NEOFOBIA
Większość rodziców dwuletnich dzieci zachodzi w głowę, jak to się stało, że ich wszystkożerne maluchy nagle zamieniły się w wybiórcze i „kapryśne” dzieci. Najprostszą odpowiedzią będzie: bo do tego dorosły. Żeby dziecko nauczyło się, co lubi jeść, musi wcześniej przejść przez okres „wielkiego nielubienia”. Za wiele odmów próbowania w pierwszych latach życia odpowiada zjawisko neofobii żywieniowej, najczęściej definiowanej jako niechęć do próbowania nowych rzeczy.
Neofobia najprawdopodobniej wykształciła się w procesie ewolucji, aby chronić dzieci przed skosztowaniem nieznanego jedzenia w okresie, kiedy brak im jeszcze stosownej wiedzy, żeby mogły samodzielnie oszacować, czy stanowi ono zagrożenie. Przypuszczalnie jest też drugą, po umiejętności kategoryzacji, odpowiedzią natury na dylemat wszystkożercy – w skrócie: jeśli nie mam pojęcia, czy coś jest jadalne, to lepiej tego unikać.
W pierwszych miesiącach rozszerzania diety dzieci są otwarte na różne smaki, są niezwykle chętne do próbowania nowych dań i nie obawiają się nowych produktów. W tym okresie życia neofobia jest ewolucyjnie zbędna, bo maluchy zawsze całkowicie polegają na żywności dostarczanej bezpośrednio przez rodziców. Wraz z rozwojem dzieci stają się coraz bardziej samodzielne i ruchliwe, a ryzyko zjedzenia czegoś nieodpowiedniego rośnie. Ich umiejętność kategoryzowania jest jeszcze na tyle niedoskonała, że nadal często zdarza im się próbować rzeczy, które jedzeniem nie są. Przyjmuje się, że neofobia najintensywniej objawia się między drugim a szóstym rokiem życia. Wtedy też lęk przed nowym i nieznanym jedzeniem się nasila, niejako zabezpieczając dzieci przed możliwym zatruciem czy śmiercią. To dlatego maluch, który wcześniej jadł niemal wszystko, teraz zaczyna unikać nowych produktów. Dzieci w tym okresie nie „psują się z jedzeniem”, jak to się potocznie mawia. One robią dokładnie to, do czego zaprogramowała je natura. W tym rozumieniu neofobia nie jest błędem, a naturalnym i odgórnie zaprogramowanym elementem rozwoju naszych dzieci. Problem w tym, że o ile była ona idealną strategią przetrwania, gdy naturalnym środowiskiem człowieka była dzika przyroda, o tyle dziś nie stanowi już wartości dodanej. To za sprawą neofobii trudno nam przekonać maluchy do jedzenia warzyw. To ona też czasem stoi za słabością dzieci do żywności przetworzonej.
Nie lubię, choć nie jadłem
Około drugiego roku życia dzieci nadal oceniają żywność głównie na podstawie wyglądu. W głowie mają już uformowane podstawowe kategorie, które będą się z czasem rozszerzać. Ponadto powoli zaczyna się rozwijać umiejętności generalizowania. Jakby tego było mało, w tym samym czasie pojawiają się też różnego rodzaju nowe lęki przed tym, co nowe i dziwne. To wszystko tworzy wybuchową mieszankę, która sprawia, że w okresie neofobii rozpoczyna
się festiwal odrzucania jedzenia nie tylko dlatego, że jest nowe, ale też dlatego, że wygląda trochę inaczej. Wiele czynników warunkuje to, czy dziecko zje dany pokarm (czy to ten kolor? czy jest to znajomy produkt? czy będzie miał odpowiednią konsystencję i teksturę? czy coś podobnego już jadłem/jadłam? czy moja mama też to je?), przy czym o odrzuceniu może zadecydować nawet jeden szczegół. Jakkolwiek dziwnie to brzmi, to właśnie ten drobny szczegół stanowi dla dziecka znak ostrzegawczy. Na nic tu się zdadzą nasze namowy, by tylko odrobinę skosztować. Odrzucenie musi nastąpić, zanim to potencjalnie niebezpieczne danie trafi do buzi malucha.
Jak wspomniano, w okresie neofobicznym dzieci odrzucają nieznane sobie produkty. Dla nas „nowe” oznacza „nigdy nie jadłem”, ale dla dziecka ta kategoria jest zdecydowanie bardziej pojemna. Zaliczają się do niej produkty, które dziecku wydają się obce czy trudne do zidentyfikowania.
Należą do nich:
• produkty, których dziecko wcześniej nie jadło (np. nowy owoc, warzywo, danie),
• dania, które wyglądają i smakują nieco inaczej niż zwykle (dziecko zje gołąbki u babci, ale te, które my przygotujemy, odrzuci),
• produkty, które dziecko pomyli z czymś innym (dziecko twierdzi, że ogórek na jego talerzu to cukinia, której nie chce próbować),
• te same produkty, ale od innego producenta (jogurt jednej firmy będzie hitem, drugi jogurt, pomimo tego samego składu, zostanie odrzucony),
• jedzenie, które w mniemaniu dziecka jest zepsute lub na takie wygląda (złamane ciasteczko, obite jabłko),
• pokarmy „zabrudzone” (np. ziemniaki z koperkiem, kotlet, który dotknął buraczków, zupa pomidorowa, w której pływa bazylia),
• jedzenie zmieszane (problematyczne mogą być sałatki i surówki, ale też makaron z sosem).
Nie zjem, bo jest zielone
Niezaprzeczalnie najwięcej problemów przysparza dzieciom jedzenie warzyw. Z ewolucyjnego punktu widzenia zastanawiające jest, dlaczego tak odżywcze jedzenie nie smakuje nam bardziej. Hipotez na ten temat jest kilka. Według jednej z nich dziecięca niechęć do warzyw (i generalnie roślin zielonych) wyewoluowała jako system mający na celu zminimalizowanie zagrożenia zatruciem.
Zarówno gorzki smak (o którym wcześniej była mowa), jak i kolor zielony mogły wskazywać na obecność toksyn. Nawet jeśli te substancje aktywne nie były w stanie zagrozić dorosłym, dla dzieci, u których zdolności detoksykacyjne są jeszcze słabo rozwinięte, bywały niebezpieczne (Cashdan 1998). Druga hipoteza wskazuje, że warzywa – ze względu na swój zróżnicowany wygląd – mogą dawać neofobii spore pole do popisu. Nawet w ramach jednej odmiany praktycznie nigdy nie są takie same. Cukinia duża, mała, zielona, żółta czy typu kabaczek – dla nas, dorosłych, to tylko różne wcielenia tego samego warzywa, dla dziecka każda będzie nowością i wyzwaniem. Szczególnie w okresie, gdy dzieci decydują o swoim zjem/nie zjem głównie na podstawie wizualnych aspektów żywności, skategoryzowanie warzyw może stanowić dla nich nie lada wyzwanie. Jabłko wtedy może zostać odrzucone tylko dlatego, że ma skazę czy jest obite. To skupienie się na szczególe nie pozwala malcowi widzieć globalnie, że jabłka w ogóle są smaczne i można je bezpiecznie spożywać. To też zapewne jeden z powodów, dla których dzieci preferują produkty przemysłowe, fabrycznie identyczne. Musy w tubkach – w przeciwieństwie do owoców – zawsze smakują identycznie, co więcej, wszystkie wyglądają podobnie. Dziecku łatwo jest zbudować kategorię → ciasteczka, gdyż zawierają one pewien zespół niezmiennych cech, na przykład są beżowe, sycące, słodkie, okrągłe. Każde ciastko, ale też krakers, kawałek makaronu, są identyczne, a w odczuciu dziecka – każde jest tak samo bezpieczne.
Tylko bez koperku
Jest jeszcze jedna grupa produktów, za którymi dzieci w okresie neofobicznym nie przepadają – produkty zmieszane. Na chwilę wróćmy teraz pamięcią do eksperymentu doktor Davis. Dzieci, które brały w nim udział, miały do dyspozycji jedynie podstawowe grupy żywności: owoce, warzywa, mięsa i ryby. Niczym na bankiecie, dobierały sobie produkty z poszczególnych półmisków. Podczas eksperymentu zaobserwowano, że fascynacje żywieniowe często następowały falami. Przez jakiś czas dzieci chętnie jadły jajka, by po kilku dniach przerzucić się na płatki. Doktor Davis nie odnotowała, jakoby którykolwiek z uczestników przejawiał neofobię. Maluchy chętnie jadły, były radosne i zdrowe. Jak to się stało, że nie miały trudności z akceptacją różnych produktów? Po pierwsze, ich menu składało się z mniej więcej 30 produktów, które za każdym razem serwowano w ten sam sposób. Po drugie, nie mieszano ich ze sobą, nie przyprawiano. Taki sposób podawania sprawiał, że maluchy dokładnie wiedziały, czego mogą się spodziewać, kosztując każdej pozycji z menu. Dzieci preferują żywność, którą łatwo im zidentyfikować i zakwalifikować do danej kategorii (Cashdan 1998). Jeśli nasz potomek lubi na przykład kaszę, to dokładnie wie, jak ona wygląda, smakuje, jak zapełnia brzuch i jak się po niej czuje. Jeśli tę samą kaszę mieszamy z jakimiś dodatkami, to dziecku trudniej jest zidentyfikować, czy to, co ma na talerzu, może uznać za bezpiecznie. Odrzuca więc kaszę z cebulką, masłem czy, o zgrozo, posypaną koperkiem nie dlatego, że jej nie lubi, ale dlatego, że z dodatkami nie jest ona już dla niego tym samym daniem, które zna.
Zanim jednak rzucimy się w wir ograniczania naszym dzieciom menu, warto sobie uświadomić, że życie codzienne zdecydowanie odbiega od warunków, które stworzyła dzieciom doktor Davis. W swojej kuchni nie serwujemy tylko 30 prostych pokarmów, zależy nam również, aby dzieci były jak najbardziej elastyczne, jeśli chodzi o wybory żywieniowe.
Co zatem zapamiętać z tej lekcji?
To, że nawet jeśli dzieci preferują dania o niższym stopniu złożoności, nie oznacza, że mamy się ograniczać tylko do nich. Neofobia jest okresem przejściowym, który trzeba przetrwać, próbując zachować równowagę między ułatwianiem dzieciom codziennych wyborów a dawaniem okazji do poznawania nowych produktów i akceptowania nowych smaków.
Gdy analizujemy korzenie neofobii, nasuwa się pytanie – skoro miała ona nas chronić przed tym, co nieznane i niebezpieczne, dlaczego ten mechanizm nie działa przez całe życie? Jedna z hipotez mówi, że wygaszanie neofobii następuje, aby zwiększyć różnorodność diety i pomnożyć nasze szanse na przetrwanie. Większe urozmaicenie spożywanych produktów to większa podaż różnych składników odżywczych. Starsze dzieci (w przeciwieństwie do neofobicznych maluchów) dysponują już znacznie lepszymi umiejętnościami rozpoznawania
i kategoryzowania odpowiedniej żywności (Dovey i in. 2008), są też w stanie zdobywać wiedzę o jedzeniu samodzielnie. Im więcej nowości próbują, tym więcej wiedzą o jedzeniu i mniej się go też obawiają. Jednak ustąpienie wstępnych przejawów neofobii nie oznacza wcale, że u naszych dzieci całkowicie zanikają mechanizmy odmowy jedzenia czy próbowania. Na decyzję o zjedzeniu czegoś ma bowiem wpływ wiele czynników, nie tylko lęk.
Fragment książki "Rozgryzione. Jak nauczyć dziecko dobrze jeść. Przewodnik po żywieniu dzieci", napisanej przez dietetyczki Martę Kostkę i Zuzannę Wędołowską.