"Nauczyciel jest po to, żeby uczyć, nie się wymądrzać" Rozmawiamy, o relacjach rodzic-pedagog i szkole idealnej
Artykuł powstał we współpracy z firmą PWN
07 września 2016, 09:38·15 minut czytania
Publikacja artykułu: 07 września 2016, 09:38
Prześcigają się w narzekaniu. Pierwsi zgrywają „alfę i omegę”, wymagają efektów "tu i teraz" i notorycznie podważają autorytet drugiej strony. Ci drudzy chcą mieć święty spokój, wolą przemilczeć narastające problemy.To oczywiście skrajny opis relacji na linii rodzice-nauczyciele. Relacji, które niestety rzutują na odbiór całego systemu edukacji w naszym społeczeństwie.
Reklama.
– W bitwie między nauczycielami i uczniami nie ma zwycięzców – tłumaczy prof. Stefan Kwiatkowskim, prorektor ds. nauki w Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie i redaktor naukowy poradnika dla rodziców „Wybierz szkołę podstawową dla swojego dziecka”.
Dzieciaki znowu poszły do szkoły. Czy uważa Profesor, że polski system oświaty, daje im to, co najlepsze?
Patrząc na całość systemu edukacji, oceniam ją generalnie pozytywnie. Chociaż oczywiście na każdym etapie można by to analizować odrębnie. Jest sporo do zrobienia. Brak profesjonalnego doradztwa zawodowego w szkołach. Oblężenie kierunków studiów, po których trudno o miejsca pracy. Często nieracjonalność wyboru ścieżki edukacyjnej i brak myślenia w kategoriach "co będzie potem". To kilka przykładów, gdzie nasz system edukacji wciąż kuleje i wymaga korekty.
Co w takim razie Profesor uważa za największy atut tego systemu, a co za jego największą bolączkę?
Wydaje mi się, że największy atut to rozbudzone aspiracje edukacyjne, zarówno rodziców jak i młodzieży. Pęd ku wiedzy, ogromna chęć dokształcania się. To oczywiście zaleta, ale też może stanowić kłopot, bo rozbudzone aspiracje powodują, że młodzi ludzie oczekują pracy w wyuczonym zawodzie. A te oczekiwania przegrywają niestety w konfrontacji z rzeczywistością. Za największy mankament uważam jednak brak profesjonalnego doradztwa edukacyjno-zawodowego w tych momentach newralgicznych, w których wybiera się dalszą drogę zawodową. A te momenty pojawiają się na każdym szczeblu edukacji.
Czego zatem rodzice powinni oczekiwać od współczesnej szkoły?
Tradycyjnie rodzice oczekują od szkoły dobrego wykształcenia swoich dzieci, ale również przygotowania do życia, czyli znaczenie ma nie tylko nauczanie poszczególnych przedmiotów, ale także sprawy wychowawcze. Jeśli zależy nam na tym, by dzieci radziły sobie w życiu, to powinniśmy wymagać od szkoły rozwijania zwłaszcza kompetencji społecznych.
Czyli nauki, jak odnaleźć się w społeczeństwie.
Tak. Szkoła jest miejscem, gdzie dzieci spotykają się z innymi dziećmi, widują się z nauczycielami. Weźmy przykład jedynaka, który styka się nagle z dużą grupą dzieci, z którymi musi współdziałać i wspólnie się uczyć. Dodatkowo spada na niego obowiązek sprostania pewnym wymaganiom związanym z dyscypliną szkolną. Innymi słowy, uczy się pewnego porządku, który obowiązuje w społeczeństwie. Jeśli szkoła nie zaszczepi w nim tych wartości, to problem ma nie tylko on, ale i my wszyscy.
A może też odwróćmy moje wcześniejsze pytanie i zastanówmy się, jakie oczekiwania wobec rodziców powinna mieć szkoła?
