
Religia: w przedszkolu na każdym kroku
Jestem coraz bardziej bezradną mamą trzylatka. Moje dziecko chodzi do publicznego przedszkola – podkreślam: publicznego, nie parafialnego, nie katolickiego, tylko takiego, które teoretycznie powinno być neutralne światopoglądowo. A jednak od początku roku mam wrażenie, że jesteśmy częścią jakiejś małej parafii, a nie świeckiej placówki. Miałam tego przykład w grudniu przed Bożym Narodzeniem, kiedy zaproszono rodziców na kolędowanie, a teraz mam drugi przykład, bo zbliża się Wielkanoc.
Ja i mój mąż jesteśmy niewierzący. W domu się nie modlimy, nie chodzimy do kościoła, nie mamy ślubu kościelnego i nie chcemy, żeby nasze dziecko było wychowywane w jakiejś wierze. Nie chodzi nam o to, żeby nasze dziecko miało "zakaz" poznawania różnych religii. Ale to powinna być decyzja, którą podejmie później, świadomie. Tymczasem już w grupie trzylatków serwuje się maluchom religijną otoczkę w pakiecie z kredkami i nożyczkami.
Najbardziej wkurzyło mnie to, że dzieci na zajęciach plastyczno-technicznych robiły jakieś szopki (jakby nie mogły robić np. ozdób choinkowych). A teraz okazało się, że mają robić... palmę wielkanocną. Owszem, wiem, że to część polskiej tradycji, ale bez przesady – palma to przecież symbol ściśle kościelny, który niesie się do poświęcenia. Po co moje dziecko ma przynosić na nią materiały i ją robić, skoro do kościoła z nią nie będzie szło?
Po co te religijne zwyczaje dzieciom?
Syn nie wie, co to w ogóle Wielkanoc, a ma przynosić bibułę i gałązki bukszpanu, żeby z całą grupą tworzyć coś, co z naszej perspektywy nie ma żadnego sensu. Dlaczego nie mogli zrobić np. Marzanny albo jakichś wiosennych stroików z baziami? Dlaczego każde dziecko musi brać udział w czymś, co dla niektórych rodzin nie jest czymś ważnym?
Mam coraz większe obawy, że to dopiero początek. Że nawet jeśli moje dziecko nie pójdzie na religię, to i tak będzie wciągane w jasełka, kolędowanie i inne tradycje, z których nie da się wypisać, bo są niby dla wszystkich. A ja nie chcę, żeby było "grzecznym aniołkiem" na scenie, skoro w domu o aniołkach nie rozmawiamy.
Naprawdę zaczynam się zastanawiać, czy świeckość w publicznych placówkach w ogóle się zdarza, czy już tylko teoria, o której krzyczą lewacy. Mam dość tego, że jako niewierząca matka muszę się tłumaczyć z tego, że nie przyniosę dziecku materiałów do zrobienia palmy. Mam dość bycia "tą trudną", bo nie chcę wychowywać dziecka w wierze, która nie jest nasza. Myślałam, że w publicznym państwowym przedszkolu mogę oczekiwać, że moja decyzja będzie szanowana.
Pozdrawiam, Wkurzona mama 3-latka