Jestem żoną "luksusowego narkomana". Wszystkie marzymy o dobrym życiu

Wiktoria Dróżka
To historia z dobrym początkiem. Poznali się na studiach. On przystojny, elokwentny, zawsze dobrze ubrany, pochodził z zamożnej rodziny. Studiował architekturę, na studiach był bystry, oczytany, ambitny, do tego dobry i lubiany przez wszystkich wokół. O takim choćby koledze marzy każda dziewczyna. Poznała go tuż po tym, jak wyrwała się z domu na studia, podążając za wolnością i marzeniami. Nie sposób było go nie pokochać. Nigdy nie przypuszczała, że kiedyś w ich związku (potem małżeństwie) pojawi się, coś, co zmieni wspólne plany.
Mam dwójkę dzieci, z mężem, który regularnie zażywa amfetaminę. Prawo autorskie: estherpoon / 123RF Zdjęcie Seryjne
Ewa ma 32 lata i dwoje dzieci (4-letniego synka i 3-letniej córki). Z wykształcenia jest logistykiem i od lat pracuje w zawodzie. Jest zaradna, oczytana, ma mieszkanie i dobrą pracę. Wydaje się, że ma poukładane życie.

Ewa: miałam 23 lat, gdy poznałam Maćka. 2 lata starszy (idealnie). Był na dobrych studiach, chciał się rozwijać, dobrze zarabiać. Kochałam go prawdziwą, czystą, młodzieńczą miłością. Wspólne festiwale, wypady w góry, znajomi. Dziś on jest ćpunem, ukrywającym się przed światem. Czy coś podpowiadała mi intuicja? Niezupełnie, pędziłam za głosem serca. Miłość romantyczna mnie zgubiła?


Chcąc człowieka dobrze poznać, trzeba z nim beczkę soli zjeść
Dopiero po 9 wspólnych latach (3 latach bycia w małżeństwie i 6 latach znajomości) dowiedziałam się, że w kimś innym się zakochałam, z kimś innym wzięłam ślub. Męża zmieniły narkotyki i pogoń za pieniędzmi. Dziś walczę sama z sobą – kocham go, ale amfetamina uczyniła z niego innego człowieka. Czuję się oszukana i rozdarta. Dzieci przypominają mi o tym, że zmieniły się moje priorytety. Dziś, to o siebie i o nie muszę walczyć przede wszystkim, o Maćka walczyłam już długo i intensywnie. Dopiero pozew o rozwód sprawił, że w ogóle zaczął dostrzegać problem. Nawet, jak przyznał się (2 lata temu), że zażywa regularne, nie widział problemu. Postawiłam sprawę jasno: narkotyki albo rodzina. Były interwencje na policję i pogotowie, gdy straszył, że się zabije, terapia, ale on dalej brał to świństwo.

Idylla miała się nie kończyć
Jak tylko skończyliśmy studia, przenieśliśmy się do Wrocławia, tam mieliśmy na własność duże mieszkanie, a Maciek wraz z teściem miał współprowadzić firmę rodzinną. Projektów było coraz więcej, kontrahenci coraz bardziej wymagający. Presja pieniędzy rosła. Dziś wiem, że to go zniszczyło. Nadszedł taki czas, że Maciek funkcjonował w dwóch trybach: pracy i snu. Nie było go z nami. Robiłam wszystko, aby włączyć go do życia rodzinnego. Marzyłam, aby śmiał się z nami, przytulał do nas podczas niedzielnych spacerów, troszczył się o dzieci, patrzył na mnie z miłością. Nic z tych rzeczy. Widziałam "zwłoki" męża na białej skórzanej sofie w salonie. Jego organizm był skrajne wyczerpany, twarz zmęczona, tracił kontakt z nami, całkowicie wycofał się z życia towarzyskiego, męczył go katar i kaszel. Początkowo myślałam, że jest chory – może to cukrzyca, chroniczne przemęczenie, alergia? Pojawienie się agresji był solidnym huknięciem w moją świadomość.

