W dobie "fake-newsów" wszystko może być szkodliwe. Nawet nieistniejący "elektrosmog"

Kamil Rakosza
Która z Was nie trzymała w pierwszych miesiącach po porodzie telefonu pod poduszką, by na pewno usłyszeć alarm nastawiony na porę karmienia? Dobrodziejstwo różnych funkcji telefonów komórkowych odczuwa chyba każda mama.
Mamy nie muszą obawiać się elektrosmogu. Fot. Jozef Polc / rtf123.com
Ostatnio jednak coraz częściej można natrafić na artykuły donoszące o "niebezpiecznym elektrosmogu". Już sama nazwa sprawia, że jeżą nam się włosy na głowie. Brzmi niczym nazwa zabójczej promieniującej chmury, przemierzającej pustynną krainę Mad Maxa. Jednak spieszymy z uspokojeniem - z post-apokaliptyczną wizją elektrosmog łączy jeszcze jedno – podobnie jak filmowa wizja, zjawisko istnieje wyłącznie w wyobraźni niektórych.

Pojęcie smogu jednoznacznie kojarzy nam się źle. Zimą krztusimy się, wdychając pyły PM10 i PM2,5. Codziennie przed wyjściem do pracy jesteśmy bombardowani doniesieniami o fatalnym stanie powietrza w naszej miejscowości. Ci bardziej przezorni sapią ze zmęczenia w ograniczających swobodny oddech maskach. W "przykurzonym" niebie giną wierzchołki najwyższych wieżowców. Fajnie nie jest. Ale czy elektrosmog i smog to to samo?


Czym jest elektrosmog?
"To, co nazywamy elektrosmogiem, to skumulowane PEM, czyli zmienne pole elektromagnetyczne emitowane przez stacje bazowe telefonii komórkowej, a także i same telefony komórkowe działające jako mininadajniki, nawet wtedy, gdy się nie rozmawia" – czytamy w wypowiedzi pana Tomasza Wilde, eksperta Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości.

Na łamach "Dziennika Gazety Prawnej" pan Wilde mówił również o "nadwrażliwości elektromagnetycznej", jednoznacznie stygmatyzując działanie pola elektromagnetycznego na zdrowie ludzi. Zdaniem eksperta Polskiej Unii Właścicieli Nieruchomości objawami nadwrażliwości elektromagnetycznej są rozdrażnienie, kłopoty ze snem, brak koncentracji, czy nadmierne pobudzenie. Wilde twierdzi również, że długoletnie wystawianie organizmu na promieniowanie może prowadzić do zmian nowotworowych.

Rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady
"Nadwrażliwość elektromagnetyczna" to coś, na co uskarżali się bohaterowie filmu "Lo i stało się. Zaduma nad światem w sieci" w reżyserii Wernera Herzoga. W dokumencie widzieliśmy ludzi, przeprowadzających się w rejony absolutnie pozbawione zasięgu telefonii komórkowej. W świetle ostatnich badań opublikowanych w "Enviromental Health Perspectives" nie widać jednak związku między obecnością urządzeń wytwarzających pole elektromagnetyczne (na przykład stacji bazowych), a symptomami opisywanymi jako "nadwrażliwość elektromagnetyczna", czy "elektrowrażliwość".

Wyniki serii badań przeprowadzonych z udziałem 56 osób określających siebie jako "elektrowrażliwe" i 120 osób nastawionych neutralnie wskazują wyraźnie, że takie zjawisko nie istnieje. Osoby "elektrowrażliwe" odczuwały symptomy mimo wyłączonych urządzeń emitujących pole elektromagnetyczne. Badacze wskazują, że może to mieć podłoże psychosomatyczne.

Mylenie pojęć
Pierwszą zabawną rzeczą w odniesieniu do lęków przed elektrosmogiem jest to, że pewnie większość z nas po raz pierwszy dowiedziała się o tym zjawisku z ekranu swojego smartfonu. Ciekawy paradoks, prawda? Dla lwiej części społeczeństwa internet jest pierwszym miejscem poszukiwania informacji o świecie. Niestety często niesprawdzonych lub totalnie fejkowych. W przypadku PEM nie ma żadnego jednoznacznego potwierdzenia szkodliwości zjawiska.

Osoby "straszące" elektrosmogiem, posługują się szerokim pojęciem – promieniowanie elektromagnetyczne. Pod tym pojęciem kryje się zarówno promieniowanie szkodliwe – jonizujące, a także niejonizujące, znajdujące zastosowanie w telefonii komórkowej.

- Tutaj kryje się następny chwyt propagandowy, wykorzystywany przez osoby "anty-elektromagnetyczne" – mówi profesor Andrzej Krawczyk, prezes Polskiego Towarzystwa Zastosowań Elektromagnetyzmu. - Przyjęcie jednego terminu promieniowania jest błędne, bo pozwala na łączenie obszaru działania telefonii komórkowej wykorzystującej częstotliwości radiowe z nieszkodliwego zakresu promieniowania niejonizującego z promieniowaniem jonizującym, np. rentgenowskim. A stąd już tylko krok od skojarzeń z Hiroshimą, Czernobylem czy Fukushimą. Działanie takie ma na celu przekonanie czytelników/słuchaczy do przyjęcia założonej tezy o szkodliwości pola elektromagnetycznego bez przedstawienia jakiegokolwiek dowodu – zaznacza profesor.

Komu wierzyć?
Często ciężko jest się połapać w gąszczu informacji dostępnych w sieci. Dlatego niezwykle ważne jest sprawdzanie ich źródeł. Czy w sprawach zjawisk fizycznych bardziej damy wiarę przedstawicielowi właścicieli nieruchomości, jakim jest Polska Unia Właścicieli Nieruchomości, czy naukowcom ze znacznym dorobkiem w badaniach nad elektromagnetyzmem? Decyzja zawsze jest indywidualna, warto jednak posłuchać argumentów obydwu stron.

Okazuje się bowiem, że poziom promieniowania elektromagnetycznego w naszym otoczeniu jest stale monitorowany przez szereg instytucji - od Sanepidu poczynając, a na Głównym Inspektoriacie Ochrony Środowiska kończąc. Instytucje te, w przeciwieństwie do prywatnych firm czy stowarzyszeń, mają na celu ochronę obywateli – pracują w nich specjaliści posiadający wieloletnie doświadczenie w swojej dziedzinie. Warto wysłuchać ich głosu, bo wtedy okaże się, że nic nam nie zagraża i możemy spać spokojnie, nawet przy włączonym Wi-Fi i telefonie.

Artykuł powstał w ramach kampanii edukacyjnej "Bądź w zasięgu!".