Byłam ostatnio świadkiem trochę niezręcznej sytuacji. Wszystko działo się w raju dla nastolatków, czyli sklepie z telefonami komórkowymi, komputerami, tabletami. Chłopak, na moje oko w wieku 11 lat, urządził mamie scenę. Zażądał, bo prośbą tego nie można nazwać, by co miesiąc otrzymywał kieszonkowe w wysokości 800 zł. Twierdził, że to jemu należą się te pieniądze.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Podczas szybkich zakupów w galerii handlowej odwiedziłam sklep ze sprzętem RTV i AGD. Najbardziej interesowała mnie alejka z telefonami komórkowymi, bo mój sprzęt jest w opłakanym stanie. Przejdźmy do meritum. Telefonami był również zainteresowany pewien chłopiec. Najpierw był sam, po kilku minutach dołączyła do niego kobieta (szybko wywnioskowałam, że była to jego mama).
Chcę komórkę!
Początkowo nie zwracałam na nich szczególnej uwagi. W sklepie było dość dużo osób i przecież nie przyglądam się każdej z nich. Jednak już po chwili wzbudzili moje zainteresowanie. Chłopak za wszelką cenę chciał nową komórkę. Wykrzykiwał, że jego jest stara, ma pękniętą szybkę i jest niemodna. Kilkukrotnie podkreślił, że koledzy mają o wiele nowsze modele.
Mama ewidentnie nie planowała mu jej kupić. Mówiła cichym, ale stanowczym głosem. Można było zauważyć, że jak najszybciej chce opuścić ten sklep. Chwyciła syna za rękę i
próbowała kierować się w stronę drzwi. Chłopak nie dawał za wygraną. Przyznam, było mi jej trochę żal. Wiem, co czuła, bo moje dzieci podobnie zachowują się w alejce ze słodyczami.
Posunął się za daleko
Kobieta po chwili zdała sobie sprawę z tego, że syn szybko nie ustąpi. Zaczęła coś szeptać, słyszałam, że wspomina o kieszonkowym. O ile ona starała się mówić naprawdę cicho i robiła wszystko, by nikt nie zwracał na nich uwagi, to on nie przejmował się nikim ani niczym.
Wykrzykiwał, wymachiwał rękami, zachowywał się w pretensjonalny sposób. Widziałam, że mama jest coraz bardziej zestresowana, nie wie, jak się zachować. Było mi jej trochę żal, bo sama nie chciałabym znaleźć się w takiej sytuacji.
Po chwili z ust syna padły mocne słowa "Te 800 złotych, co dostajesz, tak naprawdę są moje. Jesteś mi winna sporo kasy". Czy to możliwe, żeby dziecko tak powiedziało do rodzica? Jak widać, możliwe.
Kobieta zamilkła, po chwili spojrzała się na mnie takim przepełnionym smutkiem, żalem i bezradnością wzrokiem. Po czym odwróciła się i wyszła ze sklepu. Syn chyba zrozumiał, że przesadził (choć nie jestem tego do końca pewna) i pobiegł za nią. A ja zostałam z głową pełną różnych myśli.
Miał prawo?
Czy syn miał prawo tak powiedzieć do swojej mamy? Oczywiście, że nie. Czy zranił ją takimi słowami? Na pewno. Owszem, prawdą jest, że rodzice co miesiąc dostają pieniądze na dziecko. Wcześniej 500, teraz 800 złotych.
Jednak dziecko nie powinno twierdzić, że te pieniądze są jego. Przecież to rodzice utrzymują, kupują jedzenie, ubrania, zabawki. Płacą za wszystkie zachcianki, sale zabaw, rowery, hulajnogi, wycieczki szkolne. Wydatkom nie ma końca.
Śmiem twierdzić, że dzieci powinny być za to wdzięczne, choć wiem, że wiele z nich tego po prostu nie rozumie. Nie docenia. Nie ma tutaj miejsca na takie żądania, pretensje i fochy. Takie jest moje zdanie.