"Jak w zakładzie karnym, masakra". Trudno uwierzyć, że w szkołach nadal są "dyżury toaletowe"
Kilka tygodni temu trafiłam na serię wpisów polskich uczniów na temat picia wody na lekcji i korzystania z toalety. Okazało się, że w wielu placówkach zakazany jest zarówno łyk napoju, jak i wyjście "na siku". Nawet ja się bardzo chce, to trudno. Od tego są przerwy.
1 maja Tomasz Tokarz zwrócił uwagę na jeszcze jeden "toaletowy aspekt", który rzekomo funkcjonuje w niektórych placówkach. Mowa o "dyżurnych toaletowych". – Deleguje się uczniów starszych klas (po kolei z dziennika), którzy na przerwie stoją przed toaletą. Kontrolują tych, którzy chcą skorzystać. Pilnują, aby nie weszło więcej niż dwie osoby. Sprawdzają, czy chętny nie wnosi się do toalety telefonu/smartfona. Interweniują, jeśli ktoś przebywa w WC zbyt długo. Jeśli dobrze wypełnią swe obowiązki, dostają dobre OCENY – opisuje na Facebooku.
Niektórzy komentujący pisali, że nigdy nie spotkali się z "dyżurami toaletowymi" i że brzmi to, jak smutny żart. Inni przyznali, że słyszeli o takich metodach, ale nie stosuje się ich w szkołach, w których pracują.
– U nas w szkole nie ma i nie było nigdy takich dyżurów. Za to niektórzy uczniowie (mam takie wrażenie) nie wiedzą, do czego służy łazienka, np. rozlewają żele do mycia rąk, zdarzały się przypadki smarowania kałem ściany i drzwi w kabinie, już nie wspomnę o wrzucaniu rolek papieru do muszli i tym samym zapychaniu tychże toalet. Niejednokrotnie wyrywane są spłuczki w toaletach, czy pęknięte sedesy, tak dla zgrywy chciało się na nie wskoczyć – napisała jedna z kobiet, dodając, że dopiero monitoring wizyjny, udowodnienie winy sprawców i kary materialne nakładane na rodziców przywróciły normę.
Spotkaliście się z "dyżurami toaletowymi"? W szkole waszych dzieci praktykuje się takie rozwiązania?
Może cię zainteresować także: 10-latka dostała uwagę za picie wody podczas lekcji. Rodzice: "Czy to zakład karny?"