jak oceny niedostateczne wpływają na uczniów
Ten sposób nauczycieli na zmotywowanie dzieci do nauki nie jest zbyt skuteczny. Fot. East News

"Trzeba było się nauczyć", "następnym razem się przyłóż", "może to cię zmotywuje" – mówi nauczyciel, a ocena niedostateczna ląduje w dzienniku. Czy taki sposób motywowania uczniów do nauki rzeczywiście działa? Na to pytanie odpowiedzieli sami zainteresowani. Wniosek? Najwyższy czas przemyśleć strategie (de)motywowania uczniów, bo obecne – szok! – nie działają.

REKLAMA
  • Czy nauczyciele próbują na siłę pokazać uczniom swoją wyższość, stawiając jedynki? Taką hipotezę przedstawił jeden z użytkowników Twittera.
  • Gros uczniów poparło go w komentarzach, opowiadając przy tym, jak się czują, gdy dostają "motywujące" jedynki.
  • Choć kolejna dyskusja o ocenach niewiele zmienia, pokazuje perspektywę uczniów, którzy często czują się niedoceniani przez pedagogów.
  • jedynki za brak zadania (niezgodne z prawem!), jedynki ze sprawdzianu, jedynki za brak zeszytu (i znów – niezgodne z prawem), z kartkówki, z odpowiedzi... W teorii powinny być sygnałem dla ucznia: nie opanowałeś materiału w wystarczającym stopniu. W praktyce bywa, że nauczyciele traktują je jak "zachętę", by następnym razem uczeń bardziej przyłożył się do nauki.

    "Motywujące" jedynki demotywują

    Na tę praktykę zwrócił uwagę jeden z użytkowników Twittera, wyrażając zdziwienie, że nauczycielom wciąż się wydaje, że wystawiając oceny niedostateczne, motywują. "Przykre, że niektórzy nauczyciele nadal myślą, że stawiając jedynki albo dwójki, będą motywować w ten sposób do nauki. Niespodzianka, jest totalnie na odwrót, zwłaszcza gdy ktoś faktycznie się stara, a oni chcą go na siłę ud***ć i udowodnić, że w sumie jest głupi", napisał.

    Pod wpisem pojawiło się wiele komentarzy uczniów i uczennic, którzy przyznają, że podejście: "To teraz dostaniesz 1, następnym razem bardziej się postarasz" wywołuje efekt odwrotny od zamierzonego:

  • "Dosłownie mi brakowało jednego punktu do 2, a babka dała mi 1+. Mogła się zlitować na te 2-, a tak to nawet nie mam ochoty iść tego poprawiać";
  • "Miałam tak z historii. Po dwóch sprawdzianach przestałam się uczyć i mam takie same oceny, jak miałam";
  • "U mnie na 30 osób w klasie potrafi być z testu 26 jedynek, a nauczycielka i tak powie, że to nasza wina i żebyśmy się wzięli za naukę";
  • "Mnie to wk****a, zwłaszcza na semestr, jak wystawiają oceny i brakuje jakichś dwóch setnych do oceny wyżej, a oni, zamiast nawet cię przepytać dodatkowo, to stawiają ocenę w dół 'żebyś się na drugi semestr postarał'";
  • "Dosłownie, jak dostanę 1, to mam wywalone na wszystko z wkurzenia, a jak dostanę minimum 3, to mam chęć do działania".
  • Jeden z komentarzy dotyczył dość częstej praktyki podnoszenia progów punktowych i procentowych, by zmotywować do pilniejszej nauki: "Nic mnie tak nie wk****a jak takie myślenie. Dosłownie podnieśli mi próg, że od 50 proc. nie ma 3, tylko jest 2, bo myśleli, że będą lepsze oceny. A tu du*a".

    Jeśli celem dyrekcji i grona pedagogicznego jest uzyskanie lepszej średniej ocen wśród uczniów, być może próg powinien zostać obniżony, nie wywindowany? Tu pojawia się jednak pytanie, czy w takim razie stosowanie skali ocen 1-6 w ogóle ma sens, jeśli priorytetem jest uzyskanie konkretnej cyfry, nie rzeczywista wiedza czy umiejętności.

    Uczniowie i uczennice są sfrustrowani, źli, niskie oceny obniżają ich poczucie wartości i demotywują, nie zachęcają do dalszej nauki. Czują się niedocenieni, a ocena niedostateczna "na zachętę" pogłębia myślenie: "Jestem beznadziejny(-a), do niczego się nie nadaję". Tylko czy to wystarczy, by nauczyciele stosujący tę praktykę wyszli z inicjatywą i zaproponowali alternatywę?

    Czytaj także: