
Prace domowe – ten temat ostatnio wybitnie rozgrzewa nie tylko rodziców, ale i nauczycieli (dzieci raczej zawsze narzekały na pozaszkolne obowiązki). Trwa specyficzne odbijanie piłeczki. Jedni uważają, że nauczyciele w szkole nie są w stanie zrealizować podstawy programowej w wymiarze przeznaczonych na to godzin, rodzice za to denerwują się, że wieczorami, zamiast odpoczywać, siedzą z pociechami nad książkami, zadaniami, wypracowaniami.
Jakiś czas temu do naszej redakcji napisała pani Kaja. – Wracam z pracy i pracuję za szkołę – grzmiała i dołączyła grafik zajęć swojego dziecka, wskazując, że ilość zadań do wykonania powoduje, że do późnego wieczora próbuje wesprzeć syna we wszystkich obowiązkach.
– Nauczyciele nie potrafią realizować absurdalnej podstawy, więc zrzucają problem na dzieci. Dzieci nie dają rady, więc odbija się to na rodzicach. Rodzice odreagowują na nauczycielach, bo to od nich wychodzi. Na razie mamy kolejne bez sensu reformy. Nauczyciele kończą archaiczne uczelnie, nie potrafią wybrnąć z sytuacji. Reformy tworzą ludzie bez kompetencji. Spirala się nakręca, a najwięcej na tym tracą dzieci – tłumaczy pani Monika.
Do naszej redakcji napisała mgr Edyta Polaczek, która jest pracownikiem oświaty i pedagogiem specjalnym. – System szkolnictwa w naszym kraju rzeczywiście wymaga głębokich reform, natomiast reformy te nie powinny mieć charakteru oddolnego i wynikać z ruchów/inicjatyw społecznych ze względu na złożoność zagadnienia – przeczytałam w mailu i nie ukrywam, że była to moja pierwsza myśl, gdy trafiłam na "oświadczenie woli rodziców".
To argument powtarzany akurat od lat. Chociaż z chęcią czytamy o liberalnych szkołach, gdzie panuje wolność i swoboda, popieramy pewne formy buntu przeciwko zastałym normom, to brutalną prawdą jest, że po szkole, a dalej po studiach, chcąc nie chcąc, większość z nas wpada w szpony bezlitosnego systemu. Wtedy już nie mamy co liczyć na "oświadczenie rodzica", że po ośmiu godzinach za biurkiem chcemy odpocząć, a nie zrobić jeszcze dwie raporty.
Co więcej – całe środowisko krajowej oświaty odpowiada za reprezentowanie interesów małoletniego, rodzic nie jest i nie powinien być tutaj stroną aż do momentu, w którym edukacja nie stanie się dobrowolna i prywatna – pisze pani Edyta.
Mgr Edyta Polaczek sugeruje, że może dla tych rodziców, którym nie odpowiadają obowiązujące powszechnie standardy, dobrym rozwiązaniem byłoby nauczenie domowe.
Poza kwestiami organizacyjnymi pani pedagog ma wątpliwość, czy owo działanie mieści się w kategoriach "dobra dziecka". – W okresie adolescencji/późniejszym wiedza o świecie przyswajana jest głównie poprzez doświadczanie oraz zapamiętywanie [...] Co więcej – zadania domowe zlecane uczniom mają na celu wspieranie ich prawidłowego rozwoju psychofizycznego. Nauka oraz rozwiązywanie problemów (np. zadań matematycznych) wzmacniają pamięć, koncentrację, poszerzają zakres wiedzy o rzeczywistości, rozwijają myślenie analityczne oraz wiele innych, szczególnie ważnych kompetencji/zdolności poznawczych, co wielokrotnie zostało już udokumentowane stosownymi badaniami naukowymi – podkreśla mgr Edyta Polaczek.
Może cię zainteresować także: Ślęczą nad lekcjami do 21.00. Nauczycielka zdradza, czego tak naprawdę uczą prace domowe