Rzeczona piaskownica miałaby powstać na podwórku jednego z bloków w warszawskim miasteczku Wilanów. Lokalizacja zamieszania nie jest wielkim zaskoczeniem biorąc pod uwagę obiegową opinię o luksusie, prestiżu i trochę przerośniętym ego mieszkańców, która lubi się od czasu do czasu potwierdzać.
"#najmojsze"
Konkretną sprawę nieszczęsnej piaskownicy poruszyła na swoim profilu pisarka i dziennikarka Anna Dziewit Meller, a zdjęcie ogłoszenia oznaczyła wymownymi hasztagami, jak #polskiprestiżmieszkaniowy #luksus i #najmojsze. Komentarz zbędny, wszystko zostało powiedziane.
Pod postem obok słusznego oburzenia i wirtualnego "pukania się w czółko", śmiechom nie ma końca. Jedna z komentujących sugeruje, że sprawa jest poważna:
Pojawiają się też głosy rozsądku:
Co się z nami dzieje?
Jest tak, że dzieci są super, ale najlepiej nasze własne i wtedy, kiedy śpią. Jest tak, że naturalnie i na świeżym powietrzu i eko, ale nie ma to, jak zaciemniony salon z dobrą klimatyzacją (byle nie za głośną) i skórzanym obiciem kanap. Wygodnictwo staje się chyba powoli naszą cechą narodową. Przestańmy budować piaskownice i jakiekolwiek tereny dla dzieciaków, wtedy z całą pewnością zapewnimy sobie charakterologiczną ciągłość pokoleniową. A wtedy określenie "obcy" nabierze całkiem nowego znaczenia.
"OBCY zaglądający w okna z piaskownicy..." straszna perspektywa:))
Komentarz z Facebook'a
Czegoś tu nie rozumiem. Jeśli podwórko jest "nasze", czyli w obrębie ogrodzenia danego budynku, to wtedy dzieci chyba też są "nasze", bo na placu bawią się pewnie głównie dzieci lokatorów tegoż budynku (ze względu na wspomniane ogrodzenie). Zatem argument "obcych" jest nieracjonalny. Natomiast jeśli podwórko nie podlega pod budynek, to guzik mogą zrobić (tak mi się wydaje).
I wreszcie - serio takie protesty z powodu piaskownicy? Przecież to jest miejsce zabaw najmłodszych maluchów, które mogą się co najwyżej rozryczeć, jak jedno zdzieli drugie łopatką. A ostrzeżenia takie, jakby pod oknami miała powstać co najmniej spalarnia śmieci albo autostrada.