![Fot. Flickr / [url=http://bit.ly/1Jxset4]Kevin Dooley[/url] / [url=http://bit.ly/1dkq4AA]Josué Goge[/url] / [url=http://bit.ly/mamadu]CC BY[/url]](https://m.mamadu.pl/111fcabfd049261385974afc41e055fa,360,0,0,0.jpg)
REKLAMA
Ale wracając do myśli, że pojechałam w sama. Wydawało mi się, że wyjazd z dzieckiem (i dość sporą grupą znajomych — których bardzo pozdrawiam), którym muszę się sama zajmować nie da mi szans na odpoczynek.
Ku mojemu zaskoczeniu, córka spała do 9:30 (!), wcale nie jest tak źle. Owszem, wygodniej i spokojniej byłoby pojechać bez dzieci, ale… No właśnie, ale. Siedzę i obserwuje tych, którzy nie pojechali w pojedynkę, ale z partnerem/chłopakiem/mężem. Pierwsza myśl — Boże jak fajnie, że mają kogoś do pomocy. Jak im wygodnie, że mogą powiedzieć “Kochanie, ogarnij dzieci”, “Kochanie, podaj małej picie”. Jak to dobrze mieć kogoś, kto czasem cię wyręczy.
Scena 1 - Baba obok kierownicy z dedykacją dla K.
Jedziemy nad morze. Długa droga i wymagająca, bo z tyłu dwójka dzieci. Moje dostaje szału, bo nagle fotelik nie jest taki jaki powinien być — patrz zrobił się nagle za ciasny. Drugie dziecko — starsze, przeszkadza mu nie-humor młodszego (nic dziwnego, każdy normalny człowiek dostałby szału, gdy dziecko z wyimaginowanym problem, na który nie ma rozwiązania, drze się wniebogłosy). Szukam w sobie pokładów cierpliwości, ostatecznie pokazuje kto tu rządzi — matka, czyli ja. Dziecko po nieudanych próbach przesuwania granic odpuszcza.
Z przodu samochodu sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Ona zajarana wyjazdem, ciśnie wiadomości na czacie fejsbookowym z resztą dziewczyn. On stonowany, mężczyzna, ojciec, mąż. Pada temat wyboru trasy. Oj czuć w powietrzu, że to będzie temat do kłótni. Czuć, że nie pierwszy raz rola kierowcy i pasażera stanowi powód do dyskusji tej dwójki. Ona relacjonuje rozmowę z koleżankami na Facebooku, mówi która trasa jest zakorkowana, gdzie stoi się przed bramkami na autostradę, gdzie jadły koleżanki i że dzieci się w Mc'Donaldzie obżarły (koleżanki też).
On jest stonowany i opanowany. Ona mówi szybko i nieskładnie. On mówi powoli i rozsądnie. Ona ciśnie go o autostradę i jazdę tę samą trasą, co reszta dziewczyn. On proponuje stałą i przetestowaną drogę. I tak ścinają się, ścierają się co chwilę, przedstawiają swoją wizję tej 6 godzinnej drogi. Ostatecznie wygrywa on. W końcu to on ma w rękach kierownicę, a jej jedyną bronią jest zły humor i ewentualne narzekanie.
On wydaje się być odporny na takie zachowania — zapewne nie pierwszy raz się z nimi spotyka, ona w końcu odpuszcza - widocznie z doświadczenia wie, że nie warto dalej dyskutować (podobno nazywają takie zachowanie kompromisem - nie lubię tego słowa, oznacza, że każdy coś straci i wszyscy będą udawać, że są zadowoleni).
Pytanie 1 — czy on pomyśli kiedyś, że jej propozycja może być tak samo dobra lub nawet lepsza od jego?
Pytanie 2 — czy ona nauczy się w końcu stawiania granic i tego, że jej zdanie może być lepsze od zdania jej męża? Czy uwierzy w siebie?
Scena 2 - Kłótnia o kiełbasę z dedykacją dla M.
Kolejna para. Piękni, młodzi. On od początku skwaszony, widać że coś się stało. Dochodzą do mnie plotki, że poszło o kiełbasę. Nie wnikam. O kiełbasę?! To musiała być naprawdę zajebista kiełbasa, skoro tak popsuła im humor. Ona śmieje się, stroi miny, udaje że jest wyluzowana i że ją to nie obchodzi. Lubię to w niej. W zasadzie uwielbiam, że potrafi podejść z humorem do różnych tematów. Nie siedzi nadąsana, nie potrzebuje chwili dla siebie, w przeciwieństwie do niego.
On idzie na spacer, nie ma go. Dziwna sytuacja, bo nikt nie wie o co chodzi, tylko tyle że o coś im poszło. O kiełbasę. Ewidentnie się pokłócili. Wspólny wyjazd stworzył napięcie, które spowodowało sprzeczkę o jakąś duperelę.
M: “Zjem tą twoją kiełbasę, dobrze kochanie?”
On: “Zjedz skarbie, ale zostaw mi trochę na jutro na smaczek”
M: “Dlaczego Ty ciągle myślisz o sobie, nawet kiełbasa musi zostać dla ciebie, nienawidzę tego w Tobie”
On: “Zjedz skarbie, ale zostaw mi trochę na jutro na smaczek”
M: “Dlaczego Ty ciągle myślisz o sobie, nawet kiełbasa musi zostać dla ciebie, nienawidzę tego w Tobie”
Ostatecznie się godzą. Widać to, bo w końcu wspomniana kiełbasa pojawia się na stole i wszyscy zachwycają się jej smakiem. Nie do końca to rozumiem. Po raz kolejny cieszę się, że nie mam partnera do kłótni, nawet o kiełbasę.
Pytanie 1 — czy on i jego kiełbasa będą w końcu zadowoleni?
Pytanie 2 — czy jej strategia żartowania z sytuacji jest dla niej dobra? Czy nie powinna powiedzieć głośno “on mnie wkur…”?
Scena 3. Strategia na łzawą żonę z dedykacją dla A.
“Wygodnie” jednak kończy się, gdy dwoje dorosłych ludzi ma inny plan na wypoczynek. I tak przyglądam się koleżance, która nie może się dogadać z mężem, bo ona chce iść na plaże, a on woli leżeć na kocu przed domkiem. Dyskusja, głośna wymiana zdań, ostatecznie awantura. Ona płacze, on w końcu odpuszcza. Koleżanka zastosowała znaną wszystkim kobietom ostateczną broń na męskie “nie zgadzam się” — czyli płacz. Z jej pięknych niebieskich oczu poleciały niewielkie (wymuszone) łzy, które w męskim mniemaniu oznaczają, że czas odpuścić. W związku z tym jej łagodny z natury mąż, głośno westchnął i ustąpił.
Pytanie 1 — czy on odpocznie na plaży skoro nie chciał jechać?
Pytanie 2 — czy ona będzie zadowolona, że postawiła na swoim, skoro atmosfera nie jest już tak miła, a on ciągle wzdycha i prycha, że jej ustąpił?
Jakie to szczęście, że sama mogę decydować co robić, jak i kiedy. Moja myśl o trudnym wyjeździe w pojedynkę, zaczyna się zmieniać i pojawia się nowa, dla mnie zdecydowanie lepsza — wyjazd w pojedynkę nie jest wcale taki zły. Na tę chwilę, to tego po prostu potrzebuję. Dziękuję za kłótnie, dyskusje, szarpanie się, przepychanie, szukanie, tak nie lubianego przeze mnie, kompromisu. Na dziś wolę zestaw 1+1.
Spokojnego weekendu.