Kiedy dowiedziałam się o tym, że jestem w ciąży, od razu zaczęłam sobie wyobrażać, jakie będzie moje dziecko. Oczywiście miało być idealne - grzeczne, ale radzące sobie w życiu, śliczne, zdrowe, samodzielne. Wymyśliłam sobie nawet, że będzie chłopcem! Nazwałam go Jasiem i tak sobie żyłam, myśląc, że jestem super mamą z idealnym dzieckiem w brzuchu.
Jaś jest dziewczynką
Pierwszy szok. USG w dwudziestym drugim tygodniu ciąży pokazało, że moje maleństwo jest dziewczynką. Ale jak to? Przecież nie tak to planowałam? Kiedy poczułam zawód, pierwszy raz pomyślałam o tym, że coś jest nie tak. Chyba nie jestem jednak taką idealną matką, skoro, zamiast się cieszyć, zaczynam zastanawiać się, jak to będzie, tylko dlatego, że płeć dziecka jest inna, niż to sobie wymyśliłam! Ciężko było ogarnąć emocje. Przez kilka dni czułam się fatalnie sama ze sobą. Było mi źle z tym, że nie potrafię cieszyć się tak, jak jeszcze tydzień temu!
Cała gama niepowodzeń
Uporałam się ze swoimi emocjami dotyczącymi płci dziecka, chociaż do dziś nie mogę pogodzić się z tym poczuciem zawodu, które trwało prawie tydzień. Aż wstyd mi się do niego przyznać. Potem przyszły kolejne “niepowodzenia”. Przez miesiące planowałam poród naturalny, a w trzydziestym dziewiątym tygodniu dowiedziałam się, że konieczna będzie cesarka. Po cesarce chciałam po dwóch dobach wyjść do domu, ale wyniki badań dziecka nie pozwoliły mi na to. Kolejne dziewięć dni spędziłyśmy na oddziale noworodkowym.
Oczywiście w czasie ciąży osłuchałam się i oczytałam opowieści o cudownych dzieciach śpiących po dwadzieścia godzin na dobę i myślałam, że będę mogła robić wszystko to, co przed urodzeniem się córki, bo ona przecież będzie słodko spała. Rzeczywistość okazała się inna - moje dziecko od samego początku nie lubiło spać. Szczególnie w dzień. Więc rzeczywiście jestem bardzo aktywna - w noszeniu, śpiewaniu, czytaniu bajek i bawieniu się klockami. Tylko gdzie to moje idealne dziecko, które sobie wymyśliłam?!
Stop!
Całe szczęście, że to dotarło do mnie dość wcześnie - przecież moje dziecko to nie mały robot, którego mogę sobie zaprogramować, jak tylko mi się podoba. To mały człowiek ze swoim temperamentem, kształtującą się osobowością, emocjami. A moje oczekiwania mogą go skrzywdzić. Po sześciu miesiącach wspólnego życia wreszcie dotarło do mnie, że powinnam wychowywać moje dziecko, a nie wyobrażenia o nim. I wiecie co? Teraz jest nam obu o wiele łatwiej i lepiej.
Jak mogłam ją skrzywdzić?
Dziecko od samego początku wyłapuje nasze emocje. Jeśli oczekiwania, jakie wobec niego mamy są wygórowane, lub po prostu niezgodne z tym, jaki maluch jest, jakie są jego zainteresowania, możemy go bardzo skrzywdzić. Dziecko widzące, że rodzic chciałby od niego ciągle czegoś innego, niż robi, traci pewność siebie. Zaczyna myśleć o sobie, jako kimś gorszym, kimś, kto z niczym nie daje sobie rady. Będzie wzrastało w takim poczuciu i w nim wejdzie w świat dorosłości. Zaburzymy jego prawidłowy rozwój.
Co robię teraz?
Na szczęście mi w porę udało się otrząsnąć z tych nieracjonalnych emocji, spowodowanych chyba jakimś chwilowym zaćmieniem umysłu, bo inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. Zdałam sobie sprawę z tego, że muszę wspierać rozwój mojej córki zgodnie z tym, jaka jest. To ja muszę swoje zachowania i działania dostosować do niej. Nie chce spać w dzień? Moim zadaniem jest dostarczenie jej takich aktywności, które rozładują jej energię. Po co na siłę cały dzień próbować ukołysać? Całymi dniami obie byłyśmy złe i zmęczone, teraz ona po zabawie zasypia sama! Nie jest chłopcem? A jakie to ma znaczenie? Przecież jest moim najukochańszym dzieckiem, które zawsze będzie moim oczkiem w głowie. W przyszłości nie będzie lubiła matematyki? To zapiszę ją na judo, oczywiście, jeśli będzie chciała. Najważniejsze jest to, że zawsze będzie wiedziała, że jestem z niej dumna i szczęśliwa, że potrafi być sobą. Dobrze, że w porę to zrozumiałam i nie pozwoliłam sobie, żeby swoimi oczekiwaniami zniszczyć jej życie.