Cóż. Szkoła oczekuje od rodziców wielu rzeczy, ale niestety w polskim systemie bardzo często jest tak, że rodzice, oddając dzieci w ręce pedagogów, uważają, że spełnili już swój obowiązek wychowawczy. Więc myślę, że szkoła oczekuje od rodziców przede wszystkim współdziałania w procesach wychowawczych, wcześniejszego ostrzegania o pewnych niepokojących zachowaniach czy kłopotach dziecka. Bez dialogu pedagogów z rodzicami bardzo trudno o rozwiązanie tych kluczowych spraw. Krótko mówiąc, współpraca i otwartość otwiera listę tych oczekiwań.
Jak bardzo dzisiejsi rodzice angażują się w życie szkoły? Czy ich aktywność zaczyna wykraczać poza zwoływane „od święta” wywiadówki?
Trudno oczywiście generalizować, ale na szczęście nie brak rodziców, którzy zatroskani o przyszłość swego dziecka, pytają wręcz dyrektorów szkół, co mogą zrobić, w czym mogą pomóc. Jest bardzo wiele wspólnych pół do działania, przecież edukacja to nie wyłącznie mury szkolne, to także to, co się dzieje poza szkołą. To nie tylko jakieś wycieczki czy zielone szkoły, lecz także wiedza o tym, co dzieje się w najbliższym otoczeniu. Wszędzie tam rodzice są szalenie pomocni jako organizatorzy i mogą współdziałać ze szkołą.
Jak mogą jeszcze wspomóc szkołę w tej "edukacji życia"?
Zauważmy, że coraz więcej rodziców ma wyższe wykształcenie i pracuje w najróżniejszych zawodach. Mogą o nich przecież opowiadać dzieciom, na własnym przykładzie pokazywać możliwości i korzyści dalszej nauki. Wreszcie mogą wspomagać szkołę w identyfikacji zdolności i zainteresowań dzieci, bo przecież najlepiej znają swoje pociechy. Mogą wspólnie z nauczycielami tworzyć indywidualne ścieżki rozwoju, a nawet indywidualne listy lektur.
Pytanie, ilu rodziców podejmuje aż tak daleko idące działania.
Nie chciałbym uogólniać, ale wciąż większość rodziców niezbyt chętnie angażuje się w życie szkolne i pozaszkolne. Jednocześnie nie ma utartych demokratycznych mechanizmów, które sprzyjałyby współpracy ze sobą rodziców i szkoły. Mimo że są zapisy ustawowe o różnych formach współdziałania tych obu stron, okazuje się, że w bardzo wielu placówkach są one tylko zapisami potencjalnymi. Czyli można to robić, ale nikt tego nie robi.
Ale na obronę rodziców można powiedzieć, że ich życie też nie rozpieszcza.
Zgadza się. Rozumiem w jakimś stopniu młodych rodziców, którzy są zajęci robieniem własnej kariery, czasem pracą na kilku etatach. Ta pogoń za sukcesem zawodowym siłą rzeczy powoduje, że na dalszy plan schodzi codzienna współpraca ze szkołą. Jak już wspominałem, rodzice, oddając dziecko do szkoły, uważają, że teraz szkoła przejmuje część obowiązków, które do tej pory nosili na swoich barkach. Nie w głowie im myśl, że powinni dzielić ten trud ze szkołą.
Chciałbym poruszyć temat komunikacji między nauczycielami a rodzicami. Czy ich relacje stają się partnerskie czy też rodzice wciąż żyją w przeświadczeniu, że „mają zawsze rację, a nauczyciel ma się nie wymądrzać, tylko ich słuchać”?
To oczywiście zależy od typu szkoły. Na pewno tam, gdzie rodzice opłacają naukę swojego dziecka, mamy do czynienia z postawą roszczeniową. Pojawia się niezadowolenie z oferty edukacyjnej, a już zwłaszcza z postaw nauczycieli. Niektórym wydaje się, że jak płacą wysokie czesne, to znaczy, że dziecko będzie prymusem, nie będzie miało żadnych kłopotów w nauce, ale przecież to zależy od dyscypliny i samej motywacji ich dziecka. Ta postawa roszczeniowa powoduje, że myślimy w kategoriach my – rodzice i oni – nauczyciele.
Typowa polaryzacja, z której nic dobrego nigdy nie wynika.
