Prokuratura ustala co było przyczyną śmierci dziecka we wrocławskim miniżłobku.
Prokuratura ustala co było przyczyną śmierci dziecka we wrocławskim miniżłobku. Fot. Sebastian Rzepiel/ Agencja Gazeta
REKLAMA
Jak czytamy w „Gazecie Wrocławskiej” feralnego dnia rodzice przyprowadzili dziecko do żłobka rano. Dziecko podobno było zdrowie. W południe dostali od opiekunki SMS-a, że z dzieckiem dzieje się coś dziwnego. Kiedy po synka wrócili po godz. 15, dziecko już nie żyło.
Wstępne wyniki sekcji zwłok nie dały jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie, a prokuratura zasłaniając się dobrem śledztwa odmawia podawania szczegółów sprawy.
Oczywiście, nieszczęście może zdarzyć się zawsze i w każdych okolicznościach. Istnieje coś takiego jak zespół nagłej śmierci łóżeczkowej (SIDS), w wyniku którego śpiące dziecko nagle umiera. Statystyki podają, że na jego skutek umiera 0.7 – 2 dzieci na każde tysiąc urodzeń. SIDS to problem małych dzieci, w 1 roku życia. Jednak 80 proc. przypadków dotyka dzieci w wieku do sześciu miesięcy.
W tym konkretnym przypadku wątpliwości jest jednak więcej. Miniżłobek był żłobkiem tylko z nazwy. Tak naprawdę było to zwykłe mieszkanie prywatne, gdzie jedna niania miała pod opieką kilkoro dzieci. – Od razu po pojawieniu się tej informacji sprawdziliśmy statystyki. Ten żłobek nigdzie nie był zarejestrowany, nie podlegał nam – mówi Janusz Sejmej, rzecznik ministerstwa pracy, który nadzoruje żłobki.
Nie wiadomo także, czy prowadząca go opiekunka miała jakiekolwiek kwalifikacje potrzebne do opieki nad dziećmi. „Gazeta Wrocławska” powołując się na zamieszczone przez tą panią ogłoszenia informuje, że ten miniżłobek prowadziła 28 – letnia absolwentka turystyki i rekreacji. Pod opieką miała pięcioro dzieci. Najmłodsze z nich, jak podawała w ogłoszeniach opiekunka, miało trzy tygodnie.
Przyjechali po godzinach
Sprawa wstrząsnęła rodzicami w Polsce. To kolejne już doniesienie o poważnym wydarzeniu, do którego doszło w miejscu opieki nad najmłodszymi. Jedno z najpoważniejszych, to sprawa znęcania się nad dziećmi we wrocławskim przedszkolu „Zaczarowana Kraina Puchatka.” Ujawnione wówczas przez jedną z opiekunek nagrane w przedszkolu filmy pokazuje, że dzieci były wiązane do łóżeczek i krzesełek, bite oraz kneblowane. Głośna sprawa była także w podkrakowskich Zielonkach, gdzie dziecko w prywatnym żłobku wypiło płyn do zmywarki. Butelka stała nisko, a drzwi do pomieszczenia, w którym przetrzymywano chemikalia były otwarte.
Jednak w przypadku śmierci chłopczyka we Wrocławiu, internauci o tragiczny finał bardziej oskarżają rodziców niż opiekunkę.
logo
Wp.pl / http://bit.ly/15f5blW
logo
Wp.pl / http://bit.ly/15f5blW
Opiekunki w żłobkach, przedszkolach i innych punktach opieki coraz częściej narzekają na nieodpowiedzialność rodziców.
Jakiś czas temu głośno było także o sprawie zostawiania dzieci na cały dzień w bawialniach mieszczących się w centrach handlowych. Jedna z czytelniczek, opiekunka w takim punkcie zabaw, napisała wstrząsający list do „Wysokich Obcasów”, w którym opisuje, jak rodzice potrafią zostawić jej dzieci nawet na kilka godzin. W tym czasie dziecko nie ma jedzenia, picia ani czystej pieluchy na zmianę. Rodzice nie zwracają uwagi na ponaglające telefony opiekunek i zjawiają się po dziecko wtedy, gdy jest to dla nich wygodne. Niekiedy nawet tych telefonów od niań nie odbierają.
Ile w tym winy systemu?
Tylko czy oskarżanie rodziców o śmierć dziecka jest uczciwe? Nieszczęścia się zdarzają – zarówno pod opieką rodziców jak i w żłobkach czy przedszkolach. A każdy rodzic, który oddaje swoje dziecko w obce ręce wierzy, że wybrał rozwiązanie dla niego najlepsze. Ryzyko zawsze istnieje, ale my, pracujący rodzice, zawsze staramy się je minimalizować.
„9-miesięczne dziecko powinno być z mamą w domku a nie chodzić po opiekunkach!” - napisała na forum Edunia 61. Jasne, w idealnym świecie tak. Ale nie żyjemy w idealnym świecie, my żyjemy w Polsce.
Zgoda, mamy obecnie płatny, roczny urlop rodzicielski, ale przysługuje on wyłącznie osobom zatrudnionym na umowę o pracę. A przecież nie wszyscy mają etaty. Jeśli kobieta pracuje na tzw. umowie śmieciowej, nie dostaje po porodzie pieniędzy. W praktyce oznacza to, że musi szybko wrócić do pracy. Bo dziecko musi coś jeść.
Ja nie byłam w stanie zaufać ani niani ani prywatnej placówce. Wydawało mi się, że najlepszy dla dziecka jest państwowy, nadzorowany żłobek. Chociaż nasze dziecko, gdy organizowaliśmy dla niego opiekę, miało już skończone dwa lata.
Na szczęście udało nam się dostać do państwowej placówki. Żłobek był super, byliśmy z niego zadowoleni. Dziecko także.
Jednak wielu rodziców nie chce słyszeć o państwowych żłobkach, które kojarzą im się z gromadą zasmarkanych dzieci w ogromnych salach. Wolą kameralne mini żłobki, gdzie dzieci jest mało, a opiekunka ma z nimi lepszy kontakt.
Problem jednak w tym, że wiele takich miejsc jest żłobkami tylko z nazwy. Nie są nigdzie zarejestrowane, nie spełniają wymogów np. sanepidu, ale sama nazwa przyciąga rodziców. Często nieświadomych tego, że to zwykły pic na wodę.
Teresa Ogrodzińska
Szefowa Fundacji Komeńskiego

Zarejestrowane, legalnie działające placówki mają tę przewagę nad tzw. miniżłobkami czy klubikami, ze muszą zatrudniać przeszkoloną kadrę. Każda z opiekunek przechodzi kurs pierwszej pomocy, więc potrafi rozpoznać, kiedy stan zdrowia dziecka się pogorszy i odpowiednio zareagować. To oczywiście nie oznacza, że do wypadku nigdy nie dochodzi, ale wykwalifikowane opiekunki potrafią szybciej i lepiej udzielić mu pomocy.

Ale załapanie się do państwowego żłobka w Polsce graniczy z cudem. Z informacji uzyskanych w ministerstwie pracy w Polsce funkcjonuje 2296 żłobków, klubów dziecięcych i dziennych opiekunów (osoba zatrudniona przez gminę, która we własnym mieszkaniu opiekuje się małą grupą dzieci). W sumie dla dzieci przygotowanych jest 70.3 tys. miejsc opieki. Kropla w morzu biorąc pod uwagę fakt, że rocznie w Polsce przychodzi na świat 370 – 400 tys. dzieci.
Z ubiegłorocznego raportu przygotowanego przez Fundację Rozwoju Dzieci im. Komeńskiego i Fundację Nutricia dotyczącego form opieki nad dziećmi do lat trzech wynika, że aż w 80 proc. badanych gmin deklarowało, że na ich terenie nie funkcjonuje żadna zinstytucjonalizowana forma opieki nad dziećmi do lat 3. Rodzice więc zbytniego wyboru nie mają.
Dla tych, którzy się nie załapali na żłobek państwowy, ani nie stać ich na legalnie zarejestrowany (rejestry prowadzi gmina) i nadzorowany żłobek prywatny, pozostaje znalezienie opieki do dziecka w mocno rozwiniętej szarej strefie. Podejmują ryzyko wierząc, że certyfikat nie jest przecież gwarancją bezpieczeństwa.
– Wydaje mi się, że gdyby w Polsce rodzice mieli łatwiejszy dostęp do legalnie działających placówek, prawdopodobnie rzadziej słyszelibyśmy o nieprawidłowościach, do których dochodzi w tych pseudo żłobkach. Niestety, u nas ciągle jest ich za mało albo są one dla zbyt drogie. Dlatego rodzice wybierając opiekę dla dziecka, muszą także kierować się ceną a nie tylko jakością świadczonych usług – podsumowuje Ogrodzińska.
Być może, gdyby wrocławski żłobek był legalny, opiekunka szybciej zadzwoniłaby po pogotowie. Obawiając się jednak kontroli, zwlekała z tym do ostatniej chwili. Mając nadzieję, że wszystko dobrze się skończy. Nikt przecież nie przewiduje tak tragicznego finału.