W poczekalni u lekarza dermatologa. Z gabinetu wychyla się głowa na oko trzydziestolatka (ale mogę się mylić, bo wychyla się z pokoju zabiegowego upiększającego): - Mamo, czy miałem robione badania na tarczycę? Starsza Pani podrywa się z fotela i ściskając plik dokumentów (zapewne badania) wbiega do pokoju lekarki. Za jakiś czas wychodzą razem, Pani Starsza płaci, syn zadowolony przegląda się w lustrze poczekalni. A ja myślę "Mamisynek?. Nie, raczej Mamisyn".
Może to po prostu wyjątkowa sytuacja wyjątkowej mamy i wyjątkowego syna. Ale przecież podobnych relacji znam więcej niż na palcach obu rąk można wyliczyć. Mamisynowie to u nas istna plaga. I myślę o tym dokładnie w momencie, gdy upomina mnie mój były mąż, bym nie pytała syna po raz pięćdziesiąty piąty, czy mu nie za gorąco. Nie chce, aby był mamisynkiem.
Córka mojej znajomej, 22-letnia studentka prawa mówi do mnie: - Nie znasz zasady ZKMB? Za Kasę Matki Baluj. Śmiejemy się z koleżankami, że coraz więcej takich facetów. Tylko ci z mniejszych miast mieszkają osobno. Ale wiszą na telefonach - dodaje druga. Same sobie to zrobiłyście - mówi do mnie i mojej przyjaciółki. - Wszystko robicie za nich. Mój ostatni chłopak zwierzał się matce przez telefon, ze ma jakieś krosty w pachwinach, a ona mu sprawdzała to w Internecie. Masakra.
Zastanawiam się, czy jestem tak samo wymagająca wobec syna, jak wobec córki. Cóż, różnie z tym bywa. To ona częściej pomaga wypakować naczynia ze zmywarki. Z nią robię zakupy, gotujemy razem. Tamten jak panisko wpada z treningu i krzyczy w progu, że jest głodny. Czy on nam kiedykolwiek coś ugotował? Choćby wodę na herbatę.
Moja przyjaciółka mówi: - Jestem jeszcze gorsza. Spakowałam za niego walizkę na obóz i zrobiłam kartkę ze wskazówkami, gdzie czego szukać. Rano pojechałam po świeże pieczywo, by zrobić mu kanapki na drogę. Zawiozłam, uroniłam łzę i nie wiem teraz, co zrobić z wolnym czasem. Myślisz, że jestem matką mamisynka?
Obie jesteśmy. Rozmawiamy w redakcji o tym. Jedna z koleżanek opowiada, jak jej znajoma, matka trzech synów od 12 lat nie śpi sama z mężem w sypialni. Najpierw spał pierworodny, potem drugi, a teraz śpią wszyscy. Najstarszy na podłodze przyczołguje się w nocy, bo lubi być z nimi. Znajoma nie widzi w tym problemu. Jak chcą z mężem się kochać, czekają aż wszyscy zasną i udają się na stryszek.
Syn mojej przyjaciółki, trochę lękliwy 9-latek nie lubi jeść. Karmienie go to była zawsze mordęga. Jedziemy razem na wyjazd dużą grupą. Ewka ciągnie za sobą słoje z jedzeniem: zupa ogórkowa, pulpety w sosie koperkowym i tak dalej. - Młody nie zje niczego na miejscu, więc w nocy przygotowałam mu. - Oj, nie przesadzajcie, zajęło mi to kilka godzin, a problem mam z głowy. W naszych głowach pojawia się „czyżby?” zamiast zrozumienia.
Od paru lat zbieram wnioski z randek 35 +. Wnioski są podobne. Jest ŹLE. Jest TRAGICZNIE. Wysyp mamisynów. Wielu facetów po trzydziestce mieszka z rodzicami. Ta część, która nie mieszka nadal korzysta z ich pieniędzy. Większość nie zapłaci za kobietę w restauracji. Dzieli się co do grosza na pół albo chętnie przystaje jak ona płaci, żartując radośnie „Ach ten dzisiejszy feminizm”. Nie otwiera przed kobietą drzwi: do auta, klubu, toalety. Nie nosi za nią siatek w sklepie, tłumacząc, ze chłop jakoś głupio z siatami wygląda (a kobiecie pasuje jak ulał). Nie zreperuje jej w domu telewizora, nie zmieni żarówki, nie naładuje akumulatora w samochodzie lub skuterze, nie wie, co z tym cholernym komputerem się dzieje. Nie otworzy wina, nie naleje do kieliszka, nie zaplanuje coś ekstra na wieczór. No i dzwoni do Mamy. Często. Bardzo często. Za często.
Znalazłam takie określenie dla Maminsynka: Rozpuszczony Produkt Nadmiernej Miłości. Tak nazywają go psychologowie. Zaczyna się niewinnie, bo każda matka kocha swoje dziecko, ale nadmiar tego zaangażowania zmienia się w symbiotyczną więź, która jest drogą z mamisynka do mamisyna. Drogie Mamy, mam złą wiadomość. Mamisynek nie jest cechą wrodzoną, to stan umysłu. Stan wytworzony przez nas i naszą matczyną obsesję miłosną. To upośledzenie, które my same, choć mając intencje czyste i szlachetne, fundujemy naszym synom. Dlaczego? Bo czujemy się samotne? Bo kompensujemy tą relacją brak innych? Bo to sprawia, że jesteśmy potrzebne czytaj ważne? Bo usensownia nasze życie? Bo nas dowartościowuje? Bo wszystko wyżej wymienione? Konkluzja jest jedna: mamisynek to stan ducha także naszego. Warto mu się przyjrzeć. Psycholog pracę terapeutyczną z matką maminsynka zaczyna mniej więcej w taki sposób „Zastanów się, co byś robiła w czasie, gdy nie zajmowałabyś się swoim synem?”
Hmm?
Ps. Moja inna koleżanka złapała się na „mamisyństwie", gdy jej 7-latek zapytał ją przy gościach, czy może iść zrobić siku. Następny krok to chyba, jak zapyta, czy może iść do łóżka ze swoją dziewczyną. Auuuuu.