Wiele osób utożsamia się z tymi słowami, więc postanowiliśmy się z wami nimi podzielić. Elizabeth Broadbent wie, jak silny potrafi być lęk o bliskich.
"Jest 16:30 a mojego męża nie ma domu. Nie zadzwonił. Nie napisał. Nie wspominał, że będzie pracować dłużej. Uczy w szkole publicznej i zazwyczaj wraca przed 16.00. Zaczynam spiralę. Zaczynam myśleć, co mogło mu się stać, bo nie odbiera telefonu, a dzwonię co 2 minuty.
Logicznie myśląc, może jakiś student lub rodzic go zatrzymał. Ale mój mózg nie jest logiczny. Nakręcam się. Dzwonię do teściowej, może ona coś wie. Może do niej dzwonił albo zajechał w pilnej sprawie. Nie ma z nim kontaktu, telefon wyłączony. Na pewno miał wypadek, a my nie mamy ubezpieczenia na życie. Jak sobie poradzę z trójką dzieci? Zaczynam panikować. Będę musiała znaleźć lepiej płatną pracę, żeby utrzymać rodzinę. Moje serce i dłonie zaczynają się trząść, zaczyna dzwonić bez przerwy. On nie odbiera. Panika wzrasta. Jestem już gotowa dzwonić do szpitali, kiedy dzwoni.
"Jakiś rodzic mnie zatrzymał", mówi bez wstępów. On wie, przez co przechodzę. "Tak mi przykro. Nie mogłem Cię powiadomić”.
"Do cholery, trzeba było chociaż napisać", mówię mu przez zacięte zęby, gdy strach przeradza się w złość. "Właśnie, do cholery. Myślałam, że nie żyjesz na autostradzie".
Jest to oblicze lęku, o którym nikt nie mówi. Pewnie, moglibyśmy żartować z paranoidalnych mam. Moglibyśmy żartować z mam, które myślą, że wszyscy cały czas umierają, zapadają na dziwne choroby, że ich mężowie ich zdradzają. Znasz te mamy, które zabierają swoich synów od jakiegoś dziecka z kaszlem, mamy, które uciekają, bo widzą inne dziecko z katarem. Takie jesteśmy i nie możemy tego zmienić. Żyjemy z zaburzeniem lękowym.
Zawsze widzimy zagrożenie: niebezpieczeństwo dla nas, niebezpieczeństwo dla tych, których kochamy. Każdy ból głowy to tętniak. Każda rana wymaga zabicia bakterii. Nie jest to racjonalne ani rozsądne. W rzeczywistości nie mówimy o tym, bo boimy się, że ludzie będą myśleć, że jesteśmy dziwakami. Kiedy upadną dzieci, od razu zakładamy, że kości pękły, te chude, małe kości, które są w rzeczywistości tak bardzo silne. Kiedy uderzą się w zęby, przypuszczamy, że coś się zepsuło, a awaryjna wizyta dentystyczna jest konieczna. Jeśli wpadną do wody, jesteśmy przerażone, że złapią jakąś bakterię, która ich zabije w ciągu tygodnia. To bardzo rzadkie, ale nasze mózgi nie mogą tego zrozumieć.
Gdy nasi mężowie, czy dzieci wychodzą z domu, martwimy się. Wyobrażamy sobie wszystkie najgorsze scenariusze. Cały czas dzwonimy do nich i kontrolujemy. Myślimy, oni mogą nie wrócić, a ja nie powiedziałam im, jak bardzo ich kocham. To nas wykańcza, ale nie potrafimy inaczej. Martwimy się o najbliższych, ale i o siebie same, że zachorujemy i zostawimy ich samych. To straszne uczucie. Wam też towarzyszy?"