Przedawkował "szczęście w proszku"
Wyprowadzałam się 3 razy, dawałam szanse, czas, wsparcie, poczucie bezpieczeństwa w relacji. Dziś wiem, że to nie działa. Rozmawiałam też z jego rodziną, która problem wypiera do dziś. Jestem wariatką w ich oczach. Maciek zaczął mieć długi, przestał kontrolować też złość i agresję. Z pogodnego, dobrego i ciekawego człowieka, przemienił się w obcego i nieznanego. Biały proszek sprawił, że utracił zdolności odczuwania przyjemności, nasilił się w nim niepokój i skrajne emocje, "zyskał" nienaturalną pewność siebie na chwilę, zaraz po zażyciu. Dziś już wiem, kiedy jest pod wpływem. Próbuje cofnąć się wstecz, aby odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mogłam zorientować się wcześniej, co mnie i jego czeka. Niepokoił mnie jego ciągły katar na studiach, ale potraktowałam to jako alergię. Coś, czego wcześniej nie zauważyłam, albo inaczej – nie potraktowałam jako coś złego, to silna presja pieniędzy. Finanse były w jego rodzinie zawsze ważniejsze niż cokolwiek innego. Maciek wpadł w labirynt rodzinnych "przywilejów" i "obowiązków". Posiadanie postawił przed czuciem i byciem.

Po oczach widzę, że ma w sobie amfe
Nie chcę, aby moje dzieci miały ojca – ćpuna. Nie chcę, żeby myślał, że wrócę. Obiecać tego nie mogę. Tracę wiarę, że jeszcze kiedyś będzie jak dawniej. Czytam, rozmawiam i szukam odpowiedzi. Staram się być konsekwentna i nieugięta. Jest to trudne, bo nie ma dnia, żeby nie dzwonił i nie błagał o powrót. Słyszę jego rozpacz, mówi, że bez nas jego życie straciło sens. Grozi, obiecuje, kłamie, walczy, upada. Ostatnio wsiadł do samochodu (po zażyciu amfetaminy) i przyjechał do nas – w oddalonej o 100 km miejscowości. Czekał na nas w mojej altance. Czuję się osaczona i prześladowana. Nie chcę tego. Boję się, że spowoduje wypadek, zrobi coś sobie i innym.

Chciałam szalonej i prawdziwej miłości, a nie dużych pieniędzy
Tak marzyłam o tym, żeby cieszyć się przystojnym, mądrym mężem i rodzinnym życiem. Dziś wiem, że to bajki, które widzę w telewzji. Nawet jeśli chcesz być na dobre i na złe, czasem musisz odpuścić i zobaczyć, co czas przyniesie. Zaryzykować, kolejny raz. Uczucie, że nie masz wpływu na to, co stać się może za chwilę jest okropne. Jestem zbyt racjonalna, żeby o tym nie myśleć. Chciałabym zrobić wszystko, żeby czuć, że nie zostawiłam go samego na dnie. Ale...

Po pierwsze: Zaczęłam się go bać. Po drugie: Nie wiem, czy mój mąż potrafi jeszcze kochać i nie wiem, czy jest w stanie nie skrzywdzić mnie i dzieci. Po trzecie: Nie chcę jego pieniędzy i długów. Pragnę świętego spokoju.

Kochałam mojego męża i wciąż do niego czuję silne uczucia, nie da się tego wymazać. Mimo tego chciałam innego domu, lepszego, w którym jest wewnętrzny spokój i fajne dzieci.

Nasz dom i ślepa uliczka
Rozwód biorę dla formalności, bo nie chcę, żebyśmy musieli kiedyś spłacać jego długi. Nie oznacza to, że przestałam go kochać. Chcę wierzyć, że się podniesie i wyjdzie z tego. Wiem, mogłam udawać, że wszystko jest w porządku. W sumie wiele kobiet tak robi. Ukrywają problem, tolerują nieobecność męża i równie pochyłą wspólnego życia w myśl: jakoś to będzie. Dla mnie to nie luksus – szklana kula, która pęknie. Dla mnie amfetamina w związku to zgubiona radość, której już nigdy można nie odnaleźć. Przecież, narkomanem zostaje się do końca życia...