Organizacja ślubu i wesela kosztuje mnóstwo emocji, pieniędzy i logistyki. A co, gdy rodzice narzucają listę gości, bo to oni płacą za wesele? Zróbcie po swojemu, to w końcu wasz dzień. Ja poszłam za głosem serca i nie żałuję ani chwili z tego pięknego dnia.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Organizowanie ślubu i wesela wymaga pokładów cierpliwości, odporności na stres i nakładów finansowych.
Jeśli nie chcecie, nie zapraszajcie dalekiej rodziny, której nawet nie kojarzycie, nawet jeśli chcą tego rodzice.
To wasz dzień i zorganizujcie go po swojemu. Ja tak zrobiłam i nie żałowałam tego nawet przez chwilę.
Gdy tylko zaręczyliśmy się z partnerem, rozpoczęliśmy organizację tego "najpiękniejszego dnia w naszym życiu". Wszystko oczywiście od początku rozbijało się o finanse. Musieliśmy odpowiedzieć sobie na szereg pytań: jaki ślub bierzemy, czy robimy wesele, w jakim stylu i jeszcze wiele innych dotyczących restauracji, ubrań, zaproszeń itp. Kto organizował kiedykolwiek ślub i wesele, ten wie, ile tego wszystkiego jest.
Organizacja ślubu i wesela to wielopoziomowa praca
Zaczęliśmy od rozmowy ze sobą i zgodnie doszliśmy do wniosku, że zależy nam na skromnym weselu, a raczej przyjęciu – najbliższa rodzina, przyjaciele. Czyli ci, z którymi pragniesz spędzić jeden z ważniejszych momentów swojego życia.
Żadnych dalekich ciotek, stryjów czy koleżanek ze szkoły własnej matki, których byśmy na ulicy nie poznali i oni nas również. Za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć sytuacji, że idziemy wręczyć komuś zaproszenie na ślub i wesele, a gdyby nie podpowiedzi rodziców, nie wiedzielibyśmy, z kim mamy do czynienia.
Albo, gdy zapytamy daleką krewną, czy nas pamięta, a ona bez konsternacji odpowiada, że nie wie, kim dokładnie jesteście. Żenujące, prawda? Wydawało nam się to też śmieszne i frustrujące dla obu stron – a po co to komu w czasie tej całej organizacji, która i tak wywołuje mnóstwo stresu?
Żyjemy jednak w kraju, który tradycją stoi. Rodzice finansują całość lub część ślubu i wesela, bo młodej pary nie stać na organizację takiego przedsięwzięcia. Skoro więc rodzice "wykładają pieniądze" na wesele córki czy syna, to uważają, że mają prawo ingerować w listę gości i wręcz żądać od swoich dzieci, by zaprosiły ciotkę ze Śląska czy kuzynkę znad morza.
Nawet jeśli człowiek widział się ze wspomnianymi ludźmi 15 lat temu albo zna ich tylko z jakichś opowieści (i to niezbyt częstych). Mój partner i ja chcieliśmy zrobić po swojemu, uniknąć tego narzucania przez kogokolwiek listy gości. Stwierdziliśmy więc, że po pierwsze nie skorzystamy z zaplecza finansowego rodziców.
Po drugie: chcieliśmy samodzielnie od A do Z zorganizować imprezę: zapłacić za kościół i księdza, restaurację, DJ-a czy suknię ślubną i garnitur. Obydwoje wychodziliśmy (i wychodzimy nadal) z przekonania, że jeśli chcemy brać ślub, to musi być nas na niego stać, czyli jesteśmy dojrzali, mamy własne dochody i dzięki temu zrobimy to po swojemu, nawet jeśli mniejszymi kroczkami.
Totalnie nie rozumiem w przypadku organizacji wesela powiedzenia "Zastaw się, a postaw się", czyli zorganizuj ogromną imprezę, na którą cię nie stać. Jak chcesz iść do ślubu cywilnego w letniej sukience i trampkach to super, a jak marzysz o koronkach i orkiestrze w sali balowej - też świetnie, jeśli oczywiście cię na to stać.
Rodzice, którzy szanują decyzje dzieci
Na szczęście obydwoje mamy też rodziców, którzy uszanowali naszą decyzję o samodzielnym finansowaniu wesela i liście gości. Moja mama sama średnio wspomina organizację swojego wesela, gdy kazano jej zaprosić daleką rodzinę (która się i tak nie pojawiła), a przez to nie było miejsca i możliwości na zaproszenie kilku koleżanek z pracy, z którymi utrzymywała kontakt na co dzień.
Rodzice więc pomogli finansowo, ale na tyle, na ile obie strony chciały. Udało nam się uzyskać jakiś złoty środek. Nikt nie wymagał, by zapraszać pociotki i nieznanych krewnych, bo tak wypada. W podziękowaniu dla rodziców wymyśliliśmy jednak, że chcielibyśmy zaprosić kilkoro ich najbliższych przyjaciół, którzy i tak są w naszym życiu od dawna i dobrze znają nas – lepiej niż niejedna osoba z dalszej rodziny. To nasi rodzice odebrali ze wzruszeniem, a potem na samym weselu mieli świetne towarzystwo do zabawy.
Przez to wszystko, zdecydowaliśmy się na skromne przyjęcie weselne, z małą liczbą gości, w klimatycznej drewnianej karczmie. Nie dlatego, że była tańsza niż wystawne sale weselne (choć to również był plus), ale dlatego, że atmosfera w niej była miła, na luzie i nie czuliśmy się tam spięci. Zależało nam na luźnym klimacie imprezy z najbliższymi znajomymi i rodziną, którzy będą się dobrze bawili przy fajnej muzyce, pysznym jedzeniu i najlepszym na świecie towarzystwie.
Najlepsza impreza w moim życiu
I wiecie co? Niczego w tej decyzji nie żałuję. Udało nam się zorganizować naprawdę świetną imprezę, goście świetnie się bawili, bo wszyscy się znali. My jako para młoda się nie stresowaliśmy, bo byliśmy wśród bliskich, których i tak chcieliśmy tego dnia mieć koło siebie. I właściwie po kilku latach nadal uważam, że to była najlepsza impreza w moim życiu i nigdy wcześniej i później nigdzie tak dobrze się nie bawiłam, jak na swoim własnym weselu.
Dlatego też zachęcam inne pary, które szykują swoje wesela – spróbujecie postawić na swoim, zróbcie ślub i wesele takie, jak wy chcecie i marzycie, to przecież wasz dzień. Znam historie, że rodzice się obrazili, powiedzieli, że nie pomogą finansowo, jeśli dzieci nie zaproszą stada gości czy nie zrobią wielkiego wesela ze ślubem kościelnym.
Sama mam znajomą, której mama przestała się do niej odzywać, gdy córka powiedziała, że chce tylko ślubu cywilnego i obiadu dla rodziców i dziadków. Jeśli wasi rodzice też tak stawiają sprawę, to może warto ich uświadomić, że to wasz dzień, że nie musicie spełniać czyichś wymogów.
A jeśli rodzice tego nie rozumieją to trudno, niech nie pomagają. Zaproście ich jak każdego innego zwykłego gościa, niech się bawią najlepiej, jak potrafią na weselu własnych dzieci.