Niestety tak. Dlatego ja nie widzę tutaj żadnej przyszłości bez dialogu, bez rozmowy, ale takiej spokojnej, nieograniczonej limitem 15-20 minut, nie na korytarzu. I oczywiście indywidualnej, bo czym innym są wywiadówki, a czym innym rozmowa w cztery oczy, gdy można porozmawiać bardziej wnikliwie o problemach wychowawczych młodego człowieka.
Jednak co zrobić, gdy dziecko źle się zachowało a mimo to rodzic przychodzi do nauczyciela z pytaniem "jak śmie Pan/Pani je oskarżać" i broni latorośli jak Częstochowy?
Po pierwsze, to jest naturalne, bo jeśli rodzice nie mają jakiegoś przygotowania pedagogicznego – nie mówię o studiach pedagogicznych, ale np. lekturach książek z zakresu psychologii rozwojowej– mają jeden obraz swojego dziecka – ten w domu. To jest obraz prawidłowy oczywiście, ale nie zawsze ma on przełożenie na zachowanie młodego człowieka w gronie rówieśniczym. Tworzą się więc dwie optyki.
Do jakich obserwacji one prowadzą?
Jedna optyka to widzenie dziecka przez rodziców, na ogół jako wspaniałego dzieciaka i wzorowego ucznia i druga optyka, czyli nauczyciela, który widzi to dziecko w gronie dwudziestukilku innych, a więc w zupełnie innym świetle. I tutaj trzeba po prostu spokojnie porozmawiać, mając w świadomości fakt, że często te zachowania bywają bardzo różne i jest to całkowicie naturalne. Bez tej świadomości i rozmowy o tym, gdzie tkwi sedno problemu, nie wyjdziemy z zaklętego kręgu przerzucania się odpowiedzialnością za popełnione przez dziecko czyny.
Czy wizerunek nauczyciela wśród uczniów zaczyna ewoluować w stronę osoby z autorytetem? Czy niesławne akcje z prześladowaniem pedagogów przez wychowanków to margines czy, mówiąc kolokwialnie, rak trawiący nasz system edukacji?
Wydaje mi się, że problem autorytetu nauczyciela jest problemem podstawowym i rzeczywiście jest tak, że mamy z tym autorytetem spory kłopot. Rodzice, często przy dzieciach w domu, krytykują nauczycieli, generalnie, krytykują ten zawód. To tworzy taką sytuację, że dziecko przychodzi, nawet do pierwszej już klasy, z przeświadczeniem, że spotka się tam z osobami, które nie są szanowane przez rodziców. Wie Pan, z czego często nie zdajemy sobie sprawy, choć mamy to na wyciągniecie ręki?
Proszę mnie oświecić.
Otóż szkoła, jest po przedszkolu, pierwszą instytucją państwową, z którą styka się dziecko i teraz od tego, jakie wyrobi sobie zdanie na jej temat, zależy to, jak w dorosłym życiu będzie postrzegało funkcjonowanie całego państwa. Dlatego zaufanie i szacunek do nauczyciela powinien być troską i rodziców i nauczycieli. Oczywiście nauczyciele muszą na ten szacunek zapracować i swoją postawą i przede wszystkim wiedzą merytoryczną, metodyczną oraz kulturą osobistą. Autorytetu się przecież nie dekretuje, autorytet trzeba zdobywać.
Ale nawet najlepszy nauczyciel kończy na przegranej pozycji, jeśli rodzic wie "swoje".
Dlatego nie podważajmy autorytetu nauczyciela, zwłaszcza, gdy dziecko jeszcze do tej szkoły nie poszło. Nie mówmy: "no, czego cię tam w tej szkole nauczyli, ja ci powiem, jak jest naprawdę". To buduje nieufność, a na nieufności nie można zbudować takiej cechy, która sprawia, że dziecko chce się uczyć i ma zaufanie do nauczyciela. Tu w grę wchodzi zarówno autorytet dydaktyczny i autorytet osoby. Autorytet osoby to jest pewien wzorzec. Możemy przecież powiedzieć: "jak się będziesz uczył, to będziesz jak ta twoja Pani polonistka w IV klasie. Zobacz: kulturalna, wykształcona, pięknie mówi po polsku, radzi sobie w życiu". Ale jest też jeszcze inna kwestia.
Jaka?
Uposażenie nauczycieli. Bardzo ciężko jest autorytet zbudować w sytuacji, kiedy w domach rodzinnych są piękne biblioteki, dzieci wyjeżdżają za granicę, mają możliwość uczenia się języków obcych od najmłodszych lat, a nauczyciel, który pracuje w szkole, nie ma takich możliwości. Nie są to przecież przykłady odosobnione, że dzieci dysponują lepszym sprzętem komputerowym czy telefonami niż nauczyciel. I teraz pytanie - jak budować autorytet w sytuacji pewnego niedostatku finansowego? To jest zadaniem nas wszystkich, całego społeczeństwa, żeby to koło się zamykało.
Powinniśmy więc wspierać postulaty ekonomiczne środowiska nauczycielskiego?
Jeśli rzeczywiście chcemy, by nauczyciele byli prawdziwymi autorytetami? Tak. Jakby nie patrzeć, to zawód zaufania społecznego, zawód bardzo trudny. Ja zawsze powtarzam, że Freud powiedział o tym zawodzie, że jest to zawód niemożliwy. Oczekiwania społeczne wobec nauczycieli są tak ogromne, że żaden nauczyciel nie jest w stanie tego spełnić. Szanujmy więc tych, którzy się podejmują tego zawodu, ale również szanujmy ten zawód w wymiarze finansowym.
To bardzo celne uwagi, ale przecież zdarza się tak, że nauczyciele mają też swoje za uszami. Wystarczy wspomnieć głośne przypadki dręczenia uczniów. I taki rodzic słucha tych wiadomości i zastanawia się - Boże, co w tych szkołach się dzieje. I jak tutaj działać, by wizerunek tego nauczyciela poprawić?
Na szczęście, to jest margines, ale to jest tak, że jeśli margines jest bulwersujący, to oczywiście wpływa na wyobraźnie i może nie uprawnia do uogólnień, ale zapala lampkę ostrzegawczą z napisem: "to się może przecież zdarzyć". Ja myślę, że tu jest niezbędny profesjonalny nadzór pedagogiczny – nadzór dyrektora szkoły i tych wszystkich, co nadzorują potem szkołę. Nie wyobrażam też sobie, żeby dyrektor dobrej szkoły nie wiedział, co porabiają i jak pracują jego nauczyciele.
Dyrektorzy szkół spuszczają zasłonę milczenia? Wolą tuszować "ekscesy" podległych im nauczycieli?
Miejmy na uwadze, że najczęściej media dowiadują się o tym, gdy jakaś sytuacja przekracza wszelkie granice, ale przecież to narastało, przecież od czegoś się zaczęło. Myślę, że jest to kwestia swego rodzaju źle pojętej solidarności nauczycieli, bo też nie wyobrażam sobie, by w pokoju nauczycielskim nie było o tym mowy. To problem, który stoi przede wszystkim przed nauczycielami. Ale to też jest problem dostępności do zawodu.
Ma Pan profesor na myśli reglamentację w dostępie do tego zawodu?
Tak. Jeśli mówimy, że to jest zawód tak ważny, to może wprowadźmy jakieś egzaminy, które spowodują, że ci, którzy będą pracować w tych szkołach, wzbudzą nasze zaufanie. Byłby to moim zdaniem niezbędny element takiej promocji tego zawodu, wychodzący z założenia, że oto każdy może skończyć studia, ale nie każdy może być nauczycielem.
Jak miałyby te egzaminy wyglądać?
Nie pokuszę się o szczegółowy opis tego przedsięwzięcia. Chodzi o pewien nadzór ekspercki, rozwiązanie na kształt egzaminów lekarskich czy prawniczych. Taki pedagogiczny sprawdzian przeorałby nasze myślenie o tym zawodzie. Owszem, każdy może być polonistą, bo nie ma takiego prawa, żeby komuś zabronić studiować polonistykę, ale przecież nie każdy musi zostać po niej nauczycielem języka polskiego. Może pracować w instytucie naukowym albo w redakcji.
