Twoje dziecko przeczytało już całego “Mikołajka”? Pod choinkę podrzuć mu książki Almonda
Karolina Pałys
11 października 2017, 09:19·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 11 października 2017, 09:19
Szacunek do czytelnika i do opisywanej historii - to zdaniem Davida Almonda jedna z podstawowych cech dobrego pisarza. I w tym stwierdzeniu zawiera się prawdopodobnie cała tajemnica jego sukcesu, bo Almond z pełną powagą traktuje temat każdej swojej książki - niezależnie od tego, czy pisze o chłopcu pluskającym się w akwarium pełnym piranii, o kierowcy autobusu, który pewnego dnia odnajduje w kieszonce marynarki anioła, czy o nastolatce, która - dosłownie - wpada w objęcia Orfeusza.
Reklama.
Twórców, którzy dowiedli, że dobra literatura nie potrzebuje etykietki z napisem “dziecięca”, każdy fan Harry'ego Pottera czy Mikołajka potrafi wymienić co najmniej kilku. Jednak twierdzić, że dla dzieci powinno się pisać tak samo, jak dla dorosłych - to jedno, a konsekwentnie wprowadzać to założenie w życie - drugie. Dlatego, kiedy pojawia się kolejny pisarz, który jest tej tezie wierny, warto poświęcić mu należną uwagę. A potem jak najszybciej zrobić miejsce na półce.
Na polskie tłumaczenia Almonda miejsca na razie nie będziemy potrzebować wiele. Do polskich księgarni trafił niedawno szósty przekład jego książki - “Opowieść o Angelinie Brownie”. Wcześniej nakładem wydawnictwa Zielona Sowa ukazały się: “Pieśń dla Elli Grey” i “O chłopcu, który pływał z piraniami”. Na polskim rynku dostępne są ponadto jeszcze: "Powrót z bezkresu", "Dzikus" i "Skrzydlak". Dorobek Brytyjczyka jest jednak znacznie bogatszy, bo o tym, że zacznie opowiadać historie dla dzieci (czyli, jak już wcześniej ustaliliśmy - dla nas wszystkich) zdecydował niemal dwie dekady temu.
Poprawka: ponoć to wcale nie sam Almond zdecydował, że po kilku niezbyt udanych próbach przebicia się do świata “dorosłej” literatury, rozszerzy krąg potencjalnych odbiorców. - To się po prostu pewnego dnia stało - stwierdza, jakby to była to najnormalniejsza rzecz na świecie. - Pewnego dnia szedłem ulicą. Nagle, w moim umyśle pojawił się zalążek nowej historii. Kiedy zacząłem ją spisywać, uświadomiłem sobie, że to najlepsza rzecz, jaką napisałem do tej pory. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się również, że jest to książka dla młodzieży. Poczułem się wyzwolony. To był “Szkrzydlak” - książka, która zmieniła dla mnie wszystko - wspomina swoje nowe literackie początki Almond.
“Skrzydlak” został przetłumaczony na 40 języków, a na motywach historii o mieszkającym na strychu pół-kloszardzie, pół-fantastycznym skrzydlatym stworze, który żywi się “chińczykiem” na wynos i piwem, powstał film, sztuka teatralna i opera. Almond nie mógł pewnie wymarzyć sobie lepszego pierwszego bohatera.
O sukcesie zarówno pierwszej, jak i kolejnych książek, zdecydował również język, jakim mówią jego postaci: szczery, nieskażony niepotrzebnymi zdrobnieniami czy opisami zjawisk oczywistych. Tu jednak również Almond nie przypisuje sobie specjalnych zasług. Na pytanie, czy stosuje specjalne strategie w celu dostosowania języka do potrzeb młodszych czytelników, kategorycznie zaprzecza: - Zupełnie o tym nie myślę. To moi bohaterowie prowadzą mnie w kierunku najlepszych wyborów językowych - tłumaczy.
- Pisząc do dzieci, trzeba wiedzieć, pamiętać i nieustannie na nowo doświadczać, co to znaczy być dzieckiem. Trzeba mieć szacunek do swoich czytelników. Nie można traktować ich protekcjonalnie, patrzeć na nich z góry, czy pozwolić sobie na poczucie jakiejkolwiek wyższości. Zasada jest prosta: tworzysz najlepszą opowieść, jaką potrafisz, najlepiej jak umiesz. Każdy pisarz, niezależnie od gatunku, w jakim tworzy, musi być odważny - przekonuje Almond, a o tym, że zwłaszcza to ostatnie stwierdzenie traktuje kompletnie serio świadczy, chociażby rozstrzał tematyczny, jaki charakteryzuje jego twórczość.
“Pieśń dla Elli Grey” jest przez wydawcę oznaczona literami YA, co oznacza, że jej głównymi odbiorcami mają być “młodzi dorośli”. I rzeczywiście, to pewnie właśnie nastolatki, i to głównie te płci żeńskiej, zaczytują się w romantycznej, nieco fantastycznej, miejscami niemal onirycznej w swoim charakterze opowieści. Gdyby jednak nazwisko autora “zapomnieć” umieścić na okładce, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczać, że żadna z czytelniczek nie przypisałaby autorstwa tej opowieści 60-cio ponad letniemu Brytyjczykowi.
Debiutująca w Polskim przekładzie “Opowieść o Angelinie Brownie” to zupełnie inny rodzaj literatury - tej, której zdecydowanie bliżej do “Mikołajka” niż “Zmierzchu”. Okraszona słuszną dawką surrealizmu, ale i niepozbawiona obowiązkowej dozy powagi podczas omawiania kwestii fundamentalnych, takich jak przyjaźń, prawda czy podwieczorek, “Opowieść... ” to przykład książki, którą sami będziecie chętnie czytać do poduszki. Wystarczającą rekomendacją jest już sam opis głównego bohatera: tytułowy Angelino Brown to anioł, który pewnego dnia, ni stąd, ni zowąd, pojawia się w życiu sfrustrowanego pracownika brytyjskiego odpowiednika MZK.
- Pewnego dnia jechałem autobusem, którego kierowca wyglądał, jakby wszystkiego mu się odechciało - wspomina pierwowzór jednego z bohaterów Almond. - Później tego samego wieczoru zacząłem szkicować jego opis. Nazwałem go Bert i zacząłem tworzyć jego życiorys. Zastanawiałem się, dlaczego mógł być taki smutny. Nagle, kiedy ubierałem go w kolejne zdania, w kieszeni Berta coś się pojawiło. Okazało się, że to malutki anioł. I tak historia zaczęła żyć własnym życiem - wspomina Almond.
Jakie przygody czekają Angelina, kiedy już wykaraska się z kieszonki na piersi kierowcy? Najpierw sprawdźcie sami, a potem - pozwólcie sprawdzić dzieciakom.
Artykuł powstał we współpracy z wydawnictwem Zielona Sowa.