To nie jest kolejna słodka historyjka. Obejrzałam film o Michelle Obamie i oto czego się nauczyłam

Sandra Skorupa
Niby Michelle Obama pierwszą damą nie jest już od 3 lat, a wciąż jest o niej głośno. Za sprawą wydanej książki "Becoming. Moja historia" i filmu dokumentalnego na Netflixie o trasie promującej lekturę zrobiło się nawet jeszcze głośniej i nic dziwnego, bo to mocna historia z temperamentem, w której otwarcie mówi się o rasizmie.
Dokument Netflixa o Michelle Obamie Netflix

Podział na czarnych i białych wciąż istnieje

Historia Michelle na pierwszy rzut oka pokazuje nie tyle życie i problemy byłej pierwszej damy USA. Na pierwszy plan wychodzi prawda, że podział na czarnych i białych w Stanach Zjednoczonych wcale nie runął w 1964 roku, gdy prezydent Lyndon Johnson podpisał ustawę o prawach obywatelskich.

Okazuje się, że sytuacji nie zmieniły nawet 8-letnie rządy afroamerykańskiego prezydenta Baracka Obamy. Zdjęcia z trasy promującej książkę wyraźnie dowodzą, że na spotkania w dużej mierze przybywają osoby czarnoskóre, a reżyserka Nadia Hallgren wcale nie zamierzała ukrywać, że to film właśnie o nich.


W wielu ujęciach pozwoliła przemówić tym dziewczynom, gdy rozmawiały z byłą pierwszą damą i podnosiły kwestię, że Afroamerykanie napotykają wiele przeciwności, brakuje im wsparcia i cały czas czują się wykluczeni. Obama z kolei instruowała je, jak nie czuć się wykluczonym, zaznaczając, że poczucie to zależy od nas samych.

Michelle Obama, jako wzór dla młodych Amerykanek

W filmie podnoszona jest kwestia trudności, z jakimi Michelle pochodząca ze społeczności robotniczej musiała się zmagać. Do dziś osoby z ciemniejszym kolorem skóry podlegają innym procedurom m.in. w rekrutacji na uniwersytety czy stanowiska pracy. Pokutuje więc zasada, że teoria to jedno, a praktyka drugie.

Michelle Obama pokazana jest w filmie, jako wzór dla wielu młodych Amerykanek i podkreśla się jej rolę we wkład w zagadnienia młodzieży, a jak sama wskazuje to właśnie ich sprawami, motywacjami i rozwojem chciałaby w przyszłości się zająć.

Czy tylko wzór dla młodych Amerykanek? Z pewnością nie brakuje kobiet innych narodowości w tym Polek, dla których Michelle uchodzi za autorytet. Niemniej rzeczywistość amerykańska jest na naszym podwórku trochę abstrakcyjna. Stąd podejście, temperament i rozbudzone nadzieje Michelle mogą wydawać się w naszym nieco konserwatywnym i poważnym środowisku nieco odrealnione.

Żona Baracka Obamy nie ma za wiele wspólnego z polskimi pierwszymi damami, nawet trudno powiedzieć, by w jakimś stopniu było jej blisko do tej prezydentowej, która w Polsce również napisała książkę, czyli Jolanty Kwaśniewskiej.

Ale nie tylko na tak międzynarodowej płaszczyźnie trudno porównać Michelle, bo w końcu za oceanem była też Hilary Clinton, Laura Bush a teraz jest Melanie Trump. To, co odróżnia Obamę od jasnoskórych pierwszych dam to autentyczność i szczerość.

Jako matka i kobieta w Białym Domu

Niemniej z historią Michelle Obamy utożsamić może się wiele kobiet i matek, ale również mężczyzn i po prostu ludzi, którzy mają przed sobą wiele wyzwań i towarzyszy im wrażenie, że cały czas idą pod przysłowiową górkę. Dla byłej pierwszej damy to właśnie te górki kształtują nasze życie i to one są dla nas szansą, którą łatwo można zmarnować.

Opowieść o depresji poporodowej czy terapii małżeńskiej, podczas której nauczyła się, jak być szczęśliwą w związku to coś, z czym stykają się miliony kobiet na całym świecie. Wejście do Białego Domu było dla całej rodziny Obamy dużym przeżyciem i zmianą o 180 stopni.

O dziwo historia z ciemnoskórymi lokajami i kucharzami, którzy pozostali po Bushach i którym Michele zaleciła, by przestali ubierać fraki dla dobra jej córek, wydaje się bardzo prawdziwa. Podobnie, jak ta, w której jako matka prosi pokojówki, by nie sprzątały po jej córkach i by te nauczyły się porządku same.

Michelle "aktywistka w markowych kieckach"

Każde mrugnięcie pierwszej damy jest skrupulatnie śledzone przez dziennikarzy. Gdy ta funkcja przypadła Michelle, amerykańskie media szybko zaczęły ją definiować i kreować na "agresywną czarną kobietę", "aktywistkę w markowych kieckach" i tę, która "gardzi Ameryką", która poza tym ma również "kompleks niższość".

Michelle nie ukrywa, że przeinaczanie jej wypowiedzi sprawiało przykrość, tak samo, jak różne nieprawdziwe i oczerniające informacje. Nadszedł w końcu moment, że Michelle przestała swobodnie mówić i zaczęła korzystać z prompterów. Dopiero gdy odeszli z Białego Domu poczuła się sobą i cieszy się, że z możliwości kreowania nowej normalności.