Faceci lubią laski w miniówkach? Bzdura. Przez tydzień ubierał mnie mąż

Ewa Bukowiecka-Janik
– Nie lubię cię w tych spodniach – orzekł pewnego dnia mój mąż. Zdębiałam. Nie, nie spodziewałam się komplementów. On raczej z tych, co na pytanie: "jak wyglądam?" odburkują "dobrze", nie spoglądając nawet w kierunku pytającego. Nie jest też szczególnie wylewny, kiedy naprawdę się wystroję. Najbardziej entuzjastyczny komentarz, jaki dotąd od niego usłyszałam to: "buzia, jaka gwiazda". A było to dwa lata temu...
Jakie ubrania lubią faceci? Już wiem - przez tydzień ubierał mnie mąż fot. Mamadu
Zdębiałam, bo takich spodni, jakie tego dnia miałam na sobie, mam w szafie sporo (bezpieczne portki na upał typu alladynki). – Czyli, że zawsze jak mam takie spodnie na sobie, to wyglądam źle? – dopytuję. – Nie, że źle, ale nie za bardzo. – To, co powinnam nosić? – postanowiłam nie odpuszczać. – No dużo masz rzeczy w szafie... Stało się jasne, że tą metodą niczego się nie dowiem.

Faktem jest, że ponieważ pracuję zdalnie, nie mam okazji nosić ciuchów z kategorii "lepsze". Choć i tak zrobiłam postępy! Kilka lat temu, kiedy zaczęłam pracować z domu, spędzałam życie w piżamie. Samopoczucie leciało na łeb na szyję, po kilku miesiącach nie miałam motywacji zrobić nawet delikatnego makijażu, kiedy wychodziłam do ludzi.


Od tamtej pory dbam o to, by codziennie rano szykować się do pracy tak, jakby do niej wychodziła. Co prawda, nie robię pełnego makijażu, ani nie zakładam najlepszych ubrań, ale ubieram się wygodnie w ciuchy, w których nie wstydzę się wyjść na zakupy, czy odebrać dziecko z przedszkola. Teraz zadałam sobie pytanie, czy gdybym miała ubrać się i wygodnie, i z przekonaniem, że mu się podobam, to wybrałabym to samo? Chyba nie. A co gorsza – nie mam pojęcia, co miałabym włożyć.

Dlatego podjęłam wyzwanie, które zaproponowano mi w redakcji. – Niech to on decyduje, w czym chce cię widzieć każdego dnia – poradziły dziewczyny. I tak się stało. Efekty szczerze mnie zaskoczyły.

Dzień pierwszy: sukienka z pierwszej randki
fot. Mamadu
Pierwszego dnia naszego eksperymentu mąż nie wahał się ani chwili. – Załóż to – podał mi wieszak i wyszedł. Pierwsza myśl: "na pewno się nie zmieszczę". – A czemu to? – spytałam, siłując się z zamkiem błyskawicznym. – Super w niej wyglądasz, kiedyś często ją nosiłaś.

Staram się przypomnieć, w jakich okolicznościach Maciek mógł mnie w niej zapamiętać i dostaję olśnienia. Ano tak! Przełomowa randka, na której przestałam być Ewką, kumpelką ze szkoły. "Wow, nie wiedziałam, że jest taki sentymentalny" – myślę, ale nie wypowiadam na głos, by kolejnego dnia sprawdzić, czy to słuszny wniosek.
fot. Mamadu
Sukienkę kupiłam kilka lat temu, byłam wtedy jakieś 8 kilogramów lżejsza. Zawsze ją lubiłam, ale kiedy zaszłam w ciążę, schowałam do szafy z głębokim przekonaniem, że do końca życia będzie na mnie za mała. Wrócę do niej jesienią (sukienka jest z grubej tkaniny) – nie było hiper wygodnie, ale źle też nie.

Dzień drugi: siedmioletnia kreacja weselna
fot. Mamadu
Tę kieckę kupiłam wiele lat temu na jakieś wesele. Nigdy za nią nie przepadałam, bo wydawało mi się, że na ulicy widać mnie w niej z daleka. Choć jest praktyczna, bo wygląda dobrze bez prasowania, jest przewiewna i bardzo wygodna. Idealna na upał.

– Kiedyś przyszłaś do mnie do pracy w tej sukience, pamiętasz? Zrobiłaś na mnie duże wrażenie wtedy – mówi Maciek. Czyli mój wniosek był słuszny! Mam romantycznego męża, który przywiązuje wagę do ubrań. Szok!
fot. Mamadu
Sukienka zagościła w szeregach moich ciuchów codziennych od razu. W sumie nawet, jeśli widać mnie w niej z daleka, to co z tego, skoro "robię wrażenie".

Dzień trzeci: miodowa sukienka oversize
fot. Mamadu
Trzecia kreacja też nie była dla mojego męża trudnym wyborem. To nowy nabytek, więc dla odmiany nie musiał po niego sięgać w czeluści szafy. Nasze wersje w sprawie miodowej sukienki się pokrywają – to fajny ciuch. Maciek dodatkowo twierdzi, że do mnie pasuje. A ja dorzucę, że ma piękny kolor i super materiał – miły, nie za cienki, ale lejący i przewiewny. To jedna z tych rzeczy, która trafiła do ulubionych od razu.

Dzień czwarty: ucięty stary t-shirt i spódnica z wysokim stanem
fot. Mamadu
Tym zestawem Maciek zaskoczył mnie totalnie. Zawsze wydawało mi się, że w tej spódnicy nie wyglądam atrakcyjnie z męskiej perspektywy. Jest wygodna, bo jest duża, zazwyczaj noszę ją do białej koszulki, którą wpuszczam i szmacianych balerinek. To idealny przykład stylówki pt. "Idę najdalej na plac zabaw", czyli "Nie mam się dokąd stroić, to chociaż spódnicę założę".

Ale Maciek (jak to Maciek) ma swój sentymentalny powód – pamięta ją z wakacji w Grecji, naszej spóźnionej podróży poślubnej. Ba! Całą stylówkę pamięta! Wyjechaliśmy wtedy bardzo spontanicznie, chyba dwa dni przed wylotem kupiliśmy bilety. Pakowaliśmy się na szybko. Do spódnicy, którą kupiłam wtedy w jakimś markecie, wymyśliłam docięty krótki podkoszulek – tak, ten ze zdjęcia. I tak też spędziłam czwarty dzień eksperymentu.

Dzień piąty: bluzka z wigilii i klasyczne jeansy
fot. Mamadu
fot. Mamadu
Przyznaję, że trudno było mi się zgodzić na ten zestaw. Było gorąco, a bluzka, którą wybrał Maciek to tak zwany ciuch świąteczny, czyli rzecz, którą ubieram tylko na wyjątkowe okazje. Podoba mi się, ale jest średnio wygodna i... biała. Mam wyjątkowy talent do zadawania plam śmiertelnych.

Co mnie zaskoczyło, połączył ją z klasycznymi jeansami, które w ogóle nie są świąteczne. Uzasadnienie? – W tych ciuchach widać, jaką masz ładną figurę.

Cóż, chyba wciągnę tę bluzkę jednak na listę rzeczy codziennych.

Dzień szósty: koszulka z nadrukiem i spodnie "apelowe"
fot. Mamadu
fot. Mamadu
Kolejny dzień łączenia zwykłego ze świątecznym, czyli t-shirt z sieciówki i spodnie, które dotąd zakładałam z bluzką powyżej. Podobno w takich koszulkach wyglądam młodzieżowo i "ogólnie spoko", ale jak ubieram je do równie młodzieżowych spodni typu alladynki wychodzi "jak w piżamie". A tak: "przynajmniej widać, że masz nogi". W t-shircie Maciek ceni jego kolor i fajny nadruk. Skoro tak – będę nosić.

Dzień siódmy: ogrodniczki
fot. Mamadu
Czekałam na ten moment. Czekałam, aż przypomni sobie, że mam ogrodniczki. Niełatwo na nie trafić w szafie (w przeciwieństwie do kolorowych kiecek), a mógł o nich zapomnieć, bo leżą z ciuchami jesienno-zimowymi.

Byłam pewna, że ogrodniczki znajdą się w zestawieniu. – Bo są sexy – powiedział mi lata temu i od tamtej pory szukałam pary dla siebie. Nie było to łatwe zadanie. Jestem niska, górę noszę 36, dół 38, w większości luźniejszych fasonów wyglądam jak dziecko, lub jakbym miała nadwagę. Dlatego, kiedy udało mi się znaleźć ogrodniczki, które nie zaburzają moich proporcji, postanowiłam je mieć. Opłacało się. Kiedy mam je na sobie, Maciek od razu jest dla mnie jakby milszy.

Wnioski? Nie są patetyczne ani rewolucyjne. Cieszę się, że na tydzień oddałam władzę w garderobie mojemu mężowi. Odświeżyłam nieco spojrzenie na swoje ciuchy i w końcu wiem, co powinnam włożyć, kiedy będę chciała zrobić wrażenie. No i dowiedziałam się, jaką wagę przywiązuje do ubrań w wyjątkowych chwilach. Czas powiększyć kolekcję ciucho-pamiątek!