Pies ważniejszy od dziecka? List tej mamy podzielił internautów i pokazał jak mało w nas empatii

Alicja Cembrowska
Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. To krótkie powiedzenie jest najlepszym podsumowaniem większości dyskusji i kłótni społecznych. Kierowcy samochodów mają wiele zarzutów do rowerzystów, rowerzyści mogą kierowcom przedstawić listę zażaleń. Komuś przeszkadza szczekający pies, komuś innemu płaczące w tramwaju dziecko. Wszyscy oceniamy codzienne sytuacje przez pryzmat swoich doświadczeń i potrzeb. Niektórzy, mogłoby się zdawać, zupełnie zapomnieli, czym jest empatia. I wtedy, gdy zamykamy się w swojej bańce i nie dopuszczamy argumentów, zaczyna się problem.
Zdjęcie: mathom / 123RF Zdjęcie Seryjne
Atakujący pies
Redakcja haloursynow.pl opublikowała na swojej stronie list od jednej z czytelniczek, która to korespondencja i widniejące pod nią komentarze spowodowały u mnie niedzielną refleksję. Czytelniczka sugeruje bowiem, że "pies jest ważniejszy od dziecka" i przedstawia listę zarzutów do właścicieli czworonogów.

Kobieta jest mamą 7-miesięcznego dziecka i mieszka w Warszawie. Wskazuje, że miała już kilka "nieprzyjemnych zajść z właścicielami dużych i groźnych psów" i właśnie to skłoniło ją do poruszenia tematu. – Trzykrotnie na jednym z ursynowskich osiedli zostałam zaatakowana przez duże psy, których właściciele nie trzymali na smyczy, ani też te psy nie miały kagańców – pisze pani Beata. I dodaje – Moje przerażenie i obawa o dziecko jest nie do opisania. Oczywiście moja prośba o to, by właściciele zabrali te psy spotkała się z odpowiedzią typu "przecież on nie ugryzie". Nie znam tych zwierząt i nie jestem w stanie im zaufać, mając na uwadze malutkie dziecko, które w okresie letnim zazwyczaj jeździ w spacerówce, machając gołymi stópkami, co może jeszcze bardziej rozdrażnić zwierzaka.


W dalszej części mama informuje, że zgłosiła sprawę na policję i wskazuje, że przebywający dookoła ludzie nie reagowali, nie zatrzymywali się, widząc "roztrzęsioną matkę z malutkim dzieckiem", a właściciel miał pretensje, że pani boi się jego psa. Od razu zastanowiłam się, co oznacza, że "pies atakuje" tę kobietę i jej dziecko.

W liście czytamy: "Jeśli więc pies podbiega do mnie i szczeka, a ja nie wyrażam na to zgody, właściciel czworonoga powinien natychmiast zainterweniować, co dla niektórych osób absolutnie nie jest do zaakceptowania. Bo jak można ograniczać ich ukochane pupile? Jeśli sobie nie radzą nad opanowaniem swojego zwierzaka to niestety, ale SMYCZ I KAGANIEC naprawdę nie zrobią takim psom krzywdy! A jeśli nie chcą się pogodzić z faktem, że ich ukochane zwierzęta się ich nie słuchają, to po prostu nie powinni spacerować w miejscach publicznych. Czyje bezpieczeństwo jest ważniejsze? Czy to pies ma więcej praw od bezbronnego dziecka?".

Głosy podzielone
Temat poruszony przez panią Beatę wywołał dyskusję wśród czytelników portalu. Wielu wyraziło zrozumienie dla jej lęków, druga grupa jednak zwróciła uwagę na dużą przesadę jej słów. W liście nie ma bowiem informacji, by kobieta była realnie ofiarą "ataku" czy pogryzienia. Nie chodzi mi oczywiście o to, by czekać, aż zdarzy się najgorsze, jednak to, że pies szczeka, nie oznacza, że szykuje się do odgryzienia komuś nogi.

Rozumiem, że czytelniczka panicznie boi się obcych zwierząt, ale jeżeli wiąże się to z tak przykrymi odczuciami, to może warto zastanowić się, czy problem nie leży głębiej i nie powinien być skonsultowany ze specjalistą? I nie, nie piszę tego prześmiewczo czy ironicznie. Każdy z nas ma fobie i lęki. Jedni nienawidzą pająków, inni węży, kolejni uciekają przed gołębiami. Nie wydaje mi się również, by pytanie zadane przez panią o to, "kto jest ważniejszy" było właściwe. Jako właścicielka niewielkiego bojaźliwego kundelka jako kontrargument przywołam kilka sytuacji, gdy obce dziecko w szalonym pędzie podbiega do niego i chce pogłaskać. Zdarzyło się, że rodzice nie reagowali.

