Dwie kobiety z Bytomia odmieniły życie bezdomnego. Pan Roman zamieszkał z nimi, nazywają go "Dziadkiem"
Kilka dni temu na Facebooku zaczęły pojawiać się zdjęcia mężczyzny. Na jednym zarośnięty w grubej kurtce w zawstydzeniu spuszcza wzrok, na drugim – umyty i ogolony – podnosi nieco głowę. To ta sama osoba – pan Roman, który od lat żył na ulicach Bytomia. Mogłoby się zdawać, że w końcu los zaczął mu sprzyjać– dwie kobiety zaprosiły go do swojego domu i otworzyły w jego życiu nowy rozdział. Zaczął być nazywany "Dziadkiem". Byłaby to piękna historia o człowieczeństwie i empatii, gdyby nie to, że pomóc mu okazuje się bardzo trudno. I to bynajmniej nie z jego winy.
– Od zawsze wszyscy się z niego śmiali, dorośli i dzieci. Mówili, że jest chory psychicznie, wytykali go palcami. On w odwecie krzyczał, paru osobom wybił szyby. Potem w jego kamienicy wybuchł pożar, a ludzie gadali, że to on ją podpalił – opowiada pani Dominika Adamczyk-Nowakowska, która Romana Pełkę pamięta jeszcze z dzieciństwa, mieszkała z nim "płot w płot" przy ul. Gliwickiej (teraz Długiej) w Radzionkowie.
Jej zdaniem mężczyzna nie miał z tym nic wspólnego. – W mieszkaniu obok były alkoholowe libacje, podejrzewam, że pożar zaczął się od niedopałka. To było jakieś 25 lat temu, ale po tej tragedii pan Roman zniknął z Radzionkowa. Od tamtej pory widziałam go tylko raz, kilka lat temu na dworcu w Bytomiu. Poznał mnie chyba, ale uciekł – mówi kobieta.
Dziś o panu Romanie mówi cały Śląsk. Jego historią zainteresowało się TVP Katowice, które zrobiło o nim kilkudziesięciosekundowy materiał, a na Facebooku powstała grupa "Pomoc dla pana Romana".
Znają go wszyscy poza policją
Początkowo historia pana Romana wydawała się historią o ludzkiej empatii, współczuciu i bezinteresowności. Potem wyszło na jaw, że to opowieść o wielu nadużyciach.
Bezdomnym 64-latkiem zainteresowały się bowiem dwie Bytomianki, Aleksandra i Dorota Michalskie. Najczęściej spotykały go w okolicach ul. Dworcowej, na której mieszkały. Przypominał im tatę.
– Nasz tata był bezdomny, zmarł na ulicy. Przez 2 lata próbowałyśmy go ubezwłasnowolnić, żeby mu pomóc. Nie udało się, to są długie i trudne procedury. Teraz za punkt honoru postawiłyśmy sobie, żeby pomóc człowiekowi w podobnej sytuacji. Dawałyśmy panu Romanowi pieniądze i jedzenie, a kiedy długo się nie pojawiał, wychodziłyśmy go szukać aż do skutku. Początkowo od nas uciekał, bał się. Dopiero po kilku miesiącach dał się zaprosić na herbatę. Potem u nas zamieszkał – opowiada pani Dorota.
Pan Roman przed i po wizycie u fryzjera•Archiwum prywatne
Policja z Radzionkowa odesłała mnie do policji bytomskiej, dyżurny policjant w Bytomiu oburzył się, że "Radzionków zrzuca winę na nich". Oficer Prasowy KMP w Bytomiu jest na urlopie, a pani Justyna Serwińska, która zastępuje go w obowiązkach, sprawy nie zna. – Nie słyszałam o tym człowieku, ale trudno też interesować się każdą sprawą – mówi policjantka.
Tymczasem do sióstr Michalskich zgłosiły się dziesiątki osób, które pana Romana kojarzą. Ich zdaniem mężczyzna żyje na ulicy od wielu lat, choć sam zainteresowany twierdzi, że dopiero od sześciu. Na tysiące dni bez dachu nad głową przypadły 2 (!), które spędził w noclegowni. Nie dlatego, że był pod wpływem alkoholu. Siostry podkreślają, że nigdy nie poczuły od niego etylowej woni, a uciekł z noclegowni, bo – jak mówi – znęcano się nad nim psychicznie.
Fryzjer, kino i zakupy
– Początkowo wszystko układało się pomyślnie. Pan Roman bawił się z naszymi dziećmi, stał się prawie członkiem rodziny. Ustaliłyśmy jego tożsamość, poszłyśmy z nim do fryzjera. Był nawet w kinie na "Asterixie i Obelixie".
Pan Roman oglądał film po raz pierwszy od wielu lat•Archiwum prywatne
Po jakimś czasie siostry usłyszały, że pan Roman rozmawia w nocy ze zmarłymi. Pomyślały, że to może być schizofrenia, że warto zaprowadzić go do psychiatry. Tym bardziej że próbują zakwalifikować go do Domu Pomocy Społecznej, w którym potrzebna jest dokumentacja.
Po tej decyzji wszystko się zawaliło.
Ubezwłasnowolnienie i niekompetentny opiekun prawny
Siostry odwiedziła pani z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie, która obwieściła, iż pan Roman jest ubezwłasnowolniony.
Oficjalnie nie wiadomo, kto wystąpił z wnioskiem o ubezwłasnowolnienie, ani kto został opiekunem mężczyzny. Taka osoba jednak istnieje, a kimkolwiek jest – zaniechała opieki. Istnieją także podejrzenia, że od kilku lat w imieniu pana Romana pobierała socjalną rentę w wysokości ok. 2 tys. miesięcznie.
– To prawdopodobnie siostrzenica "Dziadka". Przyszła na wywiad środowiskowy razem z panią z MOPR-u, ale oficjalnie nie chce nam udzielić żadnych informacji, "bo nie jesteśmy rodziną". Już zapewne wie, że będzie miała kłopoty. My tego tak nie zostawimy, wkrótce złożę zawiadomienie do prokuratury – oburza się pani Dorota.
Archiwum prywatne
– Opiekun osoby ubezwłasnowolnionej podlega kontroli sądu rejonowego. Zwykle są to np. sprawozdania z zarządzania majątkiem. Są sytuacje, w których sąd ustanawia kuratora, ale to raczej w wyjątkowych okolicznościach. Warto wiedzieć, że opiekun osoby całkowicie ubezwłasnowolnionej ma pozycję prawną równą pozycji rodzica dziecka poniżej 13. roku życia – tłumaczy rzecznik prasowy.
Oznacza to, że w zależności od stopnia zaniedbania i wynikłych z tego konsekwencji, opiekunowi grozi odpowiedzialność karna.
Pan Roman przez lata "nie istniał"
Kiedy pan Roman usłyszał, że jest ubezwłasnowolniony, odmówił wizyty u psychiatry. Nie chce też rozmawiać z siostrzenicą, bo "powinno jej być wstyd, że tyle lat się nim nie interesowała". Nie interesował się zresztą nikt. Jako obywatel pan Roman nie istniał, bo nigdy nie popełnił przestępstwa, które skłoniłoby policję do odkrycia jego tożsamości.
– Jak najszybciej powinien zostać zmieniony opiekun prawny. My się tego nie podejmiemy, bo to wielkie zobowiązanie i odpowiedzialność. To przecież tak jak opieka nad dzieckiem. Uważamy, że opiekunem powinien zostać pracownik socjalny, który zadba o interesy "Dziadka". A my na pewno będziemy z nim w ciągłym kontakcie i będziemy tę sprawę monitorować – deklarują siostry.
Archiwum prywatne
Skontaktowaliśmy się w tej sprawie z policją, która być może w ciągu kilku następnych dni będzie w stanie udzielić nam więcej informacji.
Siostry pilnie poszukują adwokata, jeżeli ktoś z Państwa może pomóc, prosimy o kontakt z redakcją Mamadu.
Napisz do nas: katarzyna.chudzik@mamadu.pl
Może cię zainteresować: Pokazała twarz po pobiciu przez męża. Nie to w historii Martyny przeraża najbardziej