Kara za brak zapłaty za obiady to zemsta na dzieciach. Oburzające, co im zrobili

List do redakcji
17 lutego 2022, 13:52 • 1 minuta czytania
Na wstępie chcę zaznaczyć, że ten problem bezpośrednio mnie nie dotyczy, bo opłaty za obiady w szkole moich dzieci traktuje jak świętość. Mój mąż czasami ze mnie żartuje, że prędzej zapomnę daty swoich urodzin niż terminu płatności za posiłki dzieci. I właśnie tak jest – powiem wam, dlaczego.
"Gdy rodzic spóźni się z zapłatą za obiad, dziecko nie jest wpuszczane na stołówkę. To upokarzające" fot. Wojciech TRACZYK/East News
Więcej ciekawych artykułów znajdziesz na stronie głównej

Upokorzenie

W szkole moich córek panuje zasada, że przy wejściu na stołówkę na początku miesiąca jest pewnego rodzaju "bramka". Pani, która jest odpowiedzialna za administrację i opłaty za posiłki, sprawdza na liście, czy dzieci mają te obiady opłacone.


Oczywiście przed wejściem na stołówkę robi się kolejka, zniecierpliwione dzieci obserwują, co dzieje się przed nimi. A na przodzie tej kolejki mogą wydarzyć się tylko dwie rzeczy: albo dziecko na obiad zostanie wpuszczone, bo rodzina albo opieka społeczna ten posiłek opłaciła, albo zostanie odprawione z kwitkiem na oczach rówieśników, bo rodzice z opłatami się spóźniają. "Niezapłacone" – mówi bez żadnej dyskrecji pani z administracji i zawstydzone dziecko wychodzi z kolejki, a swoje kroki, zamiast na obiad, kieruje na korytarz. Bez posiłku, ze spuszczoną głową i z poczuciem upokorzenia.

Gdy córka mi o tym opowiedziała, bardzo mnie to poruszyło, bo nie sądziłam, ze te żałosne rozwiązania weryfikacji opłat za szkolne obiady dalej są praktykowane. W dobie RODO, w dobie świadomości społecznej na temat depresji, uczuć, wrażliwości... nic się nie zmieniło. To dzielenie dzieci na "zapłacone", "opieka", "niezapłacone" wygląda dokładnie tak samo od kilkudziesięciu lat.

To nie wina dziecka, że rodzic nie płaci

Nie jestem zdania, że można za coś nie płacić, a z tego korzystać. Sama całe życie trzymam się jednej zasady: jeśli mnie na coś nie stać, to po prostu tego nie robię. Nie będę korzystała z internetu i zwlekała z płatnościami, "bo ja nie mam pieniędzy". Nie zamówię do domu jakiejś usługi i za nią nie zapłacę, bo jednak jest za droga.

Ale to są dzieci – a dzieci nie mają wpływu na sytuację materialną swoich rodziców. One nawet nie wiedzą, czy ci rodzice zapłacili, czy nie, bo podejrzewam, że każdy 9-latek wolałby oszczędzić sobie takiego wstydu na oczach wszystkich kolegów i koleżanek z klasy i nie iść jak gdyby nigdy nic po posiłek, którego i tak nie dostanie. I dobrze o tym wie.

Oczywiście dzieci też nie możemy od małego uczyć roszczeniowej postawy, kombinowania czy tego, że wszystko się nam po prostu należy z samego faktu naszego istnienia. Ale to nie jest taka sytuacja. Mówimy o obiedzie dla dziecka, być może jedynym ciepłym posiłku, które tego dnia zje. Jak to dziecko ma dalej siedzieć głodne na lekcjach? Mnie się to w głowie nie mieści.

Tak jak ja przed laty

Córka mi powiedziała, że w jej klasie jest jeden chłopiec, który pochodzi z ubogiej rodziny. Jego rodzice nie są żadną patologią, widać że żyją skromnie, ale dzieci są zadbane, nie ma tam raczej problemu z używkami i przemocą. Ta rodzina nie korzysta najwyraźniej z opieki społecznej, bo chłopiec co jakiś czas zostaje z takim kwitkiem odprawiony ze stołówki, a po paru dniach zostaje na nią wpuszczony. Myślę, że jego rodzice próbują sobie radzić, jak mogą.

Kiedy usłyszałam, że inne dzieci potrafią wytknąć temu chłopcu to, że jego rodzina jest biedna, że znowu nie zapłacił za obiady, że znowu ma jakieś "biedo-kanapki" w szkole, poczułam jakby serce mi pękło. Bo takim samym dzieckiem kiedyś byłam właśnie ja.

Moja rodzina nigdy nie korzystała z pomocy opieki społecznej, bo moi rodzice po prostu wstydzili się do niej zgłosić. Nigdy tego nie rozważałam, z jakiego konkretnie powodu nie chcieli tego zrobić, ale faktycznie na te obiady nie zawsze było nas stać. Pamiętam, że tata regularnie co miesiąc chodził zapłacić za obiady moje i mojej siostry, ale zdarzało się nieraz, że nie było pieniędzy i trochę się po prostu spóźnił.

Do dziś pamiętam to uczucie, gdy wchodząc na stołówkę zostałam zapytana o nazwisko i kobieta z administracji po odszukaniu go na liście powiedziała mi, że mój tata nie zapłacił za obiady. Za mną stały dzieci z mojej klasy, które wszystko słyszały. Było mi wstyd. Wtedy i później, gdy na lekcji próbowałam ukryć burczenie w brzuchu. Do dziś pamiętam tamto uczucie głodu i wstydu. Tego dnia wróciłam do domu z ogromnym płaczem. Czułam się upokorzona, gorsza, bezsilna.

Kiedy to się zmieni?

Za moich czasów pani, która wpuszczała te dzieci na obiad, mówiła na głos, które dzieci miały posiłki opłacone z opieki społecznej, a które przez rodziców. Gdy wpuszczała te pierwsze mówiła po prostu "opieka", a gdy tych drugich uczniów "zapłacone/ niezapłacone". Przecież to musiało być dla tych dzieci uwłaczające – na etapie życia, kiedy przynależność do tej grupy rówieśniczej jest taka ważna, ktoś stoi i rozpowiada innym, że dziecko jest po prostu z biednej rodziny. Czyli, w oczach innych dzieci, jest po prostu gorsze.

Zastanawiam się, kiedy to się zmieni. Dlaczego reforma polskiego szkolnictwa nie zacznie się od tego, żeby znieść podziały między uczniami? Sztuczne podziały, bo tego typu informacje powinny być wrażliwe i poufne. Dorośli powinni być mądrzejszy od dzieci i wiedzieć, że takie praktyki nakręcają w szkole spirale prześladowania, wyśmiewania, upokorzenia.

Czemu zamiast zwiększać biurokrację w prawie oświatowym ci wszyscy politycy, ministrowie, specjaliści od dzieci nie zajmą się w pierwszej kolejności tym, żeby dzieci czuły się w szkole komfortowo? Żeby ich po prostu na starcie nie traumatyzować, nie wytykać palcem – i to nawet nie za ich przewinienia, tylko ich rodziców. Przecież upokorzenie zostaje z człowiekiem na całe życie.

Zdaję sobie sprawę, że niektórzy ludzie nie płacą za te obiady z zapominalstwa, z niechlujstwa, z lenistwa. Że nie każdy jest w trudnej sytuacji materialnej. Ale to naprawdę powód do tego, żeby tak upokarzać dzieci?

Z moją córką mamy umowę, że na początku miesiąca nosi dodatkowe drugie śniadanie do szkoły. I jeśli zauważy, że ten kolega z klasy został odprawiony ze stołówki z kwitkiem, dyskretnie częstuje go tym, co jej przygotowałam. Z początku chłopiec nie chciał, chyba się wstydził wziąć od niej jedzenie. Ale od jakiegoś czasu moja córka przynosi ze szkoły dwa puste pojemniki śniadaniowe, nie jeden. I nikt poza naszą trójką o tym nie wie.

Czytaj także: https://mamadu.pl/151659,zdalne-nauczanie-to-dramat-dzieci-ktore-jadly-w-szkole-darmowe-obiady