Ufam swojemu zwierzakowi. Nie jest to stwór agresywny, raczej boi się innych ludzi. I właśnie ten lęk zawsze powodował, że wolałam, by dzieci trzymały się od niego z daleka. Nie mogę mieć gwarancji, że w panice nie zrobi czegoś, czego nie jestem w stanie przewidzieć. Dlatego wybieram miejsca, gdzie jest mniej ludzi, jednak z drugiej strony nie zrezygnuję ze spaceru z moim czworonogiem przez park tylko dlatego, że mogę spotkać mamę z dzieckiem.

Po prostu jako właścicielka za każdym razem staram się rodzicom przekazywać swój punkt widzenia. Nigdy nie skończyło się to siarczystą awanturą. Raz rodzice sami przyznali, że nie mają psa, więc nigdy nie myśleli, że wypada zapytać opiekuna zwierzaka, czy "można dotknąć, pogłaskać". Innym razem przestraszony pies szczeknął na malucha, a ten w szoku się przewrócił. Tata, który podbiegł do synka, usłyszał ode mnie przeprosiny i wyjaśnienie, że jest to reakcja zwierzaka na stres i nie byłam w stanie tego przewidzieć. Odpowiedział, że przecież nic się nie stało, a dziecko płacze z tego samego powodu, z którego pies szczeknął.

Na kolejnym spacerze podeszło do nas troje dzieci i zapytało, czy może pieska pogłaskać. Wytłumaczyłam im, że tylko, jeżeli piesek pozwoli, bo przeżył trudne chwile i nie ufam obcym. Pokazałam im, jak się zapoznać ze zwierzakiem i zasygnalizować, że nie dzieje się nic złego. Gdy na horyzoncie pokazali się rodzice, od razu zaczęli mnie przepraszać, że ich dzieci są nachalne. Poinformowałam ich, że wcale nie i super, że nauczyli swoje pociechy, żeby pytać, a nie od razu pozwalać sobie na czułości z obcym zwierzęciem.

Właściciele psów też mają sporo za uszami
Nie będę jednak na siłę bronić każdego właściciela, bo niestety zbyt wiele razy dostałam dowód, że nie każdy powinien opiekować się psem. Zgodzę się zatem, że niektóre psy powinny obowiązkowo być na smyczy i w kagańcu. Często jednak zwierzę reaguje nieobliczalnie z powodu znerwicowanego człowieka, który przyciąga psa do siebie, bierze na ręce, ciągnie na siłę, czym sygnalizuje, że pojawiło się zagrożenie, przed którym trzeba się bronić.

Konkluzja zatem nie będzie odkrywcza, jednak może niektórym przyda się na przyszłość przy rozwiązywaniu takich spraw. Po pierwsze, fajnie, jeżeli decydując się na zwierzaka, weźmiemy pełną odpowiedzialność za jego zachowanie. Nie radzimy sobie? Skorzystajmy z pomocy behawiorysty czy trenera. Po drugie, odejdźmy od wartościowania, kto jest lepszy, ważniejszy. Wszyscy jesteśmy ważni i jest dla nas miejsce w przestrzeni publicznej. Mnie również kilka razy przeszkadzały dzieci, które zachowywały się w pociągu, autobusie czy restauracji bardzo głośno. Co miałam jednak zrobić, gdy maluch płacze w tramwaju, bo płakać chce, a zawstydzona mama stara się go uspokoić? Nakrzyczeć na nią, wyżalić się, że wracam z pracy i umieram ze zmęczenia? No nie, najpewniej i ona nie jest w najlepszej kondycji.

I po trzecie, ostatnie, nauczmy się w końcu rozmawiać. Bez roszczeń, udowadniania komuś, że nam należy się więcej, a wina zawsze leży po jednej stronie. Wydaje mi się, że wystarczyłoby, by właściciel psa, który dokonał "ataku" na panią i jej dziecko, przeprosił, pokazał, że rozumie, że mama martwi się o siebie i malucha. A pani, zamiast od razu podchodzić do sytuacji z pozycji tej, która jest ofiarą, jasno i dosadnie wyrażała swoje obawy. I zrozumiała, że pies to pies. Nieraz szczeknie, nieraz się przestraszy, ale też ma potrzebę pobiegania, pobawienia się bez ograniczenia w postaci smyczy. Nie jesteśmy w stanie wyeliminować z naszego otoczenia wszystkiego, co nam nie pasuje. Uczmy się zatem, jak sobie z tym radzić. Rozmawiajmy. Z doświadczenia wiem, że często klasyczne "proszę, przepraszam, dziękuję" najlepiej rozbraja największego nerwusa.

Oczywiście nie raz, nie dwa trafimy na człowieka, z którym rozmowa nie będzie miała sensu, ktoś będzie agresywny, nieuprzejmy czy chamski. Jednak tego i tak nie zmienimy, więc po co się denerwować?
Źródło: haloursynow.pl