W punkcie szczepień nie słyszeli o pandemii? Szczepienie przeciw Covid-19 po polsku

Marta Lewandowska
Wszyscy chcielibyśmy, żeby tej jesieni było normalnie, żeby dzieci chodziły nieprzerwanie do szkoły, żeby kina były otwarte... Taka myśl przyświecała mi, kiedy zdecydowałam o tym, że się zaszczepię. Pierwszą dawkę już dawno mam za sobą, na drugą wybrałam się w ostatni wtorek. Dla dobra mojego, moich bliskich, ale i z myślą o tych, którzy zaszczepić się nie mogą.
W punkcie szczepień pełne rozluźnienie chyba tylko ja jeszcze wierzę w pandemię. Fot. Unsplash

Punkt szczepień

W mojej miejscowości punkt szczepień zorganizowano poza przychodnią, kiedy cztery tygodnie temu wybrałam się przyjąć pierwszą dawkę, przy drzwiach stali żołnierze. Każdemu, kto się pojawiał, mierzyli temperaturę jeszcze przed wejściem. W środku miła pani udzielała wszelkich informacji. W gabinecie lekarz zadawał ponownie pytania, na które odpowiadałam w ankiecie.


Zapytał mnie o wysypkę na ręce (mam uczulenie na słońce), upewnił się, czy dobrze się czuję, czy w rodzinie nikt nie zareagował źle na szczepienie, czułam się zaopiekowana. Przed drugą dawką zaskoczył mnie trochę brak pomiaru temperatury na zewnątrz, ale w środku czekało na mnie jeszcze więcej niespodzianek.

Pandemii nie ma

Takie wrażenie można odnieść, kiedy wchodzisz do punktu szczepień, a tam pani, która służy wsparciem przy wypełnianiu ankiety siedzi bez maseczki, pleksi czy jakiegokolwiek zabezpieczenia. Nie odezwałam się, żałuję, zachowałam dystans. Kiedy poprzedni pacjent wyszedł z gabinetu, podeszłam do otwartych drzwi. Pielęgniarka uśmiechnęła się, lekarz nawet mnie nie zauważył. Stał przy oknie i prowadził ożywioną dyskusję przez telefon.

Zaryzykowałabym stwierdzenie, że niektórych wyszukanych przekleństw wcześniej nie znałam. Za to dowiedziałam się, że "na tę pipidówę pan doktor więcej nie przyjedzie, bo nic nie działa tu, jak należy". Pielęgniarka zdaje się, była już przyzwyczajona do wyjątkowo bogatego słownictwa kolegi, bo zachęciła mnie, żebym usiadła. Podeszłam do krzesła dla pacjentów. Lekarz nie odkładając telefonu, zaczął przepisywać moje dane z ankiety. Maseczki nie miał.

Jak się pani woli nazywać?

Nie zmierzono mi temperatury, nie zadano żadnego pytania. Lekarz odesłał mnie "obok". Przeniosłam się za parawan, gdzie miła pielęgniarka poleciła mi chronić ramię przed słońcem. Opowiedziała o możliwym złym samopoczuciu, które może wystąpić w czasie pierwszej doby po zastrzyku. Odezwał się lekarz, który wreszcie zakończył rozmowę.

- Lewandowska? - rzucił. Zatkało mnie, chwilę wcześniej, spisywał przecież moje dane. - Lewandowska-Sobolewska - odparłam. - Woli pani Sobolewska? - zapytał, jakby nie słyszał mojej odpowiedzi. - Proszę pana, to nie ma znaczenia, co ja wolę, nazywam się Lewandowska-Sobolewska - powiedziałam już lekko zirytowana. - To, co mam wpisać? Lewandowska czy Sobolewska? - rozejrzałam się, czy nigdzie nie ma ukrytych kamer.

- Jeśli chce pan wpisać moje nazwisko, to polecam całość, tak mam w dowodzie osobistym - uciełam. Lekarz jednak nie był zadowolony z mojej odpowiedzi, czemu dał wyraz, cicho przeklinając pod nosem. Wyszłam z punktu szczepień w lekkim szoku.

Bezpieczeństwo i kultura

Zwykle głośno mówię, jeśli coś mi się nie podoba, ale ta sytuacja, tak bardzo mnie zaskoczyła, że się nie odezwałam. Lekarz, najpewniej już dawno temu przyjął obydwie dawki szczepionki i być może poczuł się niezniszczalny. Jednak według aktualnej wiedzy medycznej warto mieć świadomość, że osoby zaszczepione nadal mogą chorować. Często bezobjawowo i nadal zarażać, a osoby, które przychodzą do punktu szczepień, nadal są narażone na zachorowanie.

I tak w efekcie, lekarz, który na co dzień spotyka się z różnymi osobami, również z infekcjami przyjmuje pacjentów, którzy do szczepienia muszą być idealnie zdrowe, bez maseczki. Człowiek, który powinien rozumieć powagę sytuacji, naraża bezmyślnie zdrowie innych.

Do tego ta rozmowa, która nigdy nie powinna się odbyć przy pacjencie, wpisywanie dowolnych danych personalnych, które przecież mają posłużyć do wyrobienia tzw. paszportu covidowego. W głowie mi się nie mieści. Jeśli będę chciała skorzystać z dobrodziejstwa dokumentu, wypadałoby, żeby wszystko się w nim zgadzało, a tymczasem nie ma wcale pewności, że tak będzie.

Postanowiłam zgłosić zachowanie medyka do organu nadzorującego punkt szczepień. Bo uważam, że po półtora roku powinniśmy zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby zapewnić bezpieczeństwo sobie i innych. A jeśli osoby odpowiedzialne za ochronę zdrowia będą ignorować obowiązujące nas wszystkich zasady, to przed czwartą falą nie uchroni nas nic.

Szkoda, żeby pojedyncze nieodpowiedzialne osoby zniweczyły pracę wielu, którzy na co dzień walczą z pandemią i jej skutkami.