
Reklama.
Z rodziną dobrze tylko na zdjęciu
"Przyjedź, pomóż, sprawdź, załatw" – to chyba najczęstsze słowa, które mój mąż słyszy od swojej rodziny. I za każdym razem leci do nich jak na zawołanie i robi to, czego od niego oczekują. Choć widziałam to od początku naszego związku, myślałam, że po ślubie coś się zmieni. Nic z tego – mam wrażenie, że jest nawet gorzej.Jego rodzice kompletnie nie rozumieją, że ich syn, mój mąż, ma już własną rodzinę. Mieszkamy 120 km od nich i za każdym razem, kiedy fatygują go z największą bzdurą, on marnuje na te dojazdy czas, który powinien poświęcić nam. Mamy dwuletniego synka, który przez pracę męża i tak widzi swojego tatę mniej, niż by chciał.
Do tego trzeba dodać częste telefony teściowej, z którą jedna rozmowa trwa minimum godzinę i wyjazdy do domu rodzinnego, żeby sprawdzić przeciek czy odmalować płot. Kiedy to widzę, jestem zła, że zamiast poświęcić chwilę naszemu dziecku, wybiera rozwiązywanie problemów teściowej – takich jak kłótnia z sąsiadką. Problemy dorosłej kobiety, które sama tworzy, są ważniejsze niż nasze dziecko? Gdy o tym myślę, po prostu krew mnie zalewa.
Empatia czy naiwność?
Rozumiem, że teściowie są już starsi i nie wszystko mogą zrobić sami. Jednak obok nich mieszka brat mojego męża z rodziną, a kilka kilometrów dalej siostra z mężem. Nie mogę pojąć, dlaczego z każdym drobiazgiem mój mąż pędzi ponad 100 km, skoro reszta rodzeństwa jest na miejscu.Regularnie się o to kłócimy. Ja zarzucam mu naiwność, a on mi brak empatii. Stara się ich tłumaczyć, a jego głównym argumentem jest, że "tacy są". Kiedy próbuję go zmusić, żeby zaangażował swoje rodzeństwo w pomoc rodzicom, zbywa mnie mówiąc, że przecież wiem, że nigdy nie byli zbyt skorzy do pomocy.
Najciekawsze jest to, że mój mąż, jako jedyny z rodzeństwa, nie dostał od swoich rodziców żadnego wsparcia. Nie ma o to pretensji, więc ciężko, żebym ja też miała. Ale skoro jego brat i siostra mieli dużo łatwiejszy start, dalej korzystają z pomocy rodziców, to dlaczego nie odpłacą się tym samym, kiedy trzeba uruchomić im nowy telefon albo odśnieżyć podjazd?
Pomoc potrzebna na już
Przegląd samochodu, wniesienie węgla do ogrzewania czy nawet uruchomienie i pokazanie obsługi nowego telefonu – po to wszystko do rodziców jeździ mój mąż.Dochodziło do takich sytuacji, w których wyręczali się nawet mną. Pamiętam, że gdy siostra męża brała ślub, kupno garnituru dla mojego teścia spadło... na mnie. Mieszkamy w dużym mieście, ale nie mogę pojąć, dlaczego siostra przejechała pół Polski w poszukiwaniu sukni ślubnej i nie mogła przy okazji kupić garnituru własnemu ojcu. To jej powinno najbardziej zależeć na tym, żeby na jej ślubie dobrze się czuł i dobrze wyglądał. Zresztą nikt nam nie oddał pieniędzy za ten garnitur. Ale to norma, bo w rodzinie mojego męża nikt się z nim nigdy nie rozlicza.
Mój mąż zajmuje się też rozwiązywaniem wszystkich konfliktów rodzinnych. Dochodziło do sytuacji, w których jego bratowa narzekała na brata, mama narzekała na synową, a siostra narzekała na nich wszystkich. A pośrodku tego wszystkiego nie wiadomo dlaczego, był mój mąż – i każdy z nich wydzwaniał do niego ze swoją wersją historii. Można od tego oszaleć.
Kompromis nic tu nie da
W tej sprawie nie uznaję żadnych kompromisów. Mówiłam już tysiąc razy mężowi, że od czasu do czasu możemy pojechać i w czymś pomóc, ale nie może być tak, że kilka razy w tygodniu zajmujemy się sprawami jego rodziny. To są dorośli ludzie, a są nieporadni jak dzieci. Cieszę się tylko, że po ślubie nie zgodziłam się zamieszkać blisko nich, tak jak chciał mój mąż. Wtedy kompletnie nie mielibyśmy życia.Może cię zainteresować: Walczę z nią nawet o miejsce przy stole. Opowiem wam o mojej toksycznej teściowej