Partner nie dorzuca się na utrzymanie dziecka
"Mój partner nie chce dokładać się do utrzymania naszej córki" fot. Pexels
REKLAMA

Historia, jakich wiele

"Z moim partnerem mamy 3-letnią córeczkę. Zaszłam w ciążę, kiedy byłam już po studiach, ale dopiero stawiałam pierwsze kroki w zawodzie, więc ze względu na oszczędności mieszkałam jeszcze z rodzicami. Choć z początku, kiedy 'wpadliśmy', wydawało się, że pójdziemy utartym schematem wielu par i za chwilę weźmiemy ślub, to coś nam się po drodze... rozmyło. I dziś, choć teoretycznie wciąż jesteśmy zaręczeni, a ja noszę pierścionek od partnera, to na dobrą sprawę nawet nie wiem, czy jesteśmy jeszcze w związku.

Nie zauważyłam, kiedy między nami się coś popsuło. W sumie to nie wiem, czy faktycznie borykaliśmy lub borykamy się z jakimś kryzysem. Po prostu jakby coś się wypaliło, spowszedniało. Czuję, że między nami nie ma już za bardzo żadnego napięcia ani emocji.

Dziwny układ

Jednak nie to jest w tym wszystkim dziwne czy martwiące, a ilość czasu, jaką ze sobą spędzamy. Nie przesadzę, jeśli nazwę mojego partnera 'weekendowym tatusiem'. Po porodzie zostałam z moimi rodzicami w jednym mieście, a mój partner wciąż pracuje i mieszka 80 km od nas.

Jakoś tak to się samo ułożyło, że od poniedziałku do piątku jest u siebie, a na weekendy przyjeżdża do nas. Wtedy, powiedzmy, czuję, że jestem w związku: ale ten czas skupia się przede wszystkim na dziecku. Zabieramy małą na wycieczki, chodzimy do znajomych. Niby jest normalne, ale to tylko dwa dni w tygodniu. Wtedy, z boku, wyglądamy na prawdziwą rodzinę.

Brak wsparcia to moja codzienność

Były sytuacje, w których brakowało mi wsparcia partnera, ojca dziecka: kiedy mała miała bardzo wysoką gorączkę i chorowała, to mój tata zawiózł nas do szpitala. Gdy uczyła się chodzić, sama pilnowałam jej, żeby nie zrobiła sobie krzywdy. Kiedy wypowiedziała pierwsze słowo, to z moją mamą nasłuchiwałyśmy, czy powie coś jeszcze.

Mój partner przegapił wszystkie ważne momenty w życiu naszej córki. To, co mnie boli, to też... finanse. Bo to niestety w całości ja utrzymuję nasze dziecko. Jest mi głupio prosić go o pieniądze, o alimenty przecież go nie pozwę, skoro jesteśmy razem, ale prawda jest taka, że każdą parę skarpetek kupiłam dziecku za własne pieniądze.

A sama tych pieniędzy mam niezbyt dużo. Zarabiam 3 tys. miesięcznie i o ile mam 'standardowe' wydatki danego miesiąca, to budżet mi się spina, nawet coś odłożę. Jednak wystarczy jedna czy dwie prywatne wizyty u lekarza dla dziecka w miesiącu i finansowo leżę.

Przecież jestem samodzielna i zaradna

Kilka razy, naokoło, poruszyłam temat wspólnego utrzymywania dziecka. Mój partner śmiał się wtedy, że przecież zarabiam pieniądze, mam 500+, to powinno mi starczyć. I że zakochał się w niezależnej, samowystarczalnej kobiecie, a nie kimś, kto nie umie sobie sam 'ogarnąć życia'. Przeprowadzić się bliżej nas póki co też nie zamierza, bo... miałby dalej do pracy.

Śmiał się też z kobiet, które nie pracują, zajmują się domem i są utrzymywane przez mężów. Jednak ja nie wiem, czy to naprawdę powinno tak wyglądać. W końcu dziecko jest wspólne, to wydatki też powinny być wspólne.

Czasem mam wrażenie, że jemu jest tak wygodnie: mieszka sam, tak naprawdę prowadzi kawalerskie życie. W tygodniu ma czas na wyjście na piwo z kolegami, w domu podłoga i ściany nie lepią mu się od przecierów owocowych, wysypia się.

Jest mi ciężko zmienić ten sposób funkcjonowania, który razem 'zbudowaliśmy'. Jednak coraz częściej frustruję się i czuję się wykorzystywana. I mogłabym pomyśleć nawet o tym, żeby się rozstać ale... tak naprawdę my chyba już dawno się rozstaliśmy i nic poza dzieckiem nas nie łączy".

Od redakcji

Jeśli taki układ, jaki autorka listu stworzyła ze swoim partnerem, nie jest dla niej satysfakcjonujący, to powinna z nim o tym porozmawiać. Faktycznie odpowiedzialność za dziecko powinna spoczywać na dwojgu rodziców, a nie na jednym: nie tylko finansowa, choć tę da się uregulować prawnie i bezwzględnie nie powinna być zmartwieniem tylko jednego rodzica.

Opisany przykład brzmi trochę jak manipulacja. Partner autorki listu odwołuje się do ważnych dla niej, jak można się domyślić, cech: niezależności i samodzielności, ale wykorzystuje to, tłumacząc swój brak wkładu w wychowanie i rozwój dziecka. Najlepszym rozwiązaniem tej sytuacji będzie szczera rozmowa i ustalenie zasad wspólnej opieki nad dzieckiem.

Czytaj także: