Dialogi z Miszczem, czyli czego możemy nauczyć się od dzieci

Redakcja MamaDu
Wiesz, że ojcu Henry'ego Forda podobno nie podobały się nowatorskie pomysły syna na transport i dopiero po latach, gdy dostał od niego swój pierwszy samochód, zaczął żałować, że wykazał się tak małym zaufaniem?

Zapraszamy do świata lekcji spisanych specjalnie dla MamaDu przez Agnieszkę Dydycz - pisarkę, coacha oraz mentora. Jest ona autorką książki dla dzieci "O Wojtku z planety Uran" napisanej na podstawie opowieści synka. To ciepła opowieść o trosce, życzliwości, akceptacji i magii przytulania. Dzieci ją uwielbiają, bo pokazuje świat widziany z ich perspektywy, a nam, dorosłym, historia ta przypomina o tym, o czym z wiekiem zapominamy.

O tym, Agnieszka pisze także w swoich powieściach dla nas. Jej książki: „Z pamiętnika masażysty”, „Człowiek zawsze kicha dwa razy”, „Marzenia z terminem ważności” oraz „Dzisiaj należy do mnie” opowiadają o ludziach takich jak my, czasem odważnych, a czasem mniej. Inspirują, a przede wszystkim przypominają, że największa siła i moc jest w nas samych, i że warto jest szukać swojego miejsca na ziemi.

Czego możemy nauczyć się od dzieci?
Lekcja nr 1, czyli na początku jest nadzieja…


Gdy zostajemy rodzicami, postanawiamy sobie, że nauczymy nasze dzieci wszystkiego. Nie tylko tego, co sami umiemy, ale także tego, czego my sami nie potrafimy robić np. jeździć konno, grać w golfa i na skrzypcach, tańczyć, nurkować i kitesurfować oraz mówić płynnie w trzech językach obcych. Bardzo poważnie traktujemy tę naszą nową życiową rolę, więc może się zdarzyć, że w amoku tych rodzicielskich postanowień zapomnimy, po co to w ogóle robimy.


Tak bardzo się cieszymy, że nasze dzieci będą miały dzięki nam szansę nauczyć się tak wiele, że nawet nie zadajemy sobie pytania, czy nasze dzieci będą w ogóle miały na to ochotę… Bo przecież ich marzenia mają prawo być zupełnie inne… Zapominamy też o bardzo ważnym elemencie rodzicielstwa – o wzajemności.

Skuteczny proces uczenia się nie działa bowiem tylko w jedną stronę. Obie strony muszą na tym korzystać, bo tylko wtedy będzie im się chciało chcieć… Warto więc, abyśmy jako rodzice pamiętali także o tym, jak wiele my sami możemy się od naszych dzieci nauczyć. Wychowanie dziecka jest ogromną inwestycję, a my możemy z niej skorzystać, wcześniej niż nam się wydaje.

Nie musimy czekać, aż nasze dzieci dorosną. Wprost przeciwnie, możemy i wręcz powinniśmy zacząć od razu. Korzyść będzie natychmiastowa i mierzalna, gdyż w sposób naturalny rozwiniemy w sobie mnóstwo nowych umiejętności, za które na rynku szkoleń trzeba by było sporo zapłacić! Już wyjaśniam, jak można to zrobić, a przede wszystkim, dlaczego warto.

Przez większość swojego dorosłego życia, robiłam tak zwaną karierę w bardzo dużym globalnym banku. Byłam ważną panią dyrektor, zarządzałam ludźmi i biznesami, więc firma chętnie we mnie inwestowała. Wysyłano mnie na różne mądre kursy typu sztuka negocjacji, wyprzedzanie oczekiwań klientów, wywieranie wpływu i zarządzanie zmianą, skuteczne przekonywanie i umiejętność radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Zrobiłam też MBA z zarządzania. Szkolenia była znakomite, drogie i pełne mocy, z międzynarodowymi certyfikatami.

A potem zostałam mamą. Świadomą, dojrzałą i… zupełnie nieprzygotowaną do tej roli. Nagle okazało się, że moje certyfikaty potwierdzające wszystkie powyższe umiejętności są w tej nowej roli zupełnie nieprzydatne. Że tak naprawdę niewiele z tych wszystkich kursów pamiętam, a nawet jeśli pamiętam, nie potrafię zastosować tej wiedzy w praktyce…

Cóż, nikt z nas nie staje się doświadczonym rodzicem w dniu narodzin pierwszego dziecka, wszyscy musimy się tego dopiero nauczyć. Najlepiej metodą prób i błędów, stosowaną na żywym, i do tego kochanym, organizmie. Każdy rodzic dobrze wie, jak trudno jest na początku zrozumieć, o co chodzi naszemu niemowlakowi, który nie powie nam, czego chce. Sami musimy się domyślić czy jest głodny, smutny, senny, czy ma mokro, czy po prostu chce, żeby ktoś go przytulił…

Umiejętność właściwego odczytania tych z pozoru identycznie brzmiących sygnałów dźwiękowych to jest dopiero sztuka! Do tego sztuka użytkowa, szczególnie jeśli chcemy uniknąć kolejnej bezsennej nocy z płaczącym dzieckiem w ramionach. Musimy więc pilnie obserwować i nauczyć się odróżniać oznaki marudzenia ze zmęczenia od sygnałów zbliżającego się wielkiego głodu, płaczu z powodu kolki od kwękania ze znudzenia. Naprawdę warto i co ciekawe, nie tylko dlatego, żeby stać się bardziej sprawnym rodzicem.

Gdy bowiem wróciłam do pracy po urlopie macierzyńskim, okazało się, że niepostrzeżenie stałam się prawdziwą mistrzynią w odgadywaniu potrzeb i nastrojów wszystkich. Mojego zespołu, szefów oraz ich szefów, klientów, dostawców, regulatorów – słowem wszystkich tych, na którym mnie i mojej firmie zależało. Moje umiejętności wzrosły w sposób niewiarygodny, a zmysły się wyostrzyły. Wystarczyło nieuchwytne skrzywienie kącika ust, mrugnięcie powieką, subtelny ruch ramion czy pociągnięcie nosem, żebym wiedziała, co się dzieje lub co może się zaraz stać. Czy osoba, z którą rozmawiam, jest zadowolona z mojej propozycji czy wprost przeciwnie. Czy zgadza się naprawdę, czy tylko potakuje dla świętego spokoju. Żaden wcześniejszy kurs, ani nawet studia podyplomowe oraz MBA, nie dał mi takiej klasy mistrzowskiej, jaką dało mi bycie uważnym rodzicem.

A później, z każdym rokiem, było i jest jeszcze ciekawiej. Moje dziecko zaczęło mówić, dyskutować, aż wreszcie zaczęło mieć odmienne zdania i poglądy. Kopalnia wiedzy o dzisiejszym świecie i człowieku, jego potrzebach oraz niewyczerpane źródło codziennej frustracji i inspiracji!

Ja ze swoim synem rozmawiam od zawsze. Uwielbiam te nasze rozmowy tak bardzo, że aż je zapisuję. Dowiaduję się przy tym rzeczy, o których nie miałam wcześniej pojęcia, a może miałam, tylko zapomniałam? Słucham, przerabiam na wiedzę i uczę się tolerancji, bo dzieci, w przeciwieństwie do nas, są bardzo szczere i zawsze wybiorą to, co dobre dla nich. Białe to dla nich białe, a czarne to czarne. Dla nas – nie zawsze, bo dajemy sobie wmówić wiele rzeczy z bardzo różnych powodów. Na przykład, jeśli akurat aktualna moda twierdzi, że tylko białe jest fajne, gotowi jesteśmy od tej pory ubierać się wyłącznie na biało, byleby tylko zostać uznanym za modnego.

Może więc lepiej byłoby dla nas, gdybyśmy wzięli przykład z naszych dzieci i nauczyli się dokonywać wyborów, które są dobre dla nas? Spontanicznie i bez zastanowienia. To kusząca perspektywa i jeśli ją wykorzystamy, nie tylko pomoże nam ona w szczęśliwszym życiu, ale także w zrozumieniu otaczającego nas świata, który pomału przestaje być naszym środowiskiem naturalnym, a zaczyna należeć do kolejnego pokolenia. Pokolenia naszych dzieci… Nigdy do końca tego nie ogarniemy, lecz będąc uważnymi rodzicami mamy przynajmniej szansę. Tak właśnie powstała nasza książka dla dzieci pt. O Wojtku z planety Uran i tak powstają nasze Dialogi z Miszczem.

Dzisiaj, Antoni ma lat 11, lecz nie przestaje mnie zaskakiwać i inspirować. Często mówi rzeczy, których nie chcę usłyszeć, lecz gdy już się o nich dowiem – wykorzystuję je, a przede wszystkim zaczynam analizować i rozkładać na czynniki pierwsze. I o tym właśnie będzie nasza pierwsza rozmowa, która miała miejsce całkiem niedawno, bo w minione wakacje. W jeziorze.
- Synek, nie chlap na ludzi! – zakrzyknęłam gromko, gdy po raz kolejny młody mnie ochlapał. Uznałam bowiem, że lepiej zapobiegać niż później przepraszać za jego zachowanie i tłumaczyć się innym użytkownikom.
Syn spojrzał na mnie zdumiony.
- Ja przecież nie chlapię na ludzi, ja chlapię tylko na Ciebie! – stwierdził, po czym znowu zanurkował z chlupotem.

I to był dla mnie moment autentycznego oświecenia, w którym do mnie dotarły dwie prawdy. Pierwsza, że rzeczywiście, młody chlapał głównie na mnie, a ja z punktu wyobraziłam sobie najgorszy scenariusz, któremu postanowiłam zapobiec, chociaż mój syn miał zupełnie inny pomysł na życie.

Druga prawda była jednak o wiele ważniejsza. Że dla naszych dzieci zawsze będziemy odrębnym gatunkiem. Tak jak nasi rodzice byli dla nas. Możemy się kochać, lubić, podziwiać, a nawet przyjaźnić, lecz nasza relacja zawsze będzie rodzic-dziecko. Od urodzenia do dorosłości w nieustannej kontrze i odmiennych punktach widzenia świata oraz ścieraniu się starego z nowym. I dobrze, bo tak właśnie rodzi się postęp.

Ojcu Henry'ego Forda podobno także nie podobały się nowatorskie pomysły syna na transport i dopiero po latach, gdy dostał od niego swój pierwszy samochód, zaczął żałować, że wykazał się tak małym zaufaniem.

My mamy szansę już dziś. I chociaż nie wszystko musi nam się podobać, ale wszystko możemy wykorzystać. Z pożytkiem dla siebie i dla nich.