W naszej redakcji mamy właśnie redaktor naczelną, która jest polonistką.
No więc właśnie. Nie będzie takiego automatu, że oto każdy może być nauczycielem. Innymi słowy, trzeba zapobiegać takiej sytuacji, że nauczycielem jest łatwo zostać, ale potem, jak żalą się czasem dyrektorzy, trudno nauczyciela zwolnić. Z różnych powodów formalnoprawnych, ale nie chciałbym w to wnikać.
Weryfikację zostawić wyłącznie specjalistom czy też włączyć w nią rodziców?
Gdyby wprowadzić taki egzamin, w komisji konkursowej mogliby być przedstawiciele rodziców i przykładowo przyglądać się, jak wygląda pokazowa lekcja. Oczywiście, to też nie daje pełnej gwarancji, bo po pokazowej lekcji mogą nastąpić lekcje zwykłe, ale byłby to jakiś sprawdzian weryfikowanej osoby: tego, jak wygląda, jak się wysławia, jakie ma pedagogiczne podejście.
Po prostu czasem to się czuję, czy ktoś nadaje się do tego fachu czy też nie.
Tak, niekiedy można "wyczuć" stosunek osoby do dzieci. Zróbmy więc jako społeczeństwo pewien krok w tym kierunku. Wtedy, jeśli ten egzamin byłby pomyślnie zdany, trzeba by w dalszej kolejności zapewnić odpowiednie warunki nauczycielom. Chciałbym dodać, że do tych warunków zaliczam nie tylko sprawy finansowe, ale również przestrzeń dla nauczyciela w szkole.
Co miałoby tworzyć tę przestrzeń?
Chociażby pokój własny, gdzie można by było przygotować się do zajęć. Tego w polskich szkołach nie ma. Przydałaby się też pracownia multimedialna z pracownikiem, który z nauczycielem opracuje jakieś materiały multimedialne pozwalające uatrakcyjnić lekcje. Pamiętajmy, że jak oglądamy polską szkołę, to w wielu przypadkach zatrzymała się ona na etapie sprzed kilku lat. W rezultacie uczeń dysponuje w domu nowoczesnymi urządzeniami, których często w szkole nie ma. Tę przepaść technologiczną musimy wreszcie zasypać.
Domyślam się, że gadżety technologiczne to ważny dodatek, ale jednak tylko dodatek.
Te nowoczesne zajęcia miałyby największą wartość, jeśli miałyby charakter problemowy i już od pierwszej klasy szkoły podstawowej polegałyby na tym, że dzieci próbują odpowiedzieć na wspólnie postawione pytania, a wspólnie odpowiadać mogłyby, wykorzystując właśnie bogatą infrastrukturę informatyczną. Czyli samemu poszukiwać informacji, gromadzić je, selekcjonować i potem w grupie opracować odpowiedź na pytanie nauczyciela. To byłaby idealna szkoła, do której uczeń przychodzi z własnymi pytaniami i nie tylko przerabia się odgórnie ustalony program, tylko zaspokaja się też ciekawość poznawczą dziecka.
Tak Pan profesor widzi idealną szkołę?
Zasadniczo jako szkołę dostosowaną do potrzeb ucznia, która oczywiście realizuje zapisy podstawy programowej, przy czym traktuje każdego ucznia indywidualnie. Ja wiem, że jest to szalenie trudne, ale już sto lat temu pedagodzy pisali, czym jest dobra szkoła. Dobra to taka, która rozpatruje każdego ucznia jako indywidualność, a nie jako szary element zbiorowości.
Ma Pan profesor w swoim dorobku wiele publikacji. Najnowszą z nich jest poradnik „Wybierz szkołę podstawową dla swojego dziecka”. Ten wybór to rzeczywiście taki problem dla rodziców? Nie posyłają po prostu pociechy do najbliższej placówki i na tym koniec?
Pragnę zwrócić uwagę, że są rodzice, którzy wybierają szkoły często dosyć odległe od swego miejsca zamieszkania i dowożą do nich dzieci. Dlaczego? Bo traktują szkołę jako miejsce, gdzie zdobywa się wiedzę, umiejętności i kompetencje społeczne i to są dla nich wartości nie do przecenienia. Tacy jak oni poświęcają swój czas, żeby ich dziecko trafiło do szkoły najlepszej z punktu widzenia tego dziecka.
A jakie jest głównie przesłanie wspomnianej książki?
Świadomy wybór. Co to znaczy świadomy wybór? W tej książce chcemy pokazać, co rodzic powinien wiedzieć, żeby dokonywać takiego właśnie wyboru. Świadomy wybór to przede wszystkim oferta edukacyjna, które występuje na danym terenie. Podajemy zatem pewne kryteria, na podstawie których możemy te szkoły ocenić. Wreszcie, chcemy też rodziców przekonać do tego, żeby przeanalizowali talenty swego dziecka. Dajemy więc pewne narzędzia, przy pomocy których możemy stwierdzić, jakie predyspozycje ma nasze dziecko. W tym celu zachęcamy też rodziców do dokształcania się z zakresu psychologii rozwojowej.
Czy ta publikacja rodzicom, którzy oglądając przekazy medialne wyrobili sobie negatywne zdanie o polskiej szkole, może jakoś pomóc rozwiać ich obawy?
Jest tam swego rodzaju drogowskaz, bo jednym z zadań przy wyborze szkoły, jakie stawiamy przez rodzicami, jest również zebranie opinii np. od rodziców starszych dzieci w tej szkole. Innymi słowy, zachęcamy do aktywnego zaangażowania w poszukiwanie szkoły, we wszechstronną analizę plusów i minusów szkół znajdujących się w najbliższym otoczeniu.
Nie mogę jeszcze nie zapytać o czekającą polską szkołę rewolucyjną reformę, czyli wygaszanie gimnazjów. Czy wydłużenie nauki w szkole podstawowej wpłynie korzystnie na ten szczebel edukacji?
Odpowiem na to pytanie w ten sposób. Nie bójmy się i nie demonizujmy struktur. Najważniejsze w procesie edukacji są cele. Czy są to cele nowoczesne, które zapewnią dobry start w życiu? Struktura powinna być pochodną takich właśnie celów. Jeśli cele są formułowane i uzasadniają, że potrzebny jest okres wydłużenia nauki w szkole podstawowej czy szkole średniej, to wówczas taka reforma ma rację bytu. Natomiast manipulowanie strukturą bez nakreślenia celów do niczego nas nie doprowadzi.
Podsumowując, jak moglibyśmy uchwycić specyfikę polskiej szkoły podstawowej?
Szkoła podstawowa to fundament przyszłego życia. W tym miejscu zaczyna się wszystko, przyjaźnie, współpraca, określa się stosunek dziecka do edukacji, kształtuje jego osobowość, pojawia się u niego wiara we własne siły lub brak tej wiary. Najgorsza sytuacja, z jaką możemy się spotkać, to taka, że dziecko przychodzi do szkoły z ogromną nadzieją i energią, a szkoła zabija w nim tę pasję. Tam dziecko musi uwierzyć w to, że potrafi, że ma szansę, że może zdobywać wyżyny. Szkoła podstawowa wpływa na to, jakie będziemy mieli aspiracje, stosunek do siebie czy kraju. Słowem, jakimi będziemy ludźmi i obywatelami.
I na koniec, w takim razie jaką ocenę wystawiłby Pan profesor polskiej szkole?
Dotychczasowa ocena jest z pewnością oceną dobrą.
Czyli w szkolnej skali ocen czwórka.
Czwórka. Wszyscy oczywiście byśmy chcieli, aby ta ocena była jeszcze wyższa. Ze swojej strony chciałbym, by ta przyszła szkoła podstawowa była szkołą marzeń zgodnie z hasłem Korczaka, które głosi: "wszystkie dzieci są nasze". Bo dzieci są dobrem nas wszystkich, naszym skarbem. Zróbmy razem wszystko, żeby ten skarb nie został zmarnowany. Solidarnie skupmy się zatem na tym, żeby szkoła była instytucją, która umożliwia realizację marzeń tak dzieciom, jak i ich rodzicom.