół naszych dzieci. Cały czas. Mogą od niej uciekać. Ale mogą też dostać piękną lekcję. Jak tu:
Żałuję dziś, że mnie nie wychowano do starości.
PS Zapytaj swoje dziecko o starość, ciekawe, czy odpowie podobnie: