Facebookowa autoterapia po zdradzie. Jak kobiety pompują balonik ego, błagając o "lajki"

Ewa Bukowiecka-Janik
"Jestem dumna i silna, nigdy się nie poddam" – brzmi post, a pod nim zdjęcie uśmiechniętej kobiety, która wygląda, jak świeżo po wizycie u fryzjera. Pod spodem dziesiątki komentarzy: "Brawo Kasia!", "Kasieńko kwitniesz". Czytasz i nie ma ochoty kliknąć "lubię to", bo ogarnia cię zażenowanie.
Facebookowa autoterapia po zdradzie, czyli jak kobiety odbudowują zranione ego. Prawo autorskie: estherqueen999 / 123RF Zdjęcie Seryjne
Współczujesz Kasi. Porzucił ją mąż, i to chyba dla innej kobiety. Wiesz, bo wszyscy o tym wiedzą. Przez miesiąc nie wynurzała się z domu, by potem nagle "odzyskać siebie", "dostać drugie życie" – no cóż – na Instagramie.

Podniosła się – i super. Więc dlaczego tak bardzo "nie lubisz tego"? Przecież to naprawdę silna kobieta, która potrafi o siebie zadbać. Wystarczy wejść na jej profil – pięknie wygląda, uśmiecha się. Promienieje. I co, nadal nie dasz lajka? Nie? I słusznie...

"Polub to, inaczej będę nikim"
Kto z nas nie ma w znajomych choć jednej takiej osoby? Takiej, która po rozstaniu, a może nawet zdradzie, "dostała od losu drugą szansę" i "w końcu może chodzić z podniesionym czołem", a manifestuje to na każdym kroku w mediach społecznościowych.


Patetyczne cytaty o prawdziwej przyjaźni, wzniosłe słowa o definicji szczęścia... "Skrolujesz fejsa" i masz wrażenie, że podniosłe myśli o życiu i śmierci towarzyszą każdej chwili jej życia, a te z kolei są rzetelnie dokumentowane.

Co w tym złego? Nie, nie chodzi brak intymności. Te granice przekraczamy regularnie od paru lat, odkąd profile w mediach społecznościowych stały się lepszą wersją nas samych. Jedni potrafią zachować równowagę, innym wychodzi gorzej, ale dopóki wiemy, co robimy, nie jest z nami aż tak źle. Niestety wiele wskazuje na to, że dla Kasi publiczność w postaci internautów to narzędzie, którego działanie może obrócić się przeciwko niej.

– Zdrada to duży cios w samoocenę. Bardzo często w moim gabinecie słyszę klasyczne pytanie: "co ona ma, czego nie mam ja". Oczywiście pytają o to również mężczyźni. Zdrada, bez względu na płeć, na psychikę działa podobnie – wyjaśnia Monika Dreger, psychoterapeutka par i autorka książki "Co boli związek" i potwierdza, że nadmierna aktywność w mediach społecznościowych po rozstaniu to zjawisko, które sama ma okazję obserwować.

Jak się okazuje, również zwykłe rozstanie może zburzyć nasze poczucie własnej wartości, zwłaszcza kiedy jesteśmy stroną porzuconą. Używamy mediów społecznościowych od lat. Mało kto nie ma konta przynajmniej na jednym portalu. Zdążyliśmy się oswoić ze świadomością, że mamy dostęp do szerokiej publiczności i w każdej chwili możemy skierować do niej jakiś przekaz.

Intuicyjnie zaczęliśmy tego używać. Każdy buduje jakiś wizerunek na Instagramie czy Facebooku. Nawet, jeśli nie używamy swoich kont, dajemy ludziom jakiś sygnał. Może boimy się czyjejś oceny? Albo czujemy się nikim w wirtualnym świecie? A może po prostu nam nie zależy.

Kasia niestety wysyła jasny komunikat, a brzmi on: "zwróćcie na mnie uwagę". – Aktywność w mediach społecznościowych, która polega na udowadnianiu całemu światu, że jestem piękna i silna to nic innego, jak proszenie o uwagę i uznanie. Często jest to również komunikat do osoby, która nas zraniła. Pokazując swoją siłę, chcemy się odegrać. Powiedzieć: "patrz i podziwiaj". Im więcej lajków, tym większa pewność, że mam rację. To pułapka – tłumaczy Monika Dreger.

I właśnie z tego powodu, choć z całą pewnością Kasia zasługuje, by poklepać ją po plecach, nie powinniśmy karmić jej ego. – Powtarzanie tego schematu może spowodować, że zraniona osoba, która łaknie uwagi i komplementów, zacznie lokować swoją samoocenę na zewnątrz. To, ile jest warta, będzie mierzone liczbą komentarzy czy pozytywnych reakcji na jej przekaz. Kiedy ich zabraknie, pojawią się wątpliwości. To będzie kolejny cios, i to bolesny, bo odbudowywanie samooceny po zdradzie, czy rozstaniu to często bardzo trudna i bolesna praca – mówi Monika Dreger.

"Na ofiarę"
Innym rodzajem manifestowania swoich uczuć po rozstaniu, czy zdradzie jest to, co kilka miesięcy temu zrobiła Justyna Żyła. Przypomnijmy: na swoim profilu na Instagramie w bardzo emocjonalnym poście ogłosiła, że jej mąż, znany polski skoczek narciarski, zostawił ją dla innej kobiety.

Elementem wspólnym jest tu często patetyczny ton i chęć zyskania wsparcia ze strony innych. To, co te sytaucji różni jest jednak kluczowe – pisanie wprost, co nas boli, rzeczywiście może przynieść nam ulgę, a jednorazowe pocieszenie się setkami lajków nie zrobi nam dużej krzywdy. Gorzej, jeśli praktyka stanie się naszym naczelnym sposobem na radzenie sobie z sytuacją.

– To jest pielęgnowanie żalu, rozdrapywanie ran, które powoduje, że cierpimy bardziej i nie dajemy sobie szansy na wejście na kolejny etap żałoby po związku. Ponadto, karmienie się zainteresowaniem innych, poczucie wsparcia z ich strony to szukanie sposobu, jak wciąż tkwić w pozycji ofiary. W końcu, aby spojrzeć prawdzie w oczy i zrobić kolejny krok, trzeba mieć sporo odwagi – mówi Monika Dreger.

Lajk w realu to nie lajk w rzeczywistości
Oczywiście to nie reguła. Wśród lajków wsparcia z pewnością znajdą się takie szczere i z głębi duszy. Jednak będzie ich mniejszość. – Gdy przewijamy kolejne posty, jest ich nadmiar, reagujemy na informacje w nich zawarte znacznie mniej empatycznie, niż gdyby ktoś to samo powiedział nam w twarz – mówi psychoterapeutka.

Dlatego wysoki wynik pod postami to w dużej mierze zasługa nie tego, że trafiamy z przekazem prosto w serca naszej publiczności, lecz nawyku klikania. Impulsu, krótkiej myśli: "o, biedna Kasia".

Co zatem zrobić, kiedy jedynym pocieszeniem wydaje się wirtualna rzeczywistość? Okazuje się, że niezłym pomysłem jest wypowiedzieć te afirmatywne zdania, które wrzucamy na Facebooka, do lustra. Chodzi o to, by działać w rzeczywistości. – Nie możemy uzależniać samooceny od tego, co ktoś inny o nas myśli. Musimy sami siebie przekonać o swej sile. Nie prośmy o zainteresowanie, po prostu sami się sobą zainteresujmy. Zróbmy coś dla siebie tylko na własnych oczach – radzi Monika Dreger.

Efekt? Silne i pewne swej wartości będziemy gotowe stawić czoła prawdzie – wyciągnąć wnioski, z tego, co się wydarzyło. – Rozstania i zdrady rzadko bywają konsekwencją wyłącznie decyzji jednej osoby – dodaje psychoterapeutka.