Pokazała twarz po pobiciu przez męża. Nie to w historii Martyny przeraża najbardziej

Katarzyna Chudzik
– Na początku kochający mąż i ojciec dwojga dzieci, wspaniały przyjaciel z zadatkami na spędzenie całego życia. Przejawy wyciągania rąk w stosunku do mojej osoby ukrywałam i wmawiałam sama sobie, że to tylko kolejna kłótnia – pisze na Facebooku pani Martyna. "Ku przestrodze kobiet, które mydlą sobie oczy dobrymi, drobnymi gestami swoich facetów".
Tak wygląda pani Martyna po pobiciu przez jednego sprawcę – męża. Najbardziej przerażająca jest jednak zbiorowa przemoc obserwatorów zdarzenia, którzy popisali się znieczulicą i cynizmem Facebook.com
Tylko pozornie to sztampowa historia
Szukała swojej winy w każdej awanturze, która kończyła się szarpaniem, wyzywaniem i biciem. – Sprowokować go nie było trudno, bo przeszkadzało mu wszystko. W pewnym momencie naprawdę starałam się robić to, co on chce, ale dla niego zawsze było za mało. Nie powstrzymywała go nawet obecność dzieci – kontynuuje swój wpis Martyna.

Mąż, Mariusz Z., był chorobliwie zazdrosny, groził jej, że ją zabije i pójdzie do więzienia za jej zabójstwo. Finałem awantury jest "tylko" zmasakrowane ciało i twarz oraz podbite oko, ale "każdy kolejny cios wydawał się być tym ostatnim". Na szczęście pomoc nadeszła na czas.


Pani Martyna udostępniła swoje zdjęcie, żeby każdy miał szansę zobaczyć, jakim "świetnym aktorem i manipulantem" jest jej mąż, który sam przedstawiał siebie jako ofiarę. To pozornie brzmi jak bardzo sztampowa (choć przerażająca) historia przemocy domowej.

Co zrobić, gdy jesteśmy świadkami pobicia?
Sęk w tym, że pani Martyna zwróciła uwagę na znieczulicę, która ją spotkała. – Wołałam o pomoc 2 godziny. Krzyczałam przez okno, prosiłam, żeby ktoś wezwał policję. Gdy udało mi się wyjść na klatkę, waliłam praktycznie w każde drzwi i błagałam, żeby ktoś zareagował – napisała. I oceniła, że jej koszmar mógł trwać o wiele krócej.

Choć jej post udostępniło prawie 5 tysięcy osób, to komentarze pod zdjęciem niestety potwierdzają się słowa o znieczulicy. Albo "znieczulicznikach", czyli ludziach, którzy (za darmo i bezinteresownie!) uciszają głosy sumienia.

"Zupa serio słona była", "wszyscy piszą, że ma zabrać dzieci od faceta, a co on, samotny ma zostać?" i "bez powodu, ot tak sobie, nikt nikomu krzywdy by nie zrobił" to tylko niektóre spośród komentarzy.

Pojawiają się też insynuacje, jakoby pani Martyna zdradziła męża i została "adekwatnie" za zdradę ukarana. "Dobrze zrobił", "trzeba było jednego faceta się trzymać, teraz są efekty" i "wiele kobiet prowokuje do takich sytuacji" przekonuje, że w XXI wieku wciąż trzeba uczyć, że przemoc nigdy nie jest rozwiązaniem.

"Czułam, że to jedyna droga, by ludzie mi uwierzyli"
W rozmowie z dziennikarką WP, pani Martyna przyznała, że od momentu opublikowania posta na Facebooku, dostaje setki wiadomości i wie, że internauci zarzucają jej w komentarzach, jakoby sama sobie była winna.

– Ci ludzie w ogóle mnie nie znają, to zupełnie obce osoby. Nie wiem, dlaczego to robią (...) Nie obchodzi mnie to, co piszą. Nie znają mnie i nie mają prawa oceniać. Mam tylko wielką nadzieję, że inne kobiety, które tak jak ja, bały się odejść i głośno mówić o tym, co przeżywają, zaczną to robić. Ja to zrobiłam, bo czułam, że to jedyna droga, by ludzie mi uwierzyli – powiedziała pani Martyna.

Sprawa została już zgłoszona na policję, a wpis pani Martyny zniknął